Winter Hunter
2 lata później, Nowy Jork, Brooklyn
- Jen! Śniadanie!-
- Idę ciociu!-
Założyłam moje kontakty, zabrałam plecak i udałam się do kuchni na śniadanie
- Jak się spało kochanie?-
- Dobrze, dziękuję a tobie Ciociu?-
- Też. Podwieźć Cię do szkoły?-
- Chętnie-
- W takim razie bądź gotowa za 15 minut-
Uśmiechnęłam się do cioci i zabrałam się za śniadanie przygotowane przez ciocię. Gdy skończyłam ubrałam kurtkę, buty i zaczekałam na ciocię.
- Pokaż no się kochana-
Obróciłam się do cioci
- Soczewki masz, włosy schowane a co z bliznami?-
- Zakryte ubraniami, włosami i podkładem-
- Dobrze. W takim razie czas do szkoły-
Uśmiechnęłam się do niej, wsiadłyśmy do auta, założyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Akurat leciało „River". Idealne na rozbudzenie się. Oparłam głowę o szybę i patrzyłam na to co się dzieje. Ludzie śpieszący się do pracy, może nawet z pracy wracający, dzieci idące do szkoły, służby mundurowe, budynki skąpane w blasku porannych promieni. Miasto tętniło życiem a w jego tłumie ja, Jennifer Owens, sierota pod opieką chrzestnej, mającą kilkumiesięczne braki w pamięci. Ktoś powie normalka po tragicznych zdarzeniach. Tu jest problem, że ja nawet nie wiem skąd ta dziura w pamięci, nie mam nawet pojęcia, dlaczego muszę ukrywać kolor włosów, oczu czy moje blizny, ale ciocia mówi, że to dla mojego dobra i nie wnikam w szczegóły. W końcu dojechałyśmy. Pożegnałam się z ciocią i weszłam do budynku. Idąc korytarzem mijałam uczniów, którzy albo się uczyli albo rozmawiali, albo grali w gry. W końcu dotarłam do szafki. Zostawiłam kurtkę, zabrałam potrzebne rzeczy, zamknęłam szafkę i
- Peter! Nie strasz mnie!-
- Wybacz-
- Co chciałeś?-
- Weźmiesz udział w konkursie?-
- Nie jest przypadkiem dla młodszych klas?-
- Nie-
- Przegadam z ciocią i dam Ci znać-
- Okay, widzimy się na lunchu?-
- Jasne-
- Podoba Ci się?-
- Wolałabym śnieg i wyższy poziom nauczania, ale nie ma źle-
- Pytałam o Petera-
Spojrzałam na Michelle
- Interesują mnie tylko zagadnienia naukowe-
- To weź udział w konkursie. Z tobą zwycięstwo mamy murowane-
- Jak już mówiłam, najpierw przegadam z ciocią-
- Czemu w ogóle musisz pytać ją o zdanie? Przecież jesteś w klasie maturalnej-
- Chodzę na terapię, pamiętasz?-
- No tak, wybacz-
- Nie szkodzi. Widzimy się na lunchu?-
Kiwnęła głową i każda z nas rozeszła się w swoją stronę. Gdy zadzwonił dzwonek weszłam do klasy i nauczycielka rozdała nam sprawdziany. No tak, zapomniałam, że to dzisiaj. Ciekawe czy dostanę w końcu coś na miarę moich możliwości, czy jak zwykle... się rozczaruję. Serio? No dobra, rozwiążmy to dla świętego spokoju chociaż to jakiś żart. Poł godziny później oddałam kartkę
- Już?-
- I tak przeciągałam, ile się dało-
- No dobrze, w takim razie mogę Ci już sprawdzić-
Kiwnęłam głową i zajęłam swoje miejsce.
Evelyn
- Evelyn, jak miło Cię widzieć. Co słychać?-
- Ciebie również dobrze widzieć Polly. Wszystko w porządku, a jak u Ciebie?-
- Po staremu. To co zawsze?-
- Oczywiście-
- Jak Jen? –
- Ciągle narzeka, że nauka w tej szkole to jakaś kpina z jej inteligencji-
- Młoda geniuszka co?-
- Ma to po ojcu, więc nic dziwnego-
- A przypomniała sobie może?-
- Nie, nadal nie wiadomo, gdzie się podziewała wtedy-
- Trzeba być dobrej myśli. Proszę twoja kawa-
- Dzięki Polly-
Uśmiechnęłam się do przyjaciółki, zapłaciłam, wyszłam z kawiarni i akurat zadzwonił telefon.
Pani Evelyn Snow?
Przy telefonie
Otrzymałem właśnie Pani wynik. Znajdzie Pani czas, żeby je omówić?
Oczywiście. Mogę przyjechać teraz
Świetnie. W takim razie czekam
Lekarz się rozłączył. Wsiadłam do auta, odstawiłam kawę i pojechałam do szpitala, żeby dowiedzieć się co z wynikami. Na moje szczęście, nie było specjalnie korków i udało mi się dość szybko dotrzeć do szpitala. Gdy dotarłam, lekarz przekazał mi złe wieści. Choroba postępuje i pojawiło się więcej przerzutów. Wróciłam do domu. Zrobiłam sobie melisy na uspokojenie i zalogowałam do systemu. Dobrze, że pracę mam zdalną. Zabrałam się do roboty, jednak dzisiejsze wieści nie dawały mi spokoju. Sprawdziłam skrzynkę pocztową.
- Co za ignorant. Ciekawe czy Howard też był taki-
Wylogowałam się z poczty wyjęłam kartkę i długopis. Jakoś trzeba zadbać o Jen, gdy odejdę z tego świata, przynajmniej aż skończy szkołę, bo później sama o sobie zdecyduje. Gdy skończyłam pisać, włożyłam kartkę do koperty, podpisałam a potem włożyłam do torebki. Wróciłam do pracy. Tak mnie to pochłonęło, że nawet nie zauważyłam, że czas odebrać Jen ze szkoły. Gdy wychodziłam z mieszkania zadzwonił telefon.
Ciociu? Jedziesz już?
Dopiero wychodzę Jen, ale nie martw się zdążymy
Dobrze, to czekam
Rozłączyła się a ja wyszłam z mieszkania i poszłam po auto. Z niewielkim opóźnieniem dotarłam.
- Jak było?-
- Mieliśmy sprawdzian na matematyce-
- To dzisiaj?-
- Tak, sama się zdziwiłam, ale mogło mi umknąć od tego wszystkiego-
- Nie poszło najgorzej?-
- Wszystko było dobrze, ale znowu było zbyt łatwo-
- Jakbym słyszała Timothyego-
- Też był taki mądry?-
- Czasem aż za mądry, bo nie rozumiałam co do mnie mówi. Na szczęście twoja mama zawsze mnie ratowała-
- Właśnie, bo kółko naukowe do którego należę wybiera się na zawody. Myślisz, że to dobry pomysł?-
- No jasne. Wykażesz się wiedzą i zmieciesz konkurencje-
- Haha, dzięki ciociu. To napiszę Peterowi, że dołączę do nich-
- To ten chłopiec z młodszej klasy?-
- Tak-
- Może zaprosisz go na wspólną naukę albo jakieś naukowe rzeczy czy coś-
- Wiesz, że Cię kocham ciociu, ale wolę skupić się na terapii i zagadnieniach naukowych-
- Dobrze, ale jak zmienisz zdanie to wiesz-
- Wiem-
- Jesteśmy-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top