Paint It Black

— No dobra, teraz moja kolej. Kapitan Ameryka, Thor, Hulk?

— Zabić Hulka, pocałować Kapitana, poślubić Thora. — odpowiedziała Liz bez chwili zastanowienia. Siedziałyśmy razem z kilkorgiem innych osób z klasy, głównie dziewczyn, na ławkach. Trwała lekcja wuefu, mojego znienawidzonego przedmiotu. Na szczęście zgłaszanie niedyspozycji zupełnie załatwiało sprawę. Wylegiwałyśmy się z boku, podczas gdy inni wyciskali z siebie siódme poty. Podziwianie innych, jak się męczą, napawało mnie wielką satysfakcją.

— Serio? Ja bym wolała wyjść za Kapitana — uniosłam brwi w zdumieniu — On jest przystojniejszy. I ma dużo mięśni.

— Thor też! — broniła Liz. — Ma fajne blond włosy. No i jest bogiem!

Różniłyśmy się od siebie i to było zauważalne przy naszej jakiejkolwiek konwersacji. Nasze gusta co do chłopaków były, delikatnie mówiąc, odmienne. Trzymałyśmy ze sobą chyba tylko dla zasady.

— No co wy, ja tam wolałabym stanąć na ślubnym kobiercu z Hulkiem — odezwała się rozbawiona Cindy. Wszyscy zaśmialiśmy się pod nosem. Wuefista zadął w swój gwizdek niczym w jakiś pieprzony róg. Uwielbiał zwracać nam uwagę.

— Ciszej tam!

— Nie zapomniałaś o dzisiejszej imprezie, prawda? — Liz uderzyła mnie lekko w ramię.

— Nie, jasne, że nie. — bąknęłam. Oczywiście, że zapomniałam. W ostatnim czasie miałam sporo na głowie. Miałam do dokończenia gazetkę szkolną i kilka dokumentów do wydrukowania... Krótko mówiąc, byłam zajęta. Ale przydałoby mi się rozluźnienie, tego byłam pewna.

— Dasz radę skombinować coś mocniejszego? — zapytała z nadzieją. Zawsze to ja musiałam załatwiać alkohol. Tak jakby ona nie mogła choć raz tego zrobić. Jednak sprzeciwianie się jej nie miało najmniejszego sensu, więc nie protestowałam,

— Postaram się — odrzekłam. Miałam dużo rzeczy do zrobienia, ale uznałam, że domówka pozwoli mi się odstresować. — Należy mi się, do cholery.

— Mówiłaś coś? — zainteresowała się brunetka. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że powiedziałam to na głos.

— Nie, nic. Kto jeszcze będzie dzisiaj?

— Tylko parę osób.

— Yhym — potwierdziłam z sarkazmem. "Parę osób" w jej rozumowaniu oznaczało kilkadziesiąt, już się przyzwyczaiłam. Zauważyłam, że Liz rozgląda się po sali.

— Co jest? Kogo jeszcze zapomniałaś zaprosić? — zagadałam, choć niezbyt mnie to obchodziło.

— Właściwie to... — urwała, nie zwracając na mnie zbytniej uwagi. — Hej, Peter!

Lekko spocony chłopak podniósł na nią wzrok. Właśnie wykonywał serię brzuszków z pomocą Neda.

— Wpadniesz dzisiaj na imprezę? — Allan odrzuciła włosy do tyłu. Wiedziała, że to działa na chłopaków. Znów próbowała się popisać. A mi wydawało się, że Peter chyba wpadł jej w oko, skoro ponownie zachowywała się jak napalona. Cóż, nie sądziłam, że on jest w jej typie.

— Chętnie przyjdziemy — odpowiedział za niego Ned.

— Super! — odsłoniła rząd białych zębów — Do zobaczenia.

Rozbrzmiał dzwonek, więc uczniowie z ulgą porzucili wykonywane ćwiczenia. Wstałyśmy z ławek, kierując się do szatni. Mulatka podeszła do swojej szafki, chcąc wyciągnąć z niej rzeczy. Zamknęłam ją jej przed nosem, opierając się o metal. Musiała mi wyjaśnić kilka spraw.

— A więc... podoba ci się Parker? — zadałam luźne pytanie jak gdyby nigdy nic. Taka dziewczyna jak Liz raczej nie interesowała się chłopakami jego pokroju. Chciałam poznać prawdę. Liz bywała zmienna, więc może teraz po prostu zamiast w bad boyów celowała w nieśmiałych kujonów.

— Jest słodki — powiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho. Przewróciłam oczami. — Co znowu, Heath? Dlaczego go oceniasz?

— Nie oceniam — burknęłam.

— Taa... powinnaś go bliżej poznać. Jest bardzo w porządku.

— Dzięki, ale nie sądzę, żeby to był dobry chłopak dla którejkolwiek z nas — spojrzałam na nią spod byka. Próbowałam jej coś uświadomić, wyciągałam pomocną dłoń, ale ona ją odpychała.

— Niby dlaczego? Nie znasz go — po minie Liz domyśliłam się, że jest na mnie obrażona. Jej humorki doprowadzały mnie do białej gorączki,

— Ty też — warknęłam pod nosem.

— Koniec rozmowy. Widzimy się później. — dziewczyna spojrzała na mnie nieco wyniośle i wyszła z szatni.

Usiadłam na podłodze, mrużąc oczy. Dlaczego właściwie tak się upierałam przy swoim? Liz miała rację, oceniałam Petera nawet go nie znając. Zrobiło mi się głupio. Liz znowu pokazała, że jest ode mnie lepsza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top