Someone you loved
Jedno krótkie opowiadanko kiszone już od wielu miesięcy w moim folderze, dokończone dzisiaj w napływie sad moodu... nie znajdowało się w zapowiedziach, bo nigdy nie planowałam go ukończyć. Tym bardziej nie chciałam go przedłużać... jest takie, jakie miało być. Dodatkowo wyraża moją frustrację z powodu zniknięcia mojego ulubionego amv z piosenką Someone you loved Lewisa Capaldi. Nie wiem, na ile ma sens, ale co mi tam. Miłego czytania :C
Biały Kot usłyszał za sobą tak znajomy, a jednocześnie tak dawno niesłyszany już świst linki od jo-jo Biedronki. Chwilę potem ona sama stanęła kilka metrów od niego, znajdując się niemal na krawędzi przepaści. Dzięki swojemu wyczulonemu słuchowi doskonale słyszał jej szybki oddech, gdy łapczywie łapała powietrze, zapewne szykując w swojej mądrej główce kolejny plan, który sprawi, że jakimś cudem pozbędzie się jego akumy. Szkoda, że jeszcze nie zrozumiała, iż to daremny trud. Ale wkrótce... już za niedługo sama się przekona.
W końcu nie mógł znieść ciążącej między nimi ciszy, dlatego zerknął przez ramię, by móc podziwiać swoją ukochaną. Wyglądała olśniewająco... tak jak zawsze, zupełnie jak w dniu, w którym wszystko miało się zakończyć.... planowali pokonać Władcę Ciem na dobre... a tymczasem okazało się, że ich największym wrogiem była osoba, która powinna być bliska jego sercu. Jednak teraz wiedział, że Gabriel Agreste nigdy nie zasługiwał na miano prawdziwego ojca. Nie po tym, co zrobił dla Paryża. I nie po tym, co zrobił dla swojego syna. Po tym, jak pozbawił go wyboru i sprawił, że ten stał się tym, kim się stał.
Potworem. Prawdziwym potworem, który zniszczył wszystko. Zabił wszystkich ludzi, rozpłatał na pół księżyc, zrujnował świat. A jednak była jedna rzecz, której jeszcze nie zdołał unicestwić. A właściwie osoba. Osoba, której szczerze nienawidził, która nie zasługiwała na to, by oddychać. Nie po tym wszystkim, co zrobiła.
Tą osobą był on sam. Biały Kot.
Patrzył w skupieniu na swoją Kropeczkę, która jakimś szczęśliwym trafem pojawiła się tu, tyle miesięcy po całej katastrofie. Widział ją całą, jak starała się znaleźć rozwiązanie tego problemu. W głębi duszy Biały Kot marzył o tym, by je znalazła. Ale jednocześnie wiedział, że dla niego... dla nich... nie było już ratunku.
Oprócz życzenia.
Biały Kot poczuł furię. Dlaczego nie chciała mu pomóc? Dlaczego nie rozumiała, że jeśli odda mu swoje miraculum, ten będzie w stanie naprawić swój błąd z przeszłości? Dlaczego się tutaj w ogóle pojawiła, skoro teraz nie zamierzała uczynić nic w kierunku ocalenia ich oraz całego świata?
I wtedy zrozumiał.
- Prawda jest taka, że już mnie nie kochasz – powiedział na głos zimnym tonem, dochodząc do jednego, prostego wniosku. – Więc mogę teraz zniszczyć... ciebie... mnie... nasze wspomnienia... i wszystko!
- Nie! – krzyknęła rozpaczliwie Biedronka, patrząc z przerażeniem na to, jak wielka biała kula z mocą pełną destrukcji powiększa się, ogarniając cały świat, a może nawet wszechświat.
Wiedziała jedno. Jeśli teraz go nie powstrzyma, ten naprawdę zniszczy dosłownie wszystko. Nie mogła na to pozwolić.
- Dobra, czekaj! – starała się przekrzyczeć huk ogromu mocy swojego przeciwnika, która w dalszym ciągu rozrastała się, gwałtownie ogarniając coraz większy obszar. – Oddam ci moje miraculum, Czarny Kocie!
Jeśli słowa dziewczyny zdziwiły złoczyńcę, wcale tego nie okazywał. Na początku w ogóle zastanawiała się, czy na pewno je usłyszał. Dopiero kiedy spostrzegła, że jego moc osłabła, a potężna kula mocy w krótkim czasie skurczyła się, by na końcu całkowicie zaniknąć we wciąż otwartej dłoni Białego Kota, poczuła coś na kształt ulgi.
Bohaterka patrzyła, jak złoczyńca powoli otwiera swoje przerażająco zimne niebieskie oczy, wbijając w nią swoje lodowate spojrzenie.
- Nie jestem już Czarnym Kotem. Jestem Białym Kotem.
Czuła na sobie jego zimny wzrok, gdy podchodziła do niego z opuszczoną głową, udając, że się naprawdę poddała. Stanąwszy tuż przed nim, wyciągnęła obie ręce i delikatnie położyła je na klatce piersiowej bohatera, starając się nie okazywać, jak bardzo się stresowała. Powoli podniosła swój wzrok, by napotkać to lodowate spojrzenie.
- Dla mnie zawsze będziesz Czarnym Kotem – powiedziała z czułością, posyłając mu ciepły uśmiech.
Wtedy nadeszła decydująca chwila. Zorientuje się czy nie? Dziewczyna zbliżyła się do twarzy Białego Kota, a ten wydawał się być nieco zaskoczony jej zachowaniem. Po chwili jednak odzyskał rezon i czujnie przyglądał się twarzy Biedronki, która szykowała się do pocałunku.
Poczuł to na chwilę przed zetknięciem się ich ust. Dziwne wrażenie, że blefowała.
Nie pomylił się. W momencie, kiedy zatrzymała się centymetr przed jego wargami, on sam pochylił się i wbił swoimi ustami w jej, czym całkowicie zbił ją z pantałyku. Rozszerzyła gwałtownie oczy, widocznie chcąc się wyrwać, lecz wtedy Biały Kot szybko chwycił ją za obie ręce, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Szarpała się i wyrywała, lecz on jedynie pogłębił pocałunek, łapczywie wdzierając się do jej ust, rozkoszując się jej smakiem. Gdy zauważył, że jedną ręką już sięgała do jego dzwoneczka, w którym kryła się akuma, zareagował tak gwałtownie, że ledwo zdążyła zarejestrować, do czego zmierzał. Podciął jej nogi, wciąż nie wypuszczając ze swoich objęć, jednak przez to, że walczyła, wyślizgnęła mu się i uderzyła o metalową konstrukcję.
Biały Kot zamarł, gdy zauważył, że podnosząc się, skrzywiła się z bólu i chwyciła za głowę. Wykorzystał jej dezorientację i wyciągnął rękę, sięgając do jej prawego ucha, z sukcesem wyciągając jej pierwszy kolczyk.
Gdy zorientowała się, co się stało, przeraziła się, lecz ten w tym czasie zdążył już wyciągnąć drugi element biżuterii. Zanim zabrał swoją rękę poza jej zasięg, ta desperacko sięgnęła przed siebie, by go odzyskać.
Nim oboje zobaczyli, jeden z kolczyków wyślizgnął się z ręki Białego Kota i spadł tuż obok nich, by po chwili potoczyć się po metalu i spaść w przepaść pod nimi.
- Nie! – krzyknęli jednocześnie.
Biały Kot patrzył ze złością na leżącą przed nim dziewczynę, która po zabraniu kolczyków przeszła przemianę zwrotną. Oddychała szybko, widocznie przerażona tym, co zrobiła. Z jednej strony była zła na siebie, że dała sobie ściągnąć miraculum, z drugiej ucieszyła się, że utrudniła złoczyńcy posłużenie się ich magią.
Teraz tylko musiała wymyślić sposób, jak odzyskać kolczyki.
Już zamierzała wstać, kiedy Biały Kot brutalnie chwycił ją za bluzkę i podniósł w górę. Wydała z siebie głośny pisk, gdy przyciągnął ją do siebie i zaciągnął się zapachem jej włosów. Wzdrygnęła się nieznacznie.
- I co teraz, Kropeczko? – wydyszał jej do ucha Biały Kot z ledwo powstrzymywaną złością. – Co chciałaś przez to osiągnąć? I tak znajdę twój drugi kolczyk, a wtedy wypowiem życzenie i wszystko naprawię!
Marinette myślała, że Biały Kot ją puści, a wtedy będzie mogła znaleźć jakiś sposób, by dotrzeć do biżuterii przed nim, lecz on miał inne plany.
Nim zdążyła zaprotestować, już była niesiona na niższe partie przewróconej Wieży Eiffla. Biały Kot podszedł do miejsca zetknięcia się poziomych i pionowych belek, sadzając dziewczynę na ziemi. Gdy ta spróbowała uciec, ten boleśnie chwycił ją za ramię i zmusił do zajęcia poprzedniej pozycji. Zrobiła, jak jej kazano, bo bała się mu sprzeciwić.
Biały Kot musiał mieć pewność, że jego ukochana nie zrobi sobie krzywdy; w końcu nie miała już swoich super mocy, więc upadek z takiej wysokości mógłby ją zabić.
Znowu, pomyślał ze smutkiem.
- Siedź tutaj – polecił jej tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Marinette patrzyła, jak Biały Kot przeskakuje na górę, wspinając się po konstrukcji do miejsca, w którym niedawno się znajdowali. Wykorzystując jedyną okazję, wstała i zaczęła nerwowo iść coraz niżej po jednej z belek, lecz niestety nie zdążyła uciec daleko. Poczuła, że dłoń z długimi pazurami wżyna jej się w skórę na ramieniu, z potem została przywrócona do poprzedniej pozycji.
Biały Kot znajdował się teraz za nią. Wziął jej ręce i używając dwóch pozostałości po swoim białym pasku, przywiązał je mocno do konstrukcji.
Marinette spróbowała się wydostać z więzów, lecz to tylko sprawiło, że jeszcze mocniej się zacisnęły na jej skórze. Skrzywiła się z bólu i dyskomfortu.
- Co ty wyprawiasz? Wypuść mnie!
- Zapewniam ci bezpieczeństwo – odparł zimno Biały Kot, po czym odsunął się od ukochanej i zniknął gdzieś, gdzie nie mogła za nim podążyć.
Czekała długo, zanim wrócił. Początkowo próbowała znaleźć wygodniejszą pozycję, lecz takowa nie istniała. Zrezygnowana i sfrustrowana poddała się i po prostu rozmyślała nad wszystkim, co się wydarzyło od momentu, gdy Królix ją przeniosła do przyszłości.
To był bardzo smutny widok. Wszystko zalewała woda, przez co ciężko było rozpoznać jakiekolwiek znaki szczególne wskazujące na to, że wciąż znajdowała się w miejscu, gdzie leżał Paryż... kiedyś. Teraz miała dookoła siebie jedynie skupisko wystających ponad powierzchnię wody szczytów najwyższych budynków miasta. Nieskończony błękit nieba i odbijającej go wody przyprawiał niemal o zawroty głowy. Dziewczyna czuła trwogę, gdyż jakimś zbiegiem okoliczności nie udało jej się tego powstrzymać. Ona sama poległa. Ona, Władca Ciem, a wraz z nimi wszyscy ludzie na Ziemi.
Tak właśnie wyglądało zniszczenie. A jego panem był jej Czarny Kot. Osoba, której ufała najmocniej na świecie...
Co poszło źle? Co sprawiło, że dał się opętać akumie? Czy to była jej wina?
Pierwsza zmiana w krajobrazie nastąpiła o porze muszącej być zachodem słońca. Marinette zadrżała mimowolnie na myśl o tym, jak strasznie wyglądała ciemność, gdy przejmowała kontrolę w tym świecie. Teraz wszechobecny błękit zmieniał się w złoto i czerwień, a po jakimś czasie nieruchomego wpatrywania się w horyzont po swojej prawej stronie dziewczyna ujrzała kątem oka ruch przed sobą.
Biały Kot wrócił i nie wyglądał na zadowolonego. Jego twarz wyrażała czystą furię, gdy podchodził do niej niczym do ofiary, a ona nawet nie mogła się poruszyć. Nie była w stanie uciec.
- Wszystko na nic. Przybyłaś, ale zaprzepaściłaś ostatnią szansę dla tego świata. Kolczyki przepadły.
- Nieprawda – odezwała się cicho i łagodnie Marinette. – Jeśli zniszczymy akumę, będziemy mogli razem poszukać mojego miraculum...
- Czy ty niczego nie rozumiesz?! – krzyknął złoczyńca, nachylając się do poziomu jej oczu i niespodziewanie chwytając ją za szyję. – Nie ma już twojego miraculum! Nie jestem w stanie go znaleźć! Może być wszędzie, a wszystko przez ciebie! Czy ty nie rozumiesz, że teraz... teraz będę musiał zrobić coś, czego nigdy nie chciałem ponownie oglądać? Zrobię to, bo muszę...
- Nie rozumiem – wycharczała Marinette, która miała coraz większe problemy z oddychaniem.
- Nie bój się, nie będzie bolało – wyszeptał niemal z czułością Biały Kot, uważnie i w skupieniu wpatrując się w jej oczy. – Niestety nie ma innego wyjścia. Tutaj nie panują żadne warunki do życia... a nie mogę patrzeć, jak głodujesz czy konasz z pragnienia.
- Nie mów mi, że... że... proszę, pomogę ci...
- Kocham cię, Marinette, moja pani, Kropeczko... i przepraszam.
Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy, kiedy zrozumiała, że nie wyjdzie z tego żywa. Nie czuła się przygotowana na śmierć, nie tutaj, nie w takich okolicznościach. A jednak jedynym, co mogła zrobić było patrzenie, jak Biały Kot muska kącik jej ust swoimi lodowatymi wargami, podczas gdy jego lewa ręka spoczęła na jej klatce piersiowej. Ujrzała maleńką kulkę białego kataklizmu, która w mgnieniu oka wniknęła w miejsce, gdzie znajdowało się jej szybko bijące serce...
Złoczyńca nienawidził tego, co musiał zrobić. Trzymał ciało ukochanej, dopóki nie rozpadło się w proch i pył, a jej piękne oczy stały się tylko wspomnieniem ożywionym sprzed wielu miesięcy. Chciał płakać, ale nie potrafił; jedynie klęczał w miejscu, gdzie przed chwilą zniknęła ostatnia nadzieja na naprawienie jego błędu, na uratowanie świata, na... na zbawienie jego skażonej duszy.
Teraz nie było już żadnego ratunku.
Pełen nienawiści do samego siebie użył swojej destrukcyjnej mocy, by wycelować ją w swoje ciało. Pragnął tego całym swoim jestestwem, każdą komórką ciała i myślą. Jednak niestety to nic nie dało. Wiedział, jak to się skończy, a i tak nie zrezygnował. Musiał wyładować swoją frustrację.
Lecz kiedy po chwili otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że moc zdolna zniszczyć absolutnie wszystko nie potrafiła unicestwić jego, z gardła złoczyńcy wydostał się rozdzierający wszechobecną ciszę świata nieludzki krzyk.
Był sam. I choć nie miał kto go uratować, sam siebie zniszczyć również nie potrafił. Nie wiedział, z jakiego powodu. I dlatego spędzi w tej wypełnionej samotnością rzeczywistości resztę swoich dni, aż do wieczności i jeszcze dłużej. Nawet pustka nie chciała go przyjąć w swe mroczne odmęty.
Ponownie, po raz tysięczny w ciągu tego całego czasu, gdy tu przebywał, jego szalony umysł podsunął mu jedyny obraz, jaki chciał pamiętać.
Biały Kot usiadł i zaczął ze spokojem wpatrywać się w horyzont, wspominając czasy, gdy ktoś go naprawdę kochał.
Serio mam dzisiaj depresyjny nastrój :C
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top