Doll
Jennifer
Spojrzałam na płatek śniegu a następnie na blondyna.
- Wiesz co to robi?-
- Niestety nie-
- Później będę to rozpracowywać. Teraz nie ma na to czasu-
W tym samym momencie do mieszkania wpadli jacyś ludzie. Na reszcie coś się dzieje a nie ciągłe siedzenie w zamknięciu. Niespodziewanie Bucky pociągnął mnie za sobą.
- Powinnam mu pomóc-
- Nie ma mowy. Jeśli Cię złapią to może źle się skończyć-
- Racja-
Uciekaliśmy aż nagle zjawił się jakiś gość w stroju kota. Cudownie, ale trzeba ratować życie. Wybiegliśmy na ulicę. Bucky zarekwirował komuś motor i uciekaliśmy tak aż do blokady, gdzie nas pojmali jak jakichś zbirów. Odebrali mi to co dał mi Steve a potem zamknęli w jakimś dziwnym wozie i gdzieś wieźli. Świetnie! Z jednego więzienia do drugiego. Dojechaliśmy gdzieś, ale rozdzielili mnie z żołnierzykiem i szłam za Kapitanem i nowym w pewnej odległości, jednak tylko ja miałam kajdanki. Wprowadzili mnie do jakiegoś pomieszczenia.
- Jennifer, tak się martwiłem-
Stark podszedł do mnie i przytulił mnie
- Objęłabym Cię, ale otrzymałam nagrodę za zbira roku-
- O czym mówisz?-
Podniosłam ręce wyżej
- Co Ci się stało?-
- Długa historia. Może mi to ktoś zdjąć, czy mam to sama zrobić?-
- Już się tym zajmę-
Tony uwolnił moje ręce z kajdanek.
- Dzięki-
- Opowiesz co się z Tobą działo?-
- Udało mi się schwytać uciekiniera, jednak w mieście były zamieszki. Kolejne blizny do kolekcji, ale wyprali mi też mózg i znów Bucky uciekł, więc go łapałam. Niestety w drużynie miałam żółtodzioby i jeden źle wypełnił rozkaz co poskutkowało właśnie tym-
Podniosłam lewą rękę i mu pokazałam
- Po operacji obudziłam się w Bukareszcie uprowadzona przez Buckiego i dopiero dzisiaj zgodził się żebym wyszła-
- Uprowadził Cię? Po co?-
- Możliwe, że to jakiś rodzaj przywiązania albo po porostu jestem jedyną osobą, która zna i może go złapać-
- Mogłaś zadzwonić-
- Zapomnieli wbudować komórki do bionicznej ręki-
- No przecież ktoś miał telefon-
- Namierzyliby nas-
- Racja, a dlaczego nie pozwalał Ci wychodzić?-
- Byłam nieźle poobijana po wypadku. Nie masz przypadkiem moich ciuchów?-
- Nie-
- To chociaż powiedz czym jest ta śnieżynka, którą dla mnie zrobiłeś-
- Jednak Steve ją zabrał. Może zrobić niezłą zadymę albo możesz nią w kogoś rzucić albo może być bombą-
- Fajny gadżet-
- Zgadza się-
- Przydałby mi się mój uniform, ale uległ zniszczeniu-
- Może to nie twój uniform, ale też będzie dobry-
- Wszyscy musimy do tej nowości przywyknąć-
Założył mi bransoletkę i powiedział, jak się aktywuję. Dowiedziałam się, że podczas mojej nieobecności do drużyny dołączył nowe osoby. Chyba sporo mnie ominęło. Nagle zrobiło się ciemno i Rogers gdzieś wybiegł a ja ruszyłam za nim, żeby sprawdzić co się dzieje. Ktoś aktywował Zimowego Żołnierza, jednak mnie nie atakował tylko pozostałych, czyli rozpoznaje mnie. Jest dobrze.
- Przydałby się Łowca!-
- Kto taki?-
- Nie ma mowy młoda. Sama mówiłaś-
- To jest nagły przypadek. Beze mnie nie macie szans!-
- Nie ma mowy!-
Udało się ogłuszyć bruneta. Nim zareagowałam ktoś zdążył mnie pochwycić. Ukryliśmy się przed resztą w bezpiecznej kryjówce.
- Kto to jest Łowca?-
- A ty kim jesteś?-
- Sam Wilson-
- Zimowy Łowca lub Jennifer Owens jak wolisz-
- Ty jesteś Łowcą?-
- Widzisz tu kogoś jeszcze?-
- Po prostu myślałem, że to facet a tu proszę jednak dziewczyna. Miła odmiana-
- Cieszę się, że tak uważasz-
- Masz taką samą rękę jak on. Rodzeństwo?-
- Ta sama organizacja upatrzyła mnie na ich broń co jego-
- Steve?-
- Który Bucky się obudził?-
- Twoja mama miała na imię Sara a ty wypełniałeś buty gazetą, bo były za duże-
- Śpiąca Królewna wstała. Świetnie. Możemy zacząć coś robić?-
- Ciebie też miło widzieć laleczko-
Uśmiechnął się do mnie a ja postanowiłam mu zdjąć ten uśmiech z twarzy.
- Za co?-
- Za porwanie mnie, za lewą rękę i laleczkę. Tyle wystarczy chodź lista jest dłuższa-
- Uuu podpadłeś pannie-
- Żebyś wiedział-
- Dobra koniec pogaduszek, czas się zbierać. Jen, możemy na ciebie liczyć?-
- Będzie ciekawie?-
- Pewnie tak-
- To wchodzę-
Ruszyliśmy znaleźć jakiś wóź. Gang przestępców z Kapitanem Ameryką, prawym człowiekiem na czele. Cóż za ironia losu. Wypadło, że ja siedzę z nim.
- Sam, nie mogę się z Tobą zamienić?-
- Przecież mnie lubisz laleczko-
- Oczywiście, że tak słoneczko. Tak Cię uwielbiam, że połamię Ci prawą rękę a lewą chętnie wyrwę i zrobię z Ciebie sitko-
- Stary nie wiem co zrobiłeś, ale zwykłe przepraszam nie wystarczy-
Uśmiechnęłam się do „przyjaciela" i przysunęłam się na tyle blisko drzwi, że jeszcze trochę i bym wypadła z auta. Po drodze zrobiliśmy przystanek, bo jakaś blondyna miała dać Rogersowi ich zabaweczki, ale nie śpieszyło mu się. No cóż trzeba pomóc koledze. Wysiadłam z auta.
- Jen?-
- Nie przejmujcie się mną, przyszłam po wasze zabaweczki. Uuu fajne to, pewnie podkreśla co trzeba-
- Jen?-
- Słucham-
Spojrzałam na Kapitana z uśmiechem.
- No już idę, ale nie gwarantuję przeżycia pewnej osobie-
Spojrzałam na Barnesa, który się do mnie uśmiechnął.
- Wszystko w porządku?-
- Oczywiście, to normalne, gdy dwie alfy siedzą w jednym aucie. Obok siebie i pałają do siebie miłością-
- No to super-
No tak nie każdy łapie. Bywa. Zabrałam graty i poszłam je upchnąć do bagażnika a następnie stanęłam przy oknie Sama i schyliłam się tak żeby mnie widział.
- Jesteś jednym z Avengers?-
- Tak a ty?-
- Nie, ja tylko miałam dać szansę chrzestnemu na zmienienie o nim zdania-
- I co udało się?-
- Nie bo musiałam łapać pewnego gościa, któremu się znudziło wypełnianie rozkazów-
- Udało się?-
- Raz owszem, za drugim wróciłam z bioniczną ręką i jeszcze większą chęcią ukręcenia mu łba-
- Rozumiem, mam się martwić czy coś?-
- Nie, raczej nie-
Uśmiechnęłam się do Sama i otworzyłam drzwiczki.
- Słucham?-
- Słuchaj dalej. Przesuń się, bo nie chce mi się iść na około-
- Magiczne słowo?-
- Zamorduję Cię później zamiast od razu. Może być?-
- Niech będzie-
Przesunął się, wsiadłam do auta a zaraz za mną do auta wsiadł Steve i ruszyliśmy w dalszą drogę. Następny przystanek był dopiero na jakimś parkingu. Okazało się, że Rogers wezwał jakieś wsparcie. Ciekawe o co chodzi.
- Steve, zapomniałeś mi powiedzieć o co chodzi?-
- Musimy złapać tego gościa, który kontrolował Buckyego, bo jest więcej takich jak on-
- Do tego potrzebne wsparcie?-
- Potrzebne, żeby zatrzymać Starka, dlatego nie będę miał Ci za złe, jeśli staniesz po jego stronie-
- Niewiele mi to mówi-
- Stark jest za tym, żeby kontrolować Avengers i żeby ich tożsamość była jawna-
- Jeszcze czego. Im dłużej nikt nie rozpoznaje we mnie Huntera tym lepiej dla mnie-
- Nie mówiłaś jakie to uciążliwe-
- Jest i to bardzo, ale sam widziałeś Clint, ile wyrządziłam złego a nie każdy potrafi wybaczać-
- Racja. Czyli jesteś z nami?-
- Tak-
Do drużyny dołączyła nieznana mi dwójka, ale zaległości później. Steve postanowił, że będę ich tajną bronią. Czekałam na odpowiedni moment. Zdjęłam perukę i wyjęłam soczewki. Usłyszałam w słuchawce ustalony sygnał i ruszyłam przed siebie po drodze aktywując bransoletkę. Zgodnie z ustaleniem stanęłam między obiema drużynami. Stark też kogoś zawołał.
- Siusiumajtek? Wziąłeś do walki przedszkolaka?-
- Sama nie jesteś lepsza-
- Jest starsza i to sporo, więc z szacunkiem-
- Dzięki Steve-
- Będziesz walczyć przeciwko nam?-
- Nie po to chronię swoją tożsamość, żeby jakiś głupi papierek mnie gdzieś zamknął-
- W takim razie przykro mi mała-
- To mnie przykro, że wybrałeś niewłaściwą stronę-
Zaczęła się walka, jednak ze mną mieli niewielkie szanse. W pewnym momencie schowałam hełm, żeby lepiej słyszeć co się dzieje, tym samym ukazując mój wygląd.
- Masz fioletowe włosy?-
- A tym masz brązowe. Straszne-
- Moje są naturalne-
- Moje też-
- Nie-
- Na mojej planecie tak, siusiumajtku-
- Jestem Spider Man-
- Jak chcesz siusiumajtku. Jestem Winter Hunter-
I powaliłam młodego jednym ciosem a następnie pobiegłam pomóc innym.
- Młoda to nie twoja walka. Poddaj się-
- Jest moja. Tu też chodzi o moją tożsamość!-
- Nie jesteś nawet Avengersem-
- Nie walczę o Avengers tylko o coś znacznie więcej-
Na niebie też toczyła się walka. Trzeba by pomóc Samowi. Zajęłam się Starkiem, jednak ten na pomoc wezwał kogoś z drużyny.
- Falcon, twoja lewa i unik-
- Dzięki mała-
- Do usług-
Na czym to ja skończyłam? A tak okładanie Starka. Co prawda walka była jednostronna, ale cóż poradzić. Nie miałam zamiaru odpuszczać a on nie miał zamiaru atakować.
- No weź, zaatakuj-
- Nie ma mowy-
- Swoich kumpli możesz atakować, ale chrześnicy nie?-
- Evelyn by mnie zabiła-
- Ona nie żyje. Odeszła i zostawiła mnie z Tobą-
- Wiem, dlatego mam zamiar nie robić więcej rzeczy, z których wiem, że by się nie cieszyła-
- Za to ja będę robić to co sprawiało, że była dumna-
- Czyli była dumna z tego, że się biłaś?-
- Tylko w słusznej sprawie, chociaż zdarzyło się złamać parę nosów od tak-
- Jesteś pewna, że mówimy o tej samej Evelyn?-
- Tak i na litość Boską walcz!-
- Nie ma mowy-
Wrócił z powrotem na ziemię a ja rozejrzałam się kto ma kłopoty.
- Jennifer?-
- Słucham?-
- Podrzucisz nas pod hangar?-
- Nas, czyli kogo?-
Rozejrzałam się i dostrzegłam Rogersa machającego do mnie
- Ciebie mogę, ale nie jego-
- Jen, proszę-
- Nie ma mowy-
- A jak zgodzę się na walkę?-
- Nie opłaca mi się nawet zniżać lotu-
- Niech będzie, dorzucam Buckyego-
- Miło się robiło interesy. Będę za chwilę-
Skierowałam się w ich stronę, obniżyłam pułap lotu do odpowiedniego poziomu i chwyciłam ich za stroje, jednak napotkałam małe problemy.
- F.R.I.D.A.Y?-
*Za duże obciążenie*
- Barnes, jesteś za gruby. Zrób wszystko co się da, żeby ich bezpiecznie podrzucić pod hangar-
*Oczywiście Panno Owens*
- Nie jestem gruby. To mięśnie i bioniczna ręka tyle ważą!-
- Jasne Barnes-
Po chwili udało się wyrównać lot, jednak nasi kochani przyjaciele postanowili postrzelać sobie do celu.
- F.R.I.D.A.Y dam radę wznieść się wyżej, puścić chłopaków, zlikwidować cele a potem ich złapać-
*Prawdopodobieństwo powodzenia tego zadania wynosi 50%*
- Mnie to wystarczy-
- Co? Przecież masz 50% szans, że Ci nie wyjdzie-
- I 50%, że wyjdzie. Wykonywałam zadania z mniejszym procentem na powodzenie-
- Zwariowałaś?-
- Cykor. Na trzy Was puszczam i widzimy się za chwilę-
Gdy uznałam, że jestem na odpowiedniej wysokości, nakazałam F.R.I.D.A.Y zlokalizować wszystkich, którzy do mnie strzelają, a gdy to zrobiła policzyłam do trzech i ich puściłam od razu zajmując się celami. Wypuściłam rakietki, które miały zająć się celami, kilka wiązek i mogę zgarniać chłopaków. Wszystko gładko poszło i bez problemu odstawiłam chłopaków tam, gdzie chcieli.
- Cieszymy się, że wybraliście linie lotnicze Owens i mamy nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Mówił wasz pilot-
- Więcej z Tobą nie lecę-
- Ojej James się boi. Dzidzia będzie płakać?-
- Dzięki Jen. Odezwę się jeszcze-
- Pamiętaj co obiecałeś-
- Jasne-
Zadbałam, żeby spokojnie odlecieli i wróciłam na pole małej bitwy przypilnować by wszyscy się uspokoili. Jednak skończyło się na tym, że zamknęli mnie z resztą w więzieniu dla super złoczyńców. Na szczęście udało mi się przemycić komunikator.
- Jen? Słyszysz mnie?-
Spojrzałam na Sama i dałam mu znać, żeby mi pomógł. Strażnicy myśleli, że rozmawiam z Wilsonem a tak naprawdę otrzymywałam informację od Rogersa, który potrzebowała mojej pomocy.
- Naprawdę chcesz to zrobić?-
- No jasne. Jak tylko w końcu te matoły nas stąd wypuszczą-
- Jesteś pewna?-
- Jak tego, że oddycham-
- Robiłaś już coś takiego?-
- Robiłam gorsze, więc dam radę-
- O czym mówicie żołnierzu?-
- O tatuażu na pamiątkę cioci. Chce się Pan przyłączyć?-
Spojrzałam w kamerę
- Nie dziękuję-
- Tak sądziłam, ale to może trochę potrwać-
Rogers zrozumiał co mu przekazałam a ja musiałam zaczekać na odpowiednią chwilę. Okazja się nadarzyła krótko po naszej małej pogawędce. Udało mi się wykiwać strażników, oszukać kamery i dostać się po swój strój. Musiałam działać bardzo szybko. Próbowali mnie dogonić, ale byłam za szybka. Z więzienia nie było wyjścia innego niż odlecieć samolotem a takowego nie było, więc został skok do wody co też uczyniłam, dając im do zrozumienia, że po mnie. Niezauważenie oddaliłam się od więzienia i na bezpiecznej odległości podałam F.R.I.D.A.Y koordynaty naszego lotu. Półtorej godziny później doleciałam na miejsce. Dochodziły mnie odgłosy walki.
- Co tu się dzieje na Bogów?-
Stark walczył z Rogersem a Bucky leżał bez ręki.
- F.R.I.D.A.Y raport-
*Wystarczy mocy na jeden celny strzał*
- Zatem namierz cel. Anthony Stark-
*Jest Pani pewna?*
- Oczywiście kochana-
*Cel na mierzony*
Wyczekałam na odpowiedni moment i cel dostał za swoje. Tym samym skupiłam jego uwagę na sobie.
- Zużyłaś prawie całą energię na odwrócenie mojej uwagi. To głupota-
- Oh jak ja uwielbiam, kiedy przeciwnik widzi tylko nieporadną nastolatkę. Ile satysfakcji płynie z jego zaskoczenia-
- Nie masz czym zaskoczyć-
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz-
Zaczęliśmy wymieniać ataki. Byłam po prostu w swoim żywiole, jakbym się urodziła do tego. No tak Bogini Wojny. Ciekawy zbieg okoliczności. W tym stroju już nie jest tak wygodnie i przyjemnie walczyć.
- Co ty robisz? Jen nie będziesz miała szans bez stroju-
- Bez tego stroju mam większe szanse. Nic nie krępuje mi ruchów-
- Ale wiesz, że masz na sobie sukienkę?-
- Nie ja wybierałam swój strój-
Uchyliłam się przed ciosem i sama zaatakowałam. Kątem oka dostrzegłam, że coś leci w moją stronę. Odsuwając się kawałek mogłam dostrzec, że to tarcza. Złapałam ją i z jej pomocą atakowałam lub broniłam się co Tonyemu już w ogólę się nie podobało. W pewnym momencie postanowiłam go nią znokautować poprzez rzucenie tarczą, ale na moje nieszczęście zdążył zareagować. Byłam zdana tylko na swoje umiejętności. Nie żebym narzekała, ale zazwyczaj w takich sytuacjach nie było nikogo komu by na mnie zależało, bo w końcu ciocia nie miała pojęcia co się zdarzyło wtedy. Teraz wygląda a przynajmniej przez chwilę wyglądało, że komuś na mnie zależy. Trzeba postarać się nie umrzeć.
- Nie żebym narzekała na możliwość skopania ci tyłka, ale odpuść już sobie-
- A ty nie powinnaś się w to mieszać-
Opuściłam na moment gardę.
- Masz rację Tony. Powinnam była zwołać konferencję prasową i wyznać całemu światu, że jestem Winter Hunter i prawdopodobnie zamordowałam waszych bliskich nie mrugnąwszy okiem a następnie dać się zamknąć w Raft-
- Nie o...-
- W sumie to powinni dla mnie stworzyć nowe więzienie, bo z każdego ucieknę-
- Uciekłaś stamtąd?-
- A co to za problem? W większości to kwestia zapadki, strażników i sprytu albo zwykłego fartu-
- Widzę, że niespecjalnie Cię to przejmuje-
- Tony, Tony, Tony. Wolno się uczysz-
Pokręciłam głową, uśmiechnęłam się i chwyciłam go za gardło podnosząc do góry.
- Wychowałam się w Moskwie, gdzie takim jak ja jest ciężko przeżyć, dorwała mnie HYDRA, prali mi mózg i kontrolowali. Zrobili ze mnie swoją zabawkę, swoją broń i na którą z tych rzeczy miałam wpływ?-
Przybliżyłam go do siebie, żeby mógł patrzeć prosto w moje fioletowe oczy.
- Nawet nie prosiłam się o bycie Boginią i żyję z tym, dlaczego? Bo nie mam na to wpływu cholera jasna!-
Puściłam go.
- Nie każdy rodzi się w rodzinie genialnych miliarderów. Niektórzy rodzą się z darami o które nie prosili i żyją bez rodziny, bez wsparcia, bez wiary w to co robisz albo w ciągłej obawie, że skrzywdzisz kogoś-
I uderzyłam go. Jak on potrafi działać na nerwy. Biedna Pepper i biedni Avengers. Cieszę się, że tyle czasu był nieobecny w moim życiu i przez kilka dni też był nieobecny. Jeszcze bym wyrosła na taką jak on. Aż się wzdrygnęłam na samą myśl. Gdy szłam w stronę wyjścia postanowił oddać ostateczny cios ładunkiem z repulsorem. Zasłoniłam się bioniczną ręką, której po chwili było tylko pół. Już zaczynałam ją lubić.
- Daj, pomogę Steve-
Stanęłam z drugiej strony Buckyego i go przytrzymałam, żeby nie opierał całkowitego ciężaru na przyjacielu. Na mój widok mimowolnie się uśmiechnął.
- Nie ciesz się tak. To jednorazowe-
- Oczywiście laleczko-
- Tą tarczę zrobił mój tata, nie jesteś jej godzien!-
Tarcza Kapitana upadła a ja chciałam zabrać strój, ale też się rzucał o to.
- W sumie i tak ograniczała mnie w walce. Miło się współpracowało F.R.I.D.A.Y!-
Wyszliśmy na zewnątrz. Steve odstawił nas do Wakandy, gdzie się nami odpowiednio zajęto. Bucky w między czasie uznał, że bezpieczniej będzie, jeśli go zahibernują.
- Jesteś pewien?-
- Nie ufam sobie, więc dopóki nie zrobią czegoś z tym w mojej głowie to jest najlepsze rozwiązanie dla wszystkich-
- A ty Jen?-
- Ja? Znajdę jakiś sposób, żeby odbudować brakujący fragment i wracam do swojego życia-
- Nie boisz się, że ktoś może przejąć nad Toba kontrole?-
- Żyłam na Brooklynie 2 lata z wielką dziurą w pamięci i razem z ciocią obawiałyśmy się każdego dnia, że wrócą po mnie-
- Mogą przyjść inni-
- Wiem, ale jeśli spotkam wtedy Was macie kod do dezaktywacji. Prawda?-
- Tak, ale niedawno mówiłaś, że...-
- I taka jest prawda. Jednak, jeśli będę mieszkać sama, ta osoba nie ucierpi w razie czego-
- Nie wolałabyś żyć bez tego czegoś?-
- Wolałabym skonfrontować się ze wszystkim co w życiu zrobiłam i lepiej poznać swoje pochodzenie, bo możliwe, że jestem odporna w jakimś sensie na to-
Spojrzałam na chłopaków.
- Oj dobra, przygotujcie drugą zamrażarkę, bo Barnes zaraz się rozpłacze, że musi być sam-
- Zabawne-
- Zrobiłam się strasznie miękka-
- Tak powinno to wyglądać?-
Spojrzałam na monitor, na którym był widoczny mój układ
- Nie mam pojęcia. Postudiowałabym to, ale muszę towarzyszyć małej beksie-
Byłam ubrana w dres, moje kochane buty i podkoszulek. Rozpuściłam tylko włosy i weszłam do komory hibernującej. Ostatni raz spojrzałam na blondyna i uśmiechnęłam się do niego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top