2.

Razem z Tomkiem idziemy jeszcze do knajpy żeby coś zjeść, a potem przez parę godzin włóczymy się po mieście. W międzyczasie kupuję pyszne Latte na stacji benzynowej, a perkusista hot-doga z podejrzanego mięsa (każde mięso, którego sama nie nabyłam w sklepie jest niepokojące).

Do domu wracam po dwudziestej pierwszej. Żegnam się z Tomkiem pod blokiem. Ja wchodzę na trzecie piętro, a on idzie do piwnicy w budynku na przeciwko. Zaraz spotka się tam cała nasza piątka. Perkusja, gitara elektryczna, bas, saksofon, skrzypce. Pełen energii Tomek, ja (Melania - nazywana Elektryczką), opiekuńcza Felicja (Fela), Leo (Mały), który nigdy nie mógł poszczycić się wysokim wzrostem i Gerard. Tylko ten ostatni nadal nie posiada ksywki.

Wchodzę do mieszkania, zdejmuję buty i kieruję się do kuchni.

- Cześć kochanie! - krzyczy mama. - Znajdziesz włącznik światła, czy mam ci pomóc?

Rzucam torbę z zakupami na stół i powoli wkładam produkty do lodówki.

- Mamo, w trakcie wypadku nie urwało mi rąk! Czy światło jest zapalone, czy nie - nie robi mi to różnicy! - odkrzykuję.

Rozumiem, że mój sześcioletni brat czasami się zapomina i prosi o przeczytanie mu książki na dobranoc, ale przez sześć lat mama powinna się przyzwyczaić do zmian. Nadal wmawia sobie, że jej córka widzi wszystko wyraźnie.

- Chcę ci tylko pomóc - przychodzi do kuchni, żeby nie drzeć się przez pół domu. - Wiem, że to dla ciebie trudne. Wzdycham. Powtarzamy tę śpiewkę po raz tysięczny.
- Nic nie jest dla mnie trudne. Nigdy nie było.
- Miałaś depresję - używa tonu wyniosłego rodzica.
- Nie miałam żadnej pieprzonej depresji - krzyżuję ręce na piersi.
- Słownictwo. Przez trzy lata praktycznie nie wychodziłaś z pokoju. Przekraczałaś próg tylko żeby coś zjeść, wykąpać się albo pośpiewać bratu. To nie było normalne, nadal nie jest!
- Ćwiczyłam! Grałam na gitarze, uczyłam się nowych akordów, technik, palcowania, a z roku na rok szło mi coraz lepiej. Nie słyszałaś?
- O tak, słyszałam to rzępolenie. A przyjaciółki? Kompletnie się załamałaś.
- Mamo - przecieram twarz dłońmi - one mnie denerwowały. Po co miałam zadawać się z kimś kto miał mnie za kalekę? Za każdym razem kiedy podchodziłyśmy pod jakąś górkę one brały mnie pod ręce, bo bały się, że dostanę jakiegoś napadu! Jeśli coś było nienormalne to właśnie one.
- Nie odzywałaś się przy wspólnych posiłkach! Zniknęły rodzinne pogawędki o miło spędzonym dniu. To była depresja! - wytacza kolejne działo.

To niewiarygodne, ale proszę, uwierzcie mi na słowo. Ona jest w stu procentach poważna i wierzy w każde wypowiedziane przez siebie zdanie nie ważne jak niedorzecznie brzmi. Od zawsze w jej głowie tkwi wizja idealnej rodziny, która nie została jej dana.

- Może dlatego, że przechodziłam okres dojrzewania i byłam wkurwiona na cały świat, a na was zwłaszcza! Proszę cię ładnie, daj mi święty spokój i nie poruszaj po raz enty tego bezsensownego tematu - biorę gruszkę z szuflady i idę do swojego pokoju, żeby się przebrać i ochłonąć.

Rano zostawiłam na fotelu nową parę jeansów i bezrękawnik. Cieszę się jak dziecko, kiedy znajduję je na swoim miejscu. Ela dobrze postanowiła, by dziś mnie nie denerwować. Szybko się przebieram, rozczesuję grube, czarne loki palcami i wkładam buty. Oprócz gruszki, wrzucam do torby parę jabłek żeby dożywić zespół i dużą butelkę toniku. Zakładam na plecy pokrowiec z gitarą.

Stoję na półpiętrze, kiedy mój telefon wibruje. Wyjmuję go z kieszeni. Przesuwam palcem po przyciskach i naciskam ten po lewej.

- Melania przy telefonie - przykładam urządzenie do ucha.
- Brzmisz zbyt oficjalnie - To Leo. - Czekamy na ciebie pod blokiem. Możesz zjechać po poręczy, żeby było szybciej, bo Gerard zaraz zdemoluje ławkę - wybucha śmiechem. - Jak nazywała się ta sąsiadka? Ta natrętna, zrzędliwa, stara złośnica?
- Leo - tłumię śmiech. - Najprawdopodobniej właśnie stoisz pod oknem do jej sypialni, a ona nigdy go nie zamyka.

Trzymając się poręczy, zbiegam po dwa schodki.

- Kuźwa - słyszę w tle. - Mały, firanka się rusza!
Potem połączenie zostaje przerwane, a ja domyślam się, że moi przyjaciele wpakowali się w kolejną przygodę z cyklu "słowa wypowiedziane w najgorszym możliwym momencie".

Kiedy otwieram z rozmachem drzwi od klatki schodowej, chłodne, wieczorne powietrze uderza mnie w twarz. To najprzyjemniejsze uczucie jakiego można doznać.

- No dobra, lemingi. Gdzie kto jest? - pokonuję trzy schodki i opieram się tyłkiem o poręcz. To zdanie zaczyna każde nasze spotkanie i nas wszystkich śmieszy tak samo. Uwielbiam ich za to, że potrafią ze mnie kpić, żartować oraz drwić z tego, że czasami jestem bezbronna jak noworodek.

Słyszę, że ktoś odchrząkuje tuż nade mną.

- Pani Dorota?
Staruszka chichocze. Wszystkie rzeczy, które wygaduje o niej Leo odnoszą się tylko do niego. Nasz saksofonista nie przypadł do gustu sąsiadce. Dla reszty zespołu jest przemiła.
- Elektryczko, twoi przyjaciele bardzo nieudolnie chowają się w krzakach.

Musiała podchwycić te przezwisko od któregoś członka zespołu. To śmieszne, a zarazem dziwne słyszeć z ust starszej pani coś w rodzaju swojego pseudonimu artystycznego. Na moją twarz wypływa uśmiech.

- Mówiłam wam, żeby schować się po drugiej stronie!
- Wyjdziecie z tych krzaków dzisiaj jeszcze dzisiaj czy może mam umówić się na inny termin? Ludzie, czy możemy już iść do Nory? - odzywam się.

Kiedy już stoimy wszyscy w grupie, Leo z ironią w głosie przeprasza moją sąsiadkę. Domyślam się, że kobieta zniknęła w głębi mieszkania, bo Mały burczy pod nosem coś o zgrzybiałych starcach.

- Czy wszyscy są gotowi na rock'a? - Gerard upewnia się. Zwykle kiedy któreś z nas strzela fochy, najpierw jest ustawiane do pionu. Dopiero później wybieramy się do Nory. Gerard jest kimś w rodzaju zaopatrzeniowca i odpowiedzialnego tatuśka. Kontroluje nas i przypomina o wszystkim. To najbardziej zorganizowany członek naszej grupy. Nie wyobrażam sobie prób bez niego. Gdyby nie przypominał Tomkowi gdzie jest jego miejsce (to znaczy, na fotelu, a nie na półce z dżemami), już dawno rozniósłby niewielką piwniczkę.

Każdy po kolei zgłasza swoją gotowość.
- No to jedziemy!
Norę pamiętam jeszcze z czasów podstawówki. To małe pomieszczenie, jednak znajdzie się w nim wystarczająco miejsca dla pięciu niewielkich puf. Przy obu ścianach stoją drewniane, stare półki z dżemami, na które Tomek bardzo chętnie się w dzieciństwie wspinał. Razem z Tomkiem i Felą zawsze po szkole przybiegaliśmy tam żeby dokończyć rysunki na plastykę. W późniejszych latach piwniczka cioci Tomka stała się miejscem prób zespołu, do którego dołączyli dwaj członkowie - Leo z saksofonem i Gerard ze skrzypcami. Nie chwaląc się, nasze brzmienie jest zajebiste. Kiedy nagraliśmy pierwsze demo sama byłam zdziwiona słysząc tak różne dźwięki zespojone w jedną, energiczną, rockową całość. Bywa, że w niektórych piosenkach saksofon lub skrzypce wykonują melodię tła i wyznaczają rytm. Czasami giną, gdy któraś z nas - Felicja albo ja - szarpnie strunami albo Tomek uderzy w talerze, ale zawsze staramy się, by miały swój udział, swoją ważną rolę.
- Gerard? - odzywam się.
- Co tam?
- Czy Nora wygląda tak samo jak kiedyś? Tak dużo w niej przebywamy i wciąż zadowalam się wizją z dzieciństwa.
Idąc, stykamy się ramionami, więc wiem kiedy mam skręcić.
- Wszystko jest na swoim miejscu. Tomek mówił, że jego ciocia zabrała stamtąd dżemy i półki żebyśmy mieli więcej miejsca. Nadal nie damy rady wcisnąć tam perkusji i myślę, że powinniśmy znaleźć inne miejsce na próby.

Sama wizja tego, że moglibyśmy spotykać się gdzieś indziej, opuścić Norę sprawia, że czuję się niekomfortowo. Na nowym terenie nie będę poruszać się tak pewnie i mogę być zdana na łaskę innych.
- Poczciwa kobieta - kwituję. - Myślę, że Nora jest najodpowiedniejsza. Porozmawiajmy o tym później. Nie chcę się wyłożyć o jakiś krawężnik.

Kiedy słodzimy po schodach do piwnicy, czuję stęchliznę i wilgoć w powietrzu. Dla postronnego człowieka to zwyczajny zaduch i smród, którego trzeba się pozbyć. Na mnie ta woń działa inaczej. Mam wrażenie, że wracam do domu. Wchodzę do miejsca, z którym nierozerwalnie łączy się moja przeszłość, jestem pewna, że także przyszłość.

Pochylam się nad miejscem, gdzie zwykle stoi moja pufa. Kiedyś ktoś ją przesunął, a ja nie upewniłam się co do jej położenia. Przez tydzień miałam obolały tyłek.

Pod palcami wyczuwam materiał z podróbki skóry i zamaszystym ruchem siadam na miejscu.
Wyjmuję gitarę z pokrowca, który ląduje obok i opieram instrument o kolano. Przez chwilę bawię się strunami. Stosuję technikę zwaną Tappingiem. Gram tak jak hammer-on i pull-off, tylko wykorzystuję do tego obie dłonie. Uderzam i odrywam palce w różnych miastach na gryfie. Na gitarze akustycznej, którą właśnie mam na kolanach, jest to trudniejsze. Przy elektrycznej nie potrzeba tak dużo siły, aby wydobyć dźwięk.

Rozdaję ekipie owoce i puszczam butelkę w obieg.

- Mel, jaką gitarę wzięłaś? - zmianę pierwszy zauważa Tomek. Choć dobrze zna odpowiedź, chce żebym to ja wypowiedziała te sakramentalne słowa.
- Drewnianą - mówię z głupim uśmieszkiem. Lata temu, kiedy Tomek chciał popisać się przede mną swoją wiedzą o instrumentach, pokazał mi trzy zdjęcia. Gitary klasycznej, akustycznej i elektrycznej. Pytał mnie po kolei: "jaka to gitara?"
Moje odpowiedzi były następujące: drewniana, drewniana i metalowa. Wstyd.

W całym swoim życiu miałam dwie gitary. Nadal mam. Akustyczną, na której stawiałam swoje pierwsze kroki z racji tego, że budową przypomina swoją koleżankę - gitarę elektryczną, na którą przerzuciłam się niedługo po rozpoczęciu nauki. Która była też moim celem od początku.

- Dlaczego ją zabrałaś? Myślałem, że dzisiaj bez szaleństw. Pozostawimy szyby sąsiadki Dorotki w jednym kawałku, grzecznie się bawimy, nie? - Leo strzela palcami. To jego znak rozpoznawczy, robi to kiedy czegoś nie rozumie. Bardzo często.
- Tomek powiedział mi dziś rano żebym wzięła akustyka. Na uszy mi się jeszcze nie rzuciło - żartuję.

- Paz paz, mis amigos! - zaczyna wyżej wspomniany pojednawczym tonem. - Jesteśmy zespołem, tak? Tak. Więc teraz grupowo siedzieć cicho, bo mam do przekazania ogłoszenia parafialne.
Nachylam się do Feli po mojej prawej. Czuję jej kwiatowe perfumy.
- Kto uczył go hiszpańskiego?

- Powtarza zwroty z tłumacza online - chichocze.
- Zwykle Mel zaczyna spotkania - protestuje Mały.
- Niech mówi - jęczę i powracam do wcześniejszego zajęcia. Dotyk strun mnie uspokaja.
- News numer jeden. Pamiętacie ten świstek, który przyniosłem wam w zeszłym miesiącu, zabroniłem czytać i kazałem podpisać? A wy głupki mi zaufaliście?
- Tak - mówi Fela, przeciągając samogłoskę.
- To była umowa z wytwórnią.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top