Epilog
Ostatecznie wszyscy jakoś to przeżyli.
Niektórzy spędzili następny miesiąc w szpitalu, inni do końca życia nosili blizny.
Wszyscy mieli trwale uszkodzoną psychikę.
Lecz żyli, a to chyba najważniejsze, prawda?
Przynajmniej obyło się bez międzynarodowego skandalu i kolejnej światowej wojny.
Tymi słowami pocieszał się Sarutobi zawsze, gdy wracał myślami do tego pamiętnego wieczoru.
Po wielu tygodniach mordęgi, Trzeci Hokage z radością mógł ogłosić, że kolejny egzamin chunninów dobiegł końca. Oznaczało to, że wkrótce odbędzie się Bal Chunninów, w którym wielu pokładało nadzieję na wspaniałą zabawę. W całej wiosce wrzało od najnowszych sensacji odnośnie tego co kage przygotował na ten niezwykłą noc.
Cóż, ogrom tego wydarzenia niech zobrazuje fakt, że była to ostatnia tego rodzaju impreza w całej historii Konohy. Hiruzen ustanowił specjalny dekret zakazujący wydawania bali dla shinobi, ażeby jego następcy również nie popełnili tego fatalnego błędu.
*
Kushina niespecjalnie miała ochotę brać udział w tym wydarzeniu. Długie suknie, dziwaczne potrawy, które nie przypominają jedzenia i kołysanie się w rytm nudnej muzyki – zdecydowanie nie były w jej stylu. Już miała zamiar iść do łóżka i uciąć sobie krótką drzemkę, gdy do jej pokoju wparowała Mikoto z całym arsenałem narzędzi tortur. Czerwonowłosa uniosła brew do góry. Wchodzenie przez drzwi nie było raczej typowym sposobem przemieszczania się pełnoprawnego chunnina. Poza tym niepokoiła ją jeszcze jedna kwestia – skąd ona miała jej adres?
– Twoja koleżanka przyszła ci pomóc w przygotowaniu na bal! – powiedziała rozradowanym głosem pani Uzumaki stając w drzwiach jak gdyby chciała się upewnić, że jej córka naprawdę znalazła sobie przyjaciółkę i jakby nie chcąc przerywać tego pięknego snu dodała:To ja już wam nie przeszkadzam.
Przez cały ten czas Mikoto miała na twarzy wymalowany szeroki uśmiech, a w oczach czaił się dziwny blask, który zupełnie nie pasował do jej roli typowej anielicy, którą przecież w oczach Kushiny zawsze była. Teraz przywodziła na myśl raczej złośliwego goblina.
A to zdecydowanie nie wróży niczego dobrego.
– To zemsta za tę szopkę z pojedynkami. – powiedziała czarnowłosa kładąc na nocnym stoliku torbę z kosmetykami. Musiała być bardzo ciężka, ledwo się domykała.
Uzumaki parsknęła śmiechem próbując ukryć rosnącą panikę. Była zdecydowanie za daleko od okna – nie miała szans na ucieczkę.
– Pragnę przypomnieć, że zdałam egzamin lepiej od ciebie. – odparła pewnym tonem. – A obawiam się, że musiała byś zmusić mnie siłą, bym wzięła udział w tym balu przedszkolaków.
Czarnowłosa spojrzała na nią z ukosa. Gdyby miała do czynienia z kimkolwiek innym zapewne udzieliłaby mu teraz wykładu pod tytułem Siła fizyczna to nie wszystko. Ale z doświadczenia wiedziała, że na Uzumaki nie działają takie proste sposoby.
Trzeba było użyć bardziej subtelnego argumentu.
– A wiesz, że będą tam WSZYSCY nowi chunnii? – zapytała retorycznie wyraźnie akcentując słowo wszyscy choć doskonale zdawała sobie sprawę, ze dziewczynę interesuje tylko jeden konkretny ninja.
Cóż, od czasu egzaminów na Kushinę zaczęła oddziaływać dziwna siła. I im bardziej starała się zapomnieć o pewnym blondynie, tym bardziej zaprzątał jej myśli.
Starała się to zwalczać, bo ona Krwawa Habanero nie mogła dać się poddać czemuś tak głupiemu jak zauroczenie.
Lecz pokusa spojrzenia w te piękne błękitne oczy była zbyt silna.
– Mam nadzieję, że będzie tam coś dobrego do jedzenia. – powiedziała zamykając oczy, gdy czarnowłosa próbowała pomalować jej rzęsy.
– Czy ty mnie chcesz zabić?! – zapytała przerażona, gdy Mikoto omal nie włożyła jej szczotki do rzęs do oka.
– Chcesz być piękna musisz cierpieć. – odpowiedziała jej czarnowłosa zadowolona z tego, że ma nad nią kontrolę.
Czego nie robi się z miłości.
*
Czerwonowłosa nerwowo rozglądała się po sali. Czuła na sobie spojrzenia wielu osób. Niemalże każda mijana ją osoba odwracała się nie dowierzając, że właśnie widziała Kushinę Uzumaki. Wszystkie dziewczyny patrzyły na nią z zazdrością. Był to jeden z niewielu momentów w jej życiu kiedy to wszyscy wokół mieli ochotę ją zniszczyć, a nie na na odwrót. Wyglądała naprawdę przepięknie. Włosy miała spięte w wysokiego koka, a pomiędzy włosami Mikoto wplotła maleńkie, błyszczące perły.
Wyglądam jakbym szła na bal kucyków.
Nie bardzo wiedziała co ma robić. Przez to całe strojenie spóźniły się o prawie pół godziny, a Mikoto niemalże od razu pozostawiła ją samą znikając gdzieś w tłumie, toteż musiała szukać swych przyjaciół.
Zauważyła, Hizashiego stojącego samotnie przy oknie. Bez zastanowienia postanowiła podejść do niego. Jednakże jej umiejętność chodzenia w butach na obcasie była tragiczna. Potknęła się o własne nogi i popchnęła idącą przed nią niską blondynkę prosto w ramiona swojego przyjaciela.
– Oj, przepraszam. – powiedziała dziewczyna rumieniąc się.
Może, jednak nie jestem taką złą swatką.
Hyuga posłał Kushinie pytające spojrzenie jakby sądził, że wszystko zaplanowała. Ale nic nie powiedział, był do reszty pochłonięty rozmową z nowo poznaną dziewczyną.
Czerwonowłosa wiedziała, że pora już na nią. Oj, będzie co opowiadać ich dzieciom!
Jednakże jej entuzjazm szybko zgasł, bo nigdzie nie mogła znaleźć Uchihy. Przeciskanie się przez tłum było dla niej bardzo uciążliwe zwłaszcza, że miała świadomość, iż jednym uderzeniem mogłaby z łatwością utorować sobie drogę.
Wyszła na zewnątrz, aby zaczerpnąć powietrza. Spojrzała w dół na schody – powoli zbliżała się do niej jakaś postać. A więc, jednak można się spóźnić jeszcze bardziej. Gdy wreszcie rozpoznała spóźnialskiego – nie mogła uwierzyć w ten przedziwny zbieg okoliczności. Był to sam Minato Namikaze z wielką donicą, w której rosła sadzonka pomidorów.
– Proszę. – powiedział wręczając jej donice.
Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę zastanawiając się czy to, aby nie żart.
– Stwierdziłem, że zerwanie kwiatków albo kupienie jakiś chwastów w pobliskiej kwiaciarni było by prostackie i nieeleganckie. – powiedział. – A tak oto masz prezent, który może przydać ci się na całe życie.
Uśmiechnęła się szeroko. To był właśnie cały Minato. Oryginalny, ale nie nachalny ani nazbyt szalony. Idealny.
– Dziękuje. – odparła uśmiechając się lekko. – To ja chyba będę musiała się już zbierać, żeby odnieś ją do domu.
– Nie ma takiej potrzeby! – powiedział. Nałożył na donicę notkę po czym wykonał odpowiednią pieczęć.
Czasem twoje zdolności są aż nazbyt praktyczne.
*
Muzyka była zdecydowanie zbyt głośna jak na jej standardy, ale skutecznie zachęcała ludzi do skorzystania z parkietu – toteż nie narzekała. Przynajmniej nikt nie widział jej w najbardziej upokarzającym momencie życia.
Mikoto siedziała przy stole i jadła kolejne ciastka. Okazało się, że chłopak jej marzeń kocha inną i tylko czekoladowe herbatniki były w stanie zrozumieć jej cierpienie. Właśnie zastanawiała się jak nazwie swoje koty i skąd na starość weźmie kasę na włóczkę, gdy usłyszała jak ktoś pyta ją:
– Nie tańczysz?
– Jestem zajęta leczeniem moich smutków. – powiedziała. Chłopak spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem. Bojąc się, że zaraz zacznie ją wypytywać zapytała:Masz może pomysł na jakieś kreatywne imię dla kota?
– Może Itachi? Albo Sasuke... – zasugerował.
Dziewczyna skinęła głową. Naprawdę podobały jej się te imiona. Idealnie nadawały się dla małych, słodziutkich, puchatych kuleczek.
– Tylko skąd ja wezmę sobie kota? – dopytywała.
– U nas w posiadłości jest dużo małych kotków. – powiedział siadając koło niej.– Dokarmiam je, głaszczę, zapewniam rozrywkę. Są częścią naszej rodziny.
Wtedy właśnie Mikoto otworzyła oczy. Odłożyła herbatniki, bo w jej serce znów wstąpiła radość (na razie nie zmącona faktem, że od nadmiaru ciasteczek przytyła pięć kilo) Spojrzała mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się.
Nareszcie odnalazła prawdziwe szczęście.
Fugaku zaś nauczył się, że prawdziwa droga do serca kobiety nie wiedzie przez smaczne jedzenie, krwawe pojedynki na jej cześć czy niesamowite teksty opiewające jej urodę. Wystarczy po prostu otworzyć się przed nią i pokazać swą najdelikatniejszą część duszy, która roztkliwia się nad każdym małym, puchatym kotkiem.
Niestety mądrości tej nie zdążył przekazać żadnemu ze swych synów przez co żaden z nich nie osiągnął równie wielkiego szczęścia w miłości co ich ojciec. (Można, by rzec, że w tej kwestii mieli pecha)
*
Tymczasem w kąciku mistrzów, Tsunade właśnie wygrywała pojedynek na picie sake z pewnym jegomościem z Suny.
Jednakże gość z Wioski Piasku poirytowany ciągłymi porażkami postanowił zagrać nieczysto, korzystając z mocna głowa no jutsu.
Jirayia, który akurat siedział niedaleko niego rozpoznając te pieczęci postanowił zabrać Tsunade z tego miejsca zanim ktoś zaproponuje jej grę w Monopoly i wywoła kolejną światową wojnę.
– A teraz mistrzyni musi iść na kolejne ważne spotkanie. – powiedział pomagając jej wstać.
– Ale ja mogłabym... jeszcze... – odparła pijąc kolejną
– Zdaję sobie z tego sprawę. – odparł.– Ale twój blask jest zbyt wielki i jeszcze chwila, a ciemny plebs spali się przez przebywanie w twej jasności.
Przechyliła nieco głowę i zapytała:
– Że niby jestem taka gruba, tak?
Białowłosy był na tyle rozsądny, by przemilczeć to pytanie. Przerzucił ją sobie przez ramię niczym wór ziemniaków i przeszedł przez salę. Kobieta cały czas jakąś nie znaną nikomu piosenkę, której refren brzmiał Ona by tak chciała...
Brzmiało to strasznie. Jedna z szyb zaczęła powoli pękać. W ostatniej chwili udało im się opuścić pomieszczenie i cudem uniknęli katastrofy budowlanej.
Teraz Jirayia modlił się, by jego uczniowie nie zrobili niczego głupiego w trakcie jego nieobecności.
Niestety, Minato znalazł się w złym miejscu o złym czasie. I nikt ani nic nie mogło powstrzymać tragedii.
Oto wybiła północ. Hokage stanął na podwyższeniu, aby wedle tradycji przemówić do gości – podziękować za przybycie i zaprosić do udziału w kolejnym egzaminie.
– A teraz moi drodzy, czas na niespodziankę! – powiedział kończąc swoją wypowiedź.
Wszyscy patrzyli na niego zaciekawieni. Ci, którzy zasnęli w połowie jego monologu – teraz rozglądali się zdezorientowani widząc podekscytowanie na twarzach ludzi wokół.
– Kto pierwszy odnajdzie ukrytą na tej sali złotą kulę wygrywa rok darmowego ramenu! – oznajmił Trzeci. Wokół rozległy się wiwaty. – Powodzenia!
Eizo wymienił z Teuchim zaniepokojone spojrzenia. Znali ambicję swojego blond przyjaciela. A, co gorsza znali również jego miłość do ramen.
– Minato zastanów się czy... – zaczął mówić fanatyk fryzjerstwa, lecz Namikaze już dawno zniknął z ich pola widzenia.
– A mama zawsze mówiła, że lepiej by było gdybym otworzył naleśnikarnię! – powiedział zrozpaczony Teuchi. – Jeśli coś mu się stanie... nigdy sobie tego nie wybaczę.
– Nie ma co się martwić na zapas. – odparł Eizo. – Lepiej poszukajmy mistrza.
*
– Gdybym to ja był Hokage – nigdy by do tego nie doszło. – stwierdził Minato.
Złota kula roztrzaskała się, gdy uciekał przed złaknionym tej kuli tłumem, używając swojej mocy. Przełknął głośno ślinę. A, więc tu zakończy się mój żywot. I wtedy poczuł silny uchwyt na swoim nadgarstku. Spojrzał w górę i dostrzegł znajomą twarz. Obok mistrza stali jego przyjaciele.
– Chodźcie tędy. – powiedział Jirayia przesuwając wielką wazę, która jakimś cudem nie została zniszczona. Im oczom ukazało się niewielkie wejście.
Przeszli przez nie – trafiając do szerokiego, ciemnego korytarza. Biegli nim aż w końcu znaleźli się na powierzchni.
Rozpoznali to miejsce bez problemu. To był ten sam strumyk, nad którym po raz pierwszy rozmawiali o przyszłości.
– To co wy na to, by poświętować w naszym prywatnym gronie? – zasugerował mistrz.
Przytaknęli. Wizja powrotu nie wydawała im się za dobrym pomysłem. Tym bardziej, że z oddali wciąż dobiegały przerażające krzyki.
Zmęczona trójka przyjaciół położyła się na trawie. Białowłosy patrzył na nich nie dowierzając w to co widzi. Jego uczniowie nareszcie zachowywali się jak normalni ludzie.
– Jak wy szybko dorastacie. – powiedział Jirayia.
Uśmiechnęli się między sobą jakby usłyszeli mało śmieszny żart. Leżeli tak do rana – wpatrując się w niebo ze spokojem wyczekując tego co przyniosą kolejne dni.
A z pewnością jeszcze dużo się wydarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top