capítulo dos

Dość słoneczny wieczór w Buenos Aires. Wśród tłumu spieszących się gdzieś ludzi Ona. Wyróżniająca się od innych swoim wolnym krokiem. Niepasująca do zatłoczonego miasta. Szła przed siebie, zatopiona w swoim własnym wyimaginowanym świecie.


Lekki wiatr delikatnie podwiewał jej zwiewną koszulkę. Kroczyła z lekkim uśmiechem na wargach i dokładnie rozglądała się dookoła. Mimo wszystkich wad, kochała to miasto.

Uwielbiała usiąść na swoim balkonie i obserwować jego nocne życie. To właśnie wtedy można było usłyszeć najwięcej, dostrzec jego prawdziwe piękno. Do Twoich uszu docierały dźwięki, których nie byłbyś w stanie usłyszeć za dnia. Zagłuszone przez gwar silników samochodowych i głośnych rozmów, prowadzonych przez tysiące osób przewijających się przez ulicę.

Całe piękno tego miasta odkrywało się pod osłoną nocy. To tak jakby było dostępne tylko dla nielicznych. Dla tych którzy potrafią zatrzymać się na chwilę w tym zakręconym świecie i zwolnić swoje tempo. Bo co mają z tego Ci, którzy wracając wieczorem do domu nie mają siły na nic więcej niż słodki całonocny sen? Albo Ci którzy nie korzystają nawet z tej przyjemności jaką jest ten sen? Wybywają ze swoich domów i czynnie uczestniczą w tworzeniu tego nocnego życia? Nie mają nawet szans na dostrzeżenie tego co według niej wyjątkowe.

Nastolatka tak jak obiecała bratu - wybyła z domu. Na razie jej to w niczym nie przeszkadzało. Pogoda wręcz zachęcała do jak najszybszego opuszczenia swoich czterech ścian.

Siedziała nad brzegiem niewielkiego jeziorka znajdującego się w samym centrum ogromnego parku. Pomimo swojej lokalizacji, było to rzadko odwiedzane miejsce, dlatego lubiła tam przesiadywać wyjątkowo często.

Szatynka dobrze wie, że czeka ją długi wieczór. Gaston już nie raz organizował te swoje spotkania z kumplami, które zazwyczaj nie kończyły się za dobrze. Bo jak nazwać zakończenie imprezy, gdzie trzy czwarte obecnych osób, nieładnie mówiąc, zgonuje w salonie? Nie będąc w stanie nawet ruszyć swoim małym paluszkiem? To jest właśnie druga strona “zacnej” elity. Idealne, wręcz nienaganne zachowanie w szkole. Nic do zarzucenia. A po niej? Żadnych zasad, umiarów i zahamowań. Uważają się za panów tego świata. Myślą, że nic nie jest dla nich niemożliwe.

Nadal wielką zagadką było dla niej to, jak szatyn i jej brat mogli się tam tak dobrze wpasować. Stworzyć tak na pozór idealną postać, która jest w stanie zawładnąć tą nieokiełznaną grupą.

Nagle, w ciągu kilku sekund niebo przyozdobiły kłębiaste chmury koloru prawie że granatowego. Zerwał się porywisty wiatr, który poruszył wszystkie parkowe drzewa. Ciało szatynki przeszył niewyobrażalny chłód, a na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Po jej twarzy zaczęły spływać, raz za razem, ogromnych rozmiarów deszczowe krople. Uroki argentyńskiej pogody - totalna nieprzewidywalność.

Luna w myślach przeklinała swoją głupotę i pomysł by zostawić bluzę w domu. Nie przeszkadzało jej to, że moknie.

Uwielbiała ciepłe deszczyki, które jak lekarstwo, obmywały jej zmęczone ciało. Działały kojąco na jej rozszalałe serce i myśli. Uwielbiała siedzieć na swoim parapecie z kubkiem miętowej herbaty w ręku i wsłuchiwać się w miarowy rytm spadających kropel; przyglądać się im spływającym po okiennej szybie.

Jej drobna postać jest w stanie znieść wszystko, ale uczucie zimna przychodzi jej z ogromną trudnością. Nie chciała wracać do domu. Podkurczyła swoje kolana pod brodę i mocno zacisnęła na nich ramiona. Padający coraz mocniej deszcz ograniczał jej widoczność. W oddali dało się usłyszeć głośny grzmot, co było dla niej impulsem do szybkiego zerwania się z mokrego podłoża. Zniesie wiele, ale na pewno nie burzę w parku. Miała już gdzieś to co pomyśli sobie jej brat.

Niemalże biegiem ruszyła w stronę ich apartamentowca. Jak najszybciej chciała się znaleźć w domu i zaszyć się w zaciszu swojego królestwa. Tam gdzie wstępu nie miał nikt.

Przemoczona do suchej nitki i wykończona długim biegiem, wpada do holu. Nie zwraca uwagi na krzywe spojrzenia posyłane w jej kierunku przez wszystkie zgromadzone w nim osoby. Bo co w tym dziwnego, że mokra dziewczyna weszła do holu swojego bloku, gdy za oknem szaleje burza?

Szatynka od razu kieruje się na schody, gdzie zaczyna długą wędrówkę na ostatnie piętro. Nie lubiła jeździć windą. Może to przez jej klaustrofobiczne lęki? Nie lubiła tej niezręcznej atmosfery, gdy tylko w tym małym pomieszczeniu, całkiem przypadkiem, znalazła się obca sobie dwójka ludzi. Wolała godzinę wspinać się po schodach, niż przeżywać takie męczarnie.

Tym razem nie zajęło to jej wcale, aż tak dużo czasu. Gdy tylko staje pod drzwiami prowadzącymi do mieszkania, wyciąga ze swojego plecaka pęk kluczy i najciszej jak potrafi, wchodzi do środka.

Nie wychodzi jej to za dobrze, ponieważ już na wejściu potyka się o jedną z męskich par butów. W myślach przeklina wszystkich przedstawicieli płci przeciwnej. Już wie, że to spotkanie należy do tych męskich. Zero dziewczyn, alkohol, mecz i gry. Co w tym fajnego?

Szatynka ma zamiar natychmiast udać się do swojego pokoju, aby nikomu nie przeszkadzać. Chce zostać jak najdłużej niezauważona. Jednak będąc bliżej salonu jej brzuch daje o sobie znać. Co jak co, ale głodzić się przez tych ludzi, nie ma zamiaru.

Kolejny raz w myślach wyzywa kogoś, kto zaprojektował to cholerne mieszkanie. Bo dlaczego, żeby dostać się do kuchni, trzeba przejść przez salon? Totalna głupota.

Niepewnie zagląda do środka i zauważa, że wszyscy są zajęci piciem i meczem, który akurat leci w telewizji. W duchu dziękuję, że kanapa jest odwrócona tyłem do wejścia. Najgorszym odcinkiem będzie wejście do kuchni, której drzwi znajdują się tuż koło telewizora. Mocno zaciska pięści i żwawym krokiem kieruje się do wyżej wymienionego pomieszczenia. Jak najszybciej chce mieć to już za sobą.

Będąc w połowie drogi nagle słyszy głośny gwizd, a już po chwili totalnie głupią wypowiedź jednego z chłopaków.

— No, no Gaston. Nie mówiłeś, że masz taką zajebistą siostrę. — Dziewczyna z trudem powstrzymuje emocje, gdy nagle uświadamia sobie, że jej całkiem zwiewna bluzka, za sprawą deszczu przyległa do jej ciała, uwydatniając jej wszystkie atuty. — Może się do nas przyłączysz Skarbie? — kontynuuje swoją wypowiedź, a jego głos, według szatynki, jest zdecydowanie zbyt pewny.

Szybko odwraca się w stronę zbiorowiska i już chce coś odpysknąć, gdy dostrzega że wszystkie tęczówki wpatrzone są w jej osobę. Swoim wzrokiem automatycznie szuka czekoladowego spojrzenia. Gdy je odnajduje, dostrzega że chłopak pożera wzrokiem jej całe ciało, a na jego wargach gości krzywy uśmiech.

Powoduje to, że na jej usta wkrada się mały uśmieszek. Postanawia wszelkie uwagi zachować dla siebie i tak jak miała w planach, jak najszybciej ulotnić się do pokoju. Nic nie odpowiadając, znika za progiem kuchni.

Zabiera się za szybkie przygotowanie jakiegoś prostego posiłku. Z salonu, co rusz dochodzą do niej dźwięki głośnych rozmów i śmiechów. Nagle słyszy donośny głos swojego brata.

— Zaraz wracam panowie!

Dziewczyna jest pewna, że właśnie zniknął za drzwiami balkonowymi. Nagle rozmowy w salonie stały się znacznie cichsze, co lekko dziwi nastolatkę.

Zatrzymuje się na chwilę w bezruchu, aby usłyszeć choć strzępek tej rozmowy. Nic to jednak nie daje, a dziewczyna już po chwili, ponownie słyszy głośne śmiechy i przy tym zbijanie sobie piątek. Na to wszystko wywraca jedynie oczami.

Kończy przygotowanie swoich kanapek i odwraca się do lodówki w celu schowania wszystkich niepotrzebnych już produktów. Gdy zamyka drzwiczki i odwraca się z powrotem, z jej ust wydobywa się cichy pisk i teatralnie łapie się za serce.

— Ohh, wystraszyłeś mnie… — mówi cichym głosem do chłopaka stojącego kilka kroków od niej i opierającego o kuchenny blat.

— Nie chciałem — odpowiada jej, a dziewczyna pierwszy raz ma okazję usłyszeć jego nieskazitelny głos z tak bliskiej odległości.

Na chwilę zapiera jej dech w piersi, jednak szybko się opamiętuje nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Szatynka nie jest pewna, czy jest gotowa na rozmowę z nim, dlatego szybkim krokiem podchodzi do blatu w celu wzięcia z niego talerza ze swoimi kanapkami. Brunet jednak szybko jej to uniemożliwia zbliżając się do niej.

Zdezorientowana dziewczyna robi krok w tył, on - krok w przód. Nastolatka dokładnie sama nie wie ile trwa ta zabawa, ale w pewnym momencie, czuję na swoich plecach chłód kuchennej ściany.

— Co teraz? — pyta ją chłopak stojący przed nią, który swoje dłonie trzyma wciśnięte w przednie kieszenie spodni.

Luna bezradnie kręci głową, ponieważ lekko obawia się dalszych zamiarów szatyna. Ale dlaczego? Przecież to, że jego twarz niebezpiecznie zbliża się do jej, nie jest niczym złym. Czy to nie jest to o czym dziewczyna marzy od ponad roku? Dlaczego ma sobie tego odmawiać, gdy widać, że chłopak sam na to nalega? Czy to będzie złe, że chociaż raz odłoży na bok swoje natrętne myśli i da się ponieść chwili? Czy to będzie złe, że choć raz skorzysta z życia?

Przecież więcej się to nie powtórzy. Więcej nie dostanie takiej szansy, a i tak nikt się o tym nie dowie, bo nie ma prawa. Kogo interesuje coś związanego z tak nic nie znaczącą dziewczyną, jaką jest ona? Może zainteresować, jeśli jest to związane z tak znaczącym chłopakiem, jakim jest on.

Ale w tym momencie nastolatka już nie zaprząta sobie tym głowy. Jej umysłem zawładnął gorący oddech szatyna, który ogrzewa jej zmarzniętą twarz.

Ich wargi dzieli od siebie dosłownie kilka milimetrów. Dziewczyna stoi w bezruchu oczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Balsano wyciąga swoje ręce z kieszeni i jedną z nich opiera na ścianie, tuż obok jej głowy, tym samym zbliżając się jeszcze bardziej. Ostatnim co dostrzega szatynka jest oblizanie przez niego swoich spierzchniętych warg.

Już po sekundzie czuje ich gorący nacisk na swoich ustach. Pocałunek w żadnym stopniu nie jest delikatny, czy czuły. Jest brutalny i namiętny. Matteo niemal natychmiast wpycha swój język do jej buzi. Ona nie pozostaje bierna w tej zabawie i z jeszcze większą pasją go oddaje. Jednego jest pewna.

Wie w czym jest dobra i pragnie sprawić, żeby to chłopak zatęsknił za jej pocałunkami. Wie, że jest w stanie tego dokonać, dlatego wkłada w to zbliżenie naprawdę wiele serca. Gdy czuję, że chłopak napiera na nią z coraz większą siłą i swoim ciałem znajduje się coraz bliżej jej, już wie że pora przerwać zabawę.

Szybko się od niego odrywa i nawet na niego nie patrząc, zabiera swoje jedzenie i wychodzi z pomieszczenia. Czuje na sobie wzrok wszystkich mężczyzn, jednak zdaje się tym w ogóle nie przejmować. Na jej wargach gości cwany uśmiech, a ona sama wie, że osiągnęła swoje małe zwycięstwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top