Pseudo Kapitan Ameryka pt. II
Bucky
- Tylko jak nam pomoże za kratkami?-
- O to się nie martw-
- Nie mów, że go wypuściłeś-
- Nie osobiście-
- Oszalałeś?!-
- Jest nam potrzebny-
- Przysięgam, że skopię waszej trójce tyłki-
- Nic nie zrobiłem Jen-
- Wiem Sammy, miałam na myśli kogo innego-
- To dobrze-
W końcu zjawił się Zemo i zabrał nas na lotnisko. Nie wiedziałem, że jest bogaty. Usiedliśmy w jego prywatnym samolocie. Jen siedziała naprzeciwko mnie i rozmawiała z Samem, starając się rozluźnić, ale było jej ciężko z racji obecności Zemo. Z jakiegoś powodu lokaj Zemo podał jej szampana. Spojrzała na lokaja.
- Jeśli masz zamiar mnie upić to tym możesz sobie co najwyżej ręce umyć-
- Nie mam takiego zamiaru moja droga. Chcę oczyścić atmosferę-
Spojrzała na niego zaskoczona, ale przyjęła kieliszek a on wskazał by usiadła na przeciwko niego. Przyskoczyłem do niego a moja ręka zacisnęła się na jego gardle.
- Skrzywdź ją a będziesz błagał by odesłać Cię do więzienia-
- Poradzę sobie. Odpuść mu, proszę-
Spojrzała na mnie, ale nie miałem zamiaru odpuszczać.
- Drugi raz nie poproszę-
Nie usłuchałem jej. Opróżniła kieliszek i mi przyłożyła. Puściłem go a ona popchnęła mnie na siedzenie i nachyliła się do mnie ze sztyletem w ręku.
- Jeszcze raz a zobaczysz jak ten sztylet zatapia się w twoim ciele po samą rękojeść-
Przytaknąłem na znak, że zrozumiałem. To było straszne i... sexy. Lubię, jak jest taka groźna.
- Właśnie taką Cię lubię-
- Ty też chcesz sprawdzić, jak wygląda sztylet w twoim ciele?-
- Wybacz-
Zajęła swoje miejsce i bacznie mi się przyglądała a później Zemo.
- Jeśli wolno to chciałem złożyć kondolencje z powodu twojej utraty Jennifer-
- Dziękuję?-
- Sam straciłem rodzinę, więc w pewnym sensie Cię rozumiem-
- Oh-
- Stark naprawdę był porządnym człowiekiem-
- Prawda-
Posmutniała a ja miałem ochotę mu wybić zęby za to. Nim cokolwiek zrobiłem dotarło do tego kretyna, że poruszył niewłaściwy temat. Skinął na swojego lokaja a ten dolał szampana. Nie podobało mi się jego zachowanie wobec niej, ale nie mogłem nic zrobić, jeśli chciałem dolecieć cały.
- Witajcie w Madripoor. Piękną Panią zapraszam ze mną-
Otworzył przed nią drzwi i zaczekał aż wsiądzie by po chwili zrobić to samo. Ja i Sam jechaliśmy drugim samochodem.
- Wyluzuj stary-
- Jak skoro ona tam siedzi sama. Z nim!-
- Jesteś zazdrosny?-
- Co? Nie. Po prostu nie chcę, żeby się do niej dobierał-
- Racja, ale Owens potrafi o siebie zadbać. Gdyby było coś nie tak zauważylibyśmy-
Racja. Gdyby się do niej dobierał byłaby pewnie niezła zadyma. Po drodze musieliśmy się przebrać. Ja miałem być sobą, Sam jakimś Tygrysem a Jennifer...
- Wiem, że to dość śmiała propozycja, ale chciałabyś być moją towarzyszką?-
- Helmut, przecież wszyscy wiedzą kim jestem i raczej nie uwierzą w to-
- Tak, masz rację. Wybacz-
Kiwnęła tylko głową i poszła się przebrać tak jak to miała zwyczaju chodzić ubrana jako Hunter. Nawet jako uzbrojony po zęby assasyn wyglądała zachwycająco. Musieliśmy się skupić na swoich rolach, żeby osiągnąć zamierzony cel. Jennifer szła blisko niego i komunikowali się po rosyjsku tak jak to było, gdy byliśmy w Hydrze. Gdy staliśmy przy barze ktoś postanowił położyć swoje brudne łapska na biodrach Jen. Momentalnie się obróciła, chwyciła go za głowę i uderzyła nią o bar, tym samym rozcinając kolesiowi łuk brwiowy. Następny chciał tknąć Zemo, więc musiałem zareagować. Udało nam się zwrócić uwagę właściwej osoby. Zemo targował się z kimś o informację.
- Dorzucę Ci Zimowego Żołnierza i Łowcę co ty na to?-
Zadzwonił telefon Sama. Wpadliśmy. Musieliśmy uciekać. Gdy byliśmy na zewnątrz wpadliśmy na Sharon. Niechętnie nam pomogła.
- Mogę pożyczyć tą sukienkę?-
- Jasne, cokolwiek weźmiesz i tak na mnie będzie lepiej wyglądać-
Wzruszyła ramionami i poszła się przebrać. Gdy wróciła wszystkich zamurowało.
- Wiedziałam. Tragiczny pomysł-
- Nie sskąd-
- Wyglądasz ślicznie-
Uśmiechnęła się a Sharon była zazdrosna, że ktoś wygląda lepiej od niej. W oczekiwaniu aż blondyna załatwi co trzeba siedzieliśmy przy barze. W końcu Zemo się odważył i poprosił fioletowowłosą by z nim zatańczyła. Nie odmówiła a ja tylko patrzyłem, jak tańczą. Nim cokolwiek zrobiłem wróciła blondyna i mieliśmy iść za nią. Okazało się, że znalazła typa, który odtworzył serum, ale nie mogło być zbyt łatwo. Zemo sprzątnął doktorka a potem wplątaliśmy się w jakąś akcję. Zemo i Jennifer uratowali nam tyłki. W drodze do mieszkania Zemo coś mi nie pasowało, więc powiedziałem, że idę się przejść.
- Zgubiłaś coś-
- Zemo nie powinien być na wolności. Macie 8h później my go przejmujemy-
- Jasne-
Wróciłem do reszty, ale brakowało Jen.
- Gdzie się zgubiła Jen?-
- Powiedziała, że musi odpocząć-
- Jest w sypialni-
Nie czekając aż coś powiedzą poszedłem sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Gdy wszedłem siedziała na łóżku i po chwili zauważyła moją obecność.
- Coś się stało?-
- Przyszedłem sprawdzić czy wszystko okay-
- Może i jestem boginią, ale muszę czasem odpocząć-
- W takim razie nie przeszkadzam-
- James?-
- Tak?-
- Zostaniesz?-
- Jasne-
Usiadłem obok niej. Znikąd pojawiła się torba, z której wyjęła laptop i podpięła do niego pendrivea. Westchnęła.
- Chyba pora wreszcie poznać prawdę-
- Jenny ja nie potrzebuję tego oglądać, żeby wiedzieć co do Ciebie czuję-
- Mnie to nie daje spokoju i muszę wiedzieć, czy to jest zaprogramowane czy...-
- Prawdziwe?-
- Właśnie-
Przez chwilę się wahała jednak włączyła nagranie. Byliśmy blisko siebie a nawet bardzo blisko. W końcu dotarliśmy do fragmentu, którego wcześniej nie widzieliśmy. Wyprali nam mózgi, kazali zapomnieć i nienawidzić się, ale Jennifer musiała dosłownie to z siebie wyprzeć i jedyne co do mnie czuła to nienawiść i ledwo mnie tolerowała.
- Przez cały czas byliśmy blisko siebie, a gdy się dowiedzieli to...-
Nie dałem jej dokończyć i pocałowałem ją co ją zaskoczyło. Mimo wszystko odsunęła się ode mnie. Odstawiła laptop i wstała.
- Tyle czasu Cię nienawidziłam nie wiedząc, dlaczego, a gdy uczucie zaczęło wychodzić myślałam, że to chodzi o ten projekt. Tylko po co nam kazali zapomnieć, skoro potem chcieli żebyśmy byli razem?-
- Chcieli pewnie mieć wszystko pod kontrolą łącznie z naszymi uczuciami-
- Bez sensu-
Podszedłem do niej.
- Chodź pewnie, gdyby tego nie zrobili pewnie bylibyśmy teraz... Ew nie-
Objąłem ją i nachyliłem się do jej ucha.
- Aż taki zły jestem laleczko?-
- Daj spokój. Mam 27 lat a właściwie to 1011 lat a ty masz 106 lat. To trochę dziwne-
- Mnie to nie przeszkadza laleczko, ale nie musimy się nigdzie śpieszyć-
Pocałowałem ją w kark na co tylko mruknęła. Staliśmy tak przez chwilę aż nie odsunęła się ode mnie. Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Dobra starczy tej ckliwości i romantyzmu. Zaczęło się robić dziwnie. Idę pod prysznic-
Ruszyłem za nią.
- Idę sama, a jak mi przeszkodzisz to Helmut będzie miał okno na salon z sypialni wybite twoim ciałem-
Jednak potrafi być straszna i bez kontroli Hydry. Wyszedłem z sypialni i usiadłem na kanapie w salonie.
- I co?-
- Nic, pogadaliśmy to wszystko-
- Herbaty?-
- Nie masz czegoś mocniejszego?-
Wstałem i przeszedłem do części kuchennej i nalałem sobie whisky. Może jak już będzie normalniej to uda mi się ją zaprosić gdzieś? Albo może namówię ją by wrócić do Wakandy? To jest dobry pomysł. Sięgnąłem po szklankę, ale zorientowałem się, że jej nie ma. Wydawało mi się, że... nie ważne, weźmie się nową. Miałem nalać do nowej szklanki alkoholu, gdy pojawiła się druga szklanka.
- Dzięki żołnierzyku-
To, dlatego poprzednia zniknęła. Muszę być bardziej uważny.
- Kto ze mną się bije?-
- Co?-
- No słyszałaś pastereczko-
- Ty już więcej nie pijesz moja droga-
Zemo zabrał jej szklankę i to był błąd, bo zarobił sierpowego. Złapał się tylko za obolały policzek
- Za co to?-
- Zabrałeś mi mój soczek-
- Soczek? Przecież to alkohol i od niego już bredzisz-
- Może dla Was to alkohol, ale bogom to nic nie robi-
Teleportowała się za niego i zabrała mu szklankę a następnie usiadła na wysepce i wystawiła szklankę prosząc tym samym o dolewkę. W końcu wyszliśmy z mieszkania Zemo i poszliśmy tropem serum, ale nie wiadomo skąd pojawił się ten upierdliwy typ.
- Mogę?-
Jennifer spojrzała na mnie błagalnie a następnie na Sama.
- Jen nie masz jakichś problemów z agresją albo coś?-
- Czego nie mam?-
- Problemów z agresją albo jakaś nadpobudliwość, skoro chcesz wszystkich okładać-
- Ah o to Ci chodzi. Nie to inny problem-
- Jesteś Łowcą to naturalne-
- Aleś ty zabawny Helmut. To nie jest przyczyną tylko moje pochodzenie-
- No tak racja. Hydra nadal nie zna twojego pochodzenia-
- Przecież ona jest człowiekiem-
- Błagam, zgódźcie się. Obiecuję nie zabić go za szybko-
Odciągnąłem Jen na bok.
- Jenny wiem, że działa Ci na nerwy-
- To już nie o to chodzi Buck. To moja natura i nie wiem, gdzie się to wyłącza-
- Czyli co, bójka i Ci przechodzi aż do kolejnego razu?-
- Zgadza się. Gdy byłam dzieckiem było prościej, bo byłam w pewnym sensie normalna-
- A teraz nie jesteś?-
- Co normalnego jest w osobie, którą wyszkolono na mordercę?-
- Pewnie nic, ale jeśli to jakieś pocieszenie to ja lubię Cię taką-
A nawet kocham.
- Marne, ale zawsze coś. Powiedzmy, że mogę postarać się nie wszcząć żadnej bójki, jednak niczego nie obiecuję-
Kiwnąłem głową i dołączyliśmy do reszty. Coś nie wydaje mi się, żeby tylko chodziło o jej naturę. Dużo przeszła i wciąż chowa te emocje w sobie. Gadam jak terapeuta jakiś, ale chyba jest w tym trochę prawdy.
Jennifer
Jaki on jest upierdliwy. Współczuję kobiecie, która kiedykolwiek go zechce. W sumie temu kto zechce mnie też współczuję, ale nie porównujmy mnie do niego! Trafiliśmy na jakąś dziewczynę imieniem Karli i wreszcie coś się działo, ale oczywiście Pan Patriota musiał się wtrącić. W końcu straciłam cierpliwość i go walnęła na tyle mocno, że stracił przytomność.
- Jak przyjemnie-
- Czemu go znokautowałaś?-
- Oddałam wszystkim przysługę. Wszystkim działa na nerwy. No może tylko Lemarowi nie-
Nikt już nic więcej nie powiedział. Jedynie Bucky docenił to co zrobiłam. Zaczynałam powoli mieć dość tej idiotycznej misji. Mieliśmy tylko odebrać tarczę a póki co wpakowaliśmy się w jakąś akcję grupy próbującej coś udowodnić światu i jeszcze ta cała Sharon. Tak się zastanawiam czy Rogers przez moment nie miał jakiegoś zaćmienia umysłu. Gdy wróciliśmy z powrotem Pan Patriota się zbudził, ale w tym momencie wpadły do środka wojowniczki z Wakandy i jakoś wyjątkowo nie paliłam się do bójki.
- Może mu pomożemy?-
- A wiesz jakoś ode chciało mi się jakichkolwiek bójek-
- Walker sobie świetnie radzi-
- Poważnie?-
- Nawet bardzo. Herbaty?-
- Bardzo chętnie-
I w trójkę udaliśmy się do części kuchennej by napić się herbaty i podziwiać, jak Walker daje się pokonać kobietom. Jednak Sam nie dawał za wygraną, ale ja też nie.
- Czemu mu nie pomożesz?-
- Nigdy mu nie pomagałam za jego podejście do mnie. Tą jego pogardę-
- Co masz na myśli?-
- Chyba według niego kobiety nie specjalnie nadają się do wojska-
- A nie chodzi o to, że zwyczajnie Ci zazdrościł?-
- Tak to też możliwe. W końcu jestem strzelcem wyborowym, nie najgorzej się bije, znam się na broniach i potrafię tropić ludzi-
- Ty się wręcz świetnie bijesz! Nie masz sobie równych-
- Oj to już nie prawda. Ty i Rogers mi dorównujecie. Znaczy Rogers dorównywał-
- Wiem laleczko-
- Szukasz guza?-
- Masz świetną okazję, żeby się bić to czemu nie pójdziesz?-
- Po pierwsze nie pomagam temu kretynowi a pod drugie i najważniejsze nie biję się z moimi kumpelami-
- A nas chcesz okładać-
- To zupełnie inny poziom relacji-
Wyszczerzyłam się w uśmiechu i niechętnie ruszyłam się z miejsca. Dziewczyny na mnie spojrzały a ja tylko skinęłam im na powitanie.
- No dobra, czas, żeby Afes się tym zajęła-
Westchnęłam i chwyciłam Walkera za jego strój.
- Dam sobie radę!-
- Tyle, że ja Ci nie pomagam idioto-
- Nie?-
- Nie-
I przywaliłam mu w nos a później poleciał na ścianę i stracił przytomność.
- Leżeć. Grzeczny chłopczyk-
- Miałaś mu pomóc a nie go bić-
- Tak? Zapomniałam-
Przewróciłam oczami i zapytałam dziewczyny o co to całe zamieszanie. Chodziło oczywiście o Zemo, który zabił ojca T'Challi. Zagotowało się we mnie, ale ubłagałam je by dały nam jeszcze czas.
- Dobrze-
- Dziękuję. Dostarczę go Wam osobiście jak tylko skończymy-
- Liczymy, że nas nie zawiedziesz-
- Nie znam takiego słowa moje drogie a teraz wybaczcie, bo mam do pogadania-
Wojowniczki wyszły a ja posłałam ekipie mordercze spojrzenie. Panowała grobowa cisza, którą przerwały jęki zbolałego pseudo Kapitana.
- Ruszać tyłki albo spotka Was los gorszy od tego tam-
- Nawet ja laleczko?-
- Tobą zajmę się w pierwszej kolejności. Słoneczko.-
- Dlaczego mnie znowu uderzyłaś?-
- Działasz mi na nerwy, nikt Cię tu nie lubi, na twój widok aż mnie ręka świerzbi a przede wszystkim, bo mogę-
Kątem oka dostrzegłam jak z trudem się podnosi i zmierza w moją stronę.
- Mało Ci jeszcze?-
Gdy był wystarczająco blisko zamachnął się, ale zdążyłam pochwycić jego pięść a następnie chwycić za wdzianko i podnieść nad swoją głowę.
- Wolno się uczysz-
- Postaw mnie!-
- Ja tak mogę cały czas-
- W końcu Cię rozboli ręką!-
- Lewa nigdy mnie zaboli-
- Przecież jesteś człowiekiem-
Zaśmiałam się na jego słowa, wyjęłam wolną ręką z kieszeni telefon i wyłączyłam maskowanie a jako że stałam w podkoszulku od razu było widać moją rękę. Jego mina była bezcenna.
- Piękna odstaw go-
- Mam jeszcze drugą rękę i nie zawaham się przyłożyć Ci nią-
- Jenny proszę-
- Nie ma mowy Sam i ty Zemo też nie masz co prosić-
- Lemar! Pomóż!-
- Tym razem na mnie nie licz. Nie chcę oberwać od niej-
- Zakochałeś się, czy jak?-
- Nie! Podziwiam to co robi-
- To z nią pogadaj, skoro tak ją podziwiasz!-
- John ty serio nie łapiesz. Falcon jej nie przekona, Zimowy Żołnierz też nie a on to nawet nie ma co próbować to myślisz, że mnie posłucha?-
- Tak?-
Zaśmiałam się i potrząsnęłam głową. Jaki on jest głupi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top