/-
Jack Mandehr spoglądał w monitor laptopa, studiując zawartość danych, które były tam wyświetlone. Siedział w wygodnym skórzanym fotelu w salonie jednego z droższych hoteli Chicago. Lubił luksus, więc z chęcią się nim otaczał. Zwłaszcza, że miał na to sporo funduszy. Zawód płatnego zabójcy był naprawdę dobrze opłacany. Nigdy na nic mu nie brakowało. Nowa broń, luksusowe ciuchy, drogie apartamenty. Mimo wszystko był diabelnie ostrożny. Wiedział, że w swojej robocie taki właśnie musi być. Najmniejszy błąd mógłby kosztować go życie. A chwilowo dość wysoko je cenił.
Przejrzał uważnie wszystkie dane. Jego nowy cel – Kendrick Halber był księgowym. Miał sporo informacji i komuś wyjątkowo zależało, żeby nigdy nie ujrzały światła dziennego. Jacka to nieszczególnie obchodziło. Dla niego liczyło się zadanie i wynagrodzenie. To wszystko. A tu kasa była naprawdę porządna. Przeglądając dane miał jednak wrażenie, że coś tu jest nie tak jak powinno. Niby na pierwszy rzut oka wyglądało jak zawsze, ale Mandehra nie opuszczało to dziwne przeczucie, a ono nigdy go nie zawodziło.
Mężczyzna zerknął jeszcze raz na wyznaczone miejsce. Nie znał ulicy, dlatego następnego dnia rano przejdzie się tam i rzuci okiem. Zawsze trzeba ustalić sobie ewentualną drogę ucieczki, jeżeli coś poszłoby nie tak. Miał załatwić Halbera, jak ten będzie wychodził z pracy, a zawsze robił to tylnym wyjściem. Wieczorem. Zabójstwo pod osłoną nocy zawsze miało szanse większego powodzenia, zwłaszcza, że miał strzelić z bliskiej odległości. Oczywiście użyje tłumika – standardowo. Po co wzbudzać niepotrzebne zainteresowanie?
Odetchnął w końcu i zamknął komputer. Musiał się zdrzemnąć. Jutro musiał być trzeźwy. Przynajmniej do czasu wykonania zlecenia.
~
Budzik w telefonie zadzwonił o 6:00 rano. Jack zawsze budził się wcześnie, kiedy danego dnia miał wykonać zlecenie. Lubił mieć czas. Lubił być dobrze przygotowany. Niczego nie mógł pominąć. To by było niewybaczalne.
Po szybkim prysznicu i odpowiednim śniadaniu bogatym w składniki odżywcze wyszedł z hotelu. Sprawdził poprzedniego dnia, jak dotrzeć do ulicy, na której dzisiejszej nocy miał rozegrać się dramat. Był to spory kawałek od jego hotelu. Tym lepiej. Dzień był dość słoneczny, choć mroźny. Mimo wszystko zrezygnował z taksówki. Poszedł pieszo.
Mijał sklepy, na które od czasu do czasu rzucał okiem, ludzi śpieszących gdzieś. Wyglądał jak zwykły przechodzień, wtapiał się w tłum. Był może i przystojny, ale tak jak wielu mężczyzn. Nie sądził, że ktoś mógłby go zapamiętać. Może poza jedną kobietą, którą minął w tłumie. Jej uroda zwróciła jego uwagę. Być może to te rude włosy? O tak, miał słabość do rudowłosych piękności, a ta zdecydowanie taka była. Ona również zwróciła na niego uwagę, posyłając mu tajemniczy uśmiech.
Skręcił w końcu w ulicę, do której bezpośrednio przylegała ta interesująca go najbardziej. Nieco zwolnił i mijając zaułek, zerknął w jego stronę. Przelotnie, ale jednak. Miał fotograficzną pamięć, więc to starczyło.
Uliczka była ślepa, zakończona płotem. Stał tam tylko jeden kontener na śmierci. Mandehr domyślał się, że jedyne światło docierające tam w nocy to to z lampy nad tylnym wyjściem. To i tak sporo, ale trudno się mówi. Jakoś sobie poradzi. Radził sobie już w gorszych sytuacjach. Poszedł dalej całkiem spokojnym krokiem. Jeszcze parę godzin.
~
Dochodziła 9:00 wieczorem, kiedy Jack stał na samym końcu ulicy z pistoletem w dłoni. Czekał na swój cel. Miał idealny widok na drzwi, sam będąc skryty w cieniu. Wystarczyło tylko pociągnąć za spust, kiedy Kendrick Halber pojawi się na horyzoncie. Jednak... coś było nie tak. Księgowy się nie pojawiał, a zamiast niego do zaułka ktoś wszedł. Kątem oka zauważył kobiecą postać. Dojrzał kolor włosów – rude. To już druga rudowłosa kobieta, na którą zwrócił dziś uwagę. I jak się po chwili okazało nie była wcale drugą. Okazało się, że to ta sama rudowłosa, którą widział w ciągu dnia. O co chodziło? Co tu robiła? Całkowicie zbiła go z tropu broń, którą kobieta wyjęła spod płaszcza. Kto by się spodziewał?
- Jeżeli czekasz na Halbera to się raczej nie pojawi – odezwał się nagle Mandehr, wychodząc nieco z cienia.
Kobieta momentalnie odwrócił się w jego stronę i wymierzyła w niego z pistoletu. Miała większy temperament niż się spodziewał. Dużo zaryzykował.
- Miałaś na niego zlecenie? – zapytał, domyślając się, po co rudowłosa się tu zjawiła. – Ja też – dodał nie czekając na jej odpowiedź. – Najwyraźniej nas wykiwano.
Zabójczyni jeszcze przez chwilę tak stała, ale w końcu opuściła broń. Wtedy przy uliczce zaparkował czarny samochód. Wyskoczyło z niego trzech ubranych w ciemne garnitury mężczyzn. Brunet już wiedział, co się kroiło. To miała być egzekucja. Komu podpadli? Wiedział, że coś nie tak było z tym zleceniem. Nie sądził jednak, że miał dziś zginąć. Oczywiście zamierzał do tego nie dopuścić.
- Twoja prawa, dwóch. Mój jeden. Plus biorę kierowcę – szepnął do swojej nowej towarzyszki. Skinęła głową. Reszta potoczyła się bardzo szybko. Obydwoje wyciągnęli broń. Padły cztery precyzyjne strzały. Kobieta zastrzeliła dwóch mężczyzna po prawej, kierujących się w ich stronę. Jack miał nieco trudniejsze zadanie, ale poradził sobie z nim. Najpierw padł gość stojący przy aucie od strony pasażera. Prawdopodobnie dość porządnie rąbnął o ulicę. No i kierowca. Kula przebiła szybę. Na szczęście samochód nie miał ich kuloodpornych. Kierowca oberwał w skroń.
- Niezły z nas duet – mruknął Mandehr. – Jak się nazywasz? – zapytał rudowłosej.
- Sarah – odpowiedziała zabójczyni, uśmiechając się pod nosem, kiedy mijała zwłoki na chodniku.
- Jack – przedstawił się Mandehr.
Musieli prędko stamtąd zniknąć i oboje mieli nadzieję, że nikt ich nie widział. Strzały były ciche, więc mieli szansę.
Zatrzymali się dopiero kilka ulic dalej. W oddali dało się już słyszeć syreny policyjne. Ktoś musiał zawiadomić służby.
- Słuchaj, Sarah... - zaczął mężczyzna. – Proponuję układ.
- Jaki?
- Połączmy siły. Dowiedzmy się kto wydał na nas wyrok.
Kobieta przyglądała mu się bacznie.
- Przeważnie pracuję sama, ale w tym przypadku mamy wspólny interes.
Na ustach bruneta zagościł lekki uśmiech.
Wyszli z uliczki udając zakochaną parę. Kamuflaż idealny. Minęły ich dwa wozy policyjne i karetka. Oni jeszcze nie wiedzieli z czym przyjdzie się im zmierzyć. Ile trupów Jack i Sarah zostawili im „w prezencie", choć wcale nie było to zamierzone. Teraz oni musieli dowiedzieć się, dlaczego mieli zginąć tej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top