Rozdział 5
Otworzyłam z trudem kolejne wrota, ty razem prowadzące na zewnątrz. Natychmiast poczułam chłód, ale... coś było nie tak. Było mi zimno, aczkolwiek z ust nie ,,uciekała" para wodna, a okulary nie parowały. Tak samo ze śniegiem. Sięgał mi do kostek (choć w niektóre zaspy sięgały mi do bioder... ), ale nie odczuwałam większego chłodu.
Otaczał mnie ciemny las, a białe płatki śniegu na ziemi zdawały się być oświetleniem całej ścieżki.
Ruszyłam przed siebie. Miałam jakieś dziwne obawy co do tego miejsca... próbowałam je zignorować, lecz bez skutku. Czułam się obserwowana, i nawet widziałam sylwetkę dosyć niskiej postaci pomiędzy drzewami.
W mojej wędrówce pełnej obaw i strachu, na drodze stanął mi... patyk. Najzwyklejszy w świecie patyk. Ominęłam go.
Trzask! Zaraz zawału dostanę – pomyślałam w duchu, przy tym próbując się uspokoić.
Wędrówka w samym środku śnieżnego lasu była bardzo przerażającym przeżyciem - coś wciąż szeleściło, a śnieg zdradzał, że nie jestem sama. Strach z każdą nanosekundą stawał się coraz większy, że aż czułam, iż lada moment zemdleję...
Nie! Nie mogę! Jestem w miejscu, które można uznać, a nawet trzeba, za odcięte od rzeczywistości! Potwory...? Na powierzchni to ludzie, którzy zapewne uważają, że taki gwałt czy morderstwo to nic złego.
,,Odwaga. To jedyne co potrzebuję"
Przede mną pojawiło się coś, co... przypominało drewnianą klatkę, a przynajmniej jedną czwartą jej. No cóż. Jeśli plan osoby, która to zrobiła, brzmiał ,, Zatrzymać ludzi otyłych!"(bez obrazy, dop. Autorki), to ma problem. Jestem chuda jak szkielet.
Ktoś się zbliżał. Słyszałam kroki. Postać oddalona była o jakieś dwa metry. Jeden metr...
- C z ł o w i e k u – odezwał się głos za mną. Wydawał się być... zimny i poważny. – N i e w i e s z j a k p o w i t a ć n o w e g o k u m p l a ?
Na to wychodzi, że nie potrafiłam i nie potrafię.
- O b r ó ć s i ę i p o t r z ą ś n i j m o j ą d ł o ń.
Mimo, iż sytuacja przypominała jedną z tych strasznych makaronów, czy jakoś tak, strach mnie w tej chwili opuścił. Poczułam... ulgę?
Odwróciła się i zanim chwyciłam dłoń postaci, spojrzałam na nią.
Szkielet. Ubrany w niebieską bluzę z kapturem, czarne krótkie spodenki i różowe kapciuszki. Brakuje im tylko uszu, a wyglądałyby jak kotki z waty cukrowej. Co do głowy.. pierwszy raz widzę szkielet z okrągłą czaszką i takim uśmiechem. Nawet to, że wewnątrz oczodołów było coś na wzór źrenic, był.. dziwny.
- A niech to – odezwał się. Zastanawiam się, jak może cokolwiek powiedzieć, skoro ciągle się uśmiecha. Ten fakt mnie ciągle dobija. – Mój dowcip się nie udał. Cóż... Przejdę od razu do konkretów. Jesteś człowiekiem? A może potworem? Chyba tym pierwszym. Jestem Sans. Sans szkielet. Tak po prostu.
Wydawał się być jakoś dziwnie wyluzowany. Tak jakby coś ukrywał. Przejrzałam cię, Kostku! ...a może moja analiza jest błędna?
- Mam na imię Sofia – odezwałam się po chwili.
- Cóż. Jesteś dzieciakiem, czyli będziesz dzieciakiem. Proste? Nie mam weny do zapamiętywania imion dzieciaków.
- Czyli zapewne już miałeś z nimi do czynienia, prawda?
To pytanie go zaskoczyło. Nawet jego wyraz twarzy się zmienił, i teraz był zaskoczony. Czyżbym przypadkiem naruszyła temat tabu?
- Lepiej przenieśmy się dalej...
Znowu na ,,twarzy'' (bo jak inaczej mam nazwać przednią część czaszki?) pojawił się szeroki uśmiech.
Niewiele przeszliśmy. To znaczy, Sans szedł sobie z przodu, ja za nim. Obraził się na mnie? Nie wygląda mi na takiego, co obraża się na co drugą osobę za byle co.
Doszliśmy do bardziej otwartej przestrzeni. Oprócz lasu (otaczającego z lewej i prawej strony, stała tylko mała drewniana budka. Przypominała mi jedną z tych, co harcerki robią, a potem sprzedają lemoniadę za dwa dolary. Mniejsza.
Znowu usłyszałam kroki. Tym razem były one... pełne złości. Zauważyłam z daleka sylwetkę wysokiej postaci z czerwonym szalikiem na szyi.
- Schowaj się lepiej – poradził Sans. Miałam jedno wyjście – stacyjka.
Ruszyłam prędko. Przykucnęłam za stacyjką, chociaż mogłam równie dobrze usiąść. Kroki zbliżały się, coraz bliżej...
- Co tam, brachu? – usłyszałam głos szkieleta.
- Ja ci dam ,,Co tam"!
Wyjrzałam przez róg stacyjki. Postać, z którą rozmawiał nowopoznany, był... także szkieletem. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie trafiłam na nawiedzony cmentarz. Muszę przyznać, że był dosyć wysoki. Na moje oko, około prawie dwóch metrów. Ubrany w biały kombinezon ze złotymi ozdóbkami, niebieskie... chwila. To są niebieskie majtki czy spodenki czy co? Coś, co zakrywa miednicę. Czerwone rękawiczki, szalik, długie buty... Mam tylko jedenaście lat i w całym swoim krótkim żywocie nikogo takiego nie widziałam.
Auć! Kopnęłam kolanem w stacyjkę. Muszę pozostać cicho, dopóki...
Za późno. Wysoki szkielet to usłyszał. Przez pierwszą chwilę poczułam się bezsilna, ale zauważyłam, iż pod blatem jest szafeczka. Dziwne... gdy ją otworzyłam, zastałam tam jedynie puste butelki po ketchupie, musztardzie i majonezie. Wyjęłam je i odłożyłam na bok. Weszłam do środka, lecz kawałek swetra pozostał na wierzchu. Niech to – pomyślałam. Modliłam się po cichu, by postać nie zauważyła zielonego skrawka materiału.
Gdy już zamierzał otworzyć szafkę, nagle odezwał się dosyć wysokim głosem... co było niemal zabawne.
- Sans! Co za bałagan! Człowiek w każdej chwili może przejść tą drogą, a ty masz tu taki syf! Z każdym dniem stajesz się coraz leniwszy!
- No cóż, można powiedzieć, że zło pozostanie smutne z powodu mojego lenistwa, bo jak się potwór spieszy, to zło się cieszy.
- Sans! Przestań! To było takie suche, że wodospady w Waterfall zaparowały!
- No dobra... ale musisz przyznać, to było ciekawe. Nawet się uśmiechnąłeś.
- Bo mi żal, że mój brat jest taki leniwy, więc ja, Wielki Papyrus – podkreślił dwa ostatnie słowa tak jakby reszta się nie liczyła. – muszę podarować ci odrobinę szczęścia. A teraz muszę cię zostawić, gdyż-
- Ej, Paps. Skoro przeze mnie wyparowała woda z wodospadów, to można powiedzieć, że....
- Sans, błagam cię, nie..
- Uszło mi to na sucho.
Najwidoczniej wysoki szkielet się wkurzył. Tak, to brzmiało jak krzyk wściekłości.
- Sans!
- Papyrus!
Ja, siedząc sobie w małej szafce, próbowałam się z całych sił nie śmiać. Na szczęście mi się udało.
- Ugh!
Kroki oddalały się... ale nagle znowu powrócił. Może chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował? Kto wie... Tak jak w „Świteziance". „Kto jest dziewczyna? ja nie wiem". Ale stawiam swoje kochane książki, że wysoki szkielet jest... mężczyzną. Jakoś.
W końcu, gdy stwierdziłam, że nic mi nie zagraża już, wyszłam z szafki i od razu strzeliło mi w kręgosłupie. I w taki sposób padłam twarzą w śnieg.
- Ogólnie to zimno mi cię poznać. – powiedział Sans, wyciągając dłoń. Przyjęłam ją i pomógł mi wstać. – Cóż... - spojrzał na puste butelki po sosach, leżące obok otwartych na oścież drzwiczek szafki. – wpadłaś na... genialny pomysł. Ale ten strzał w kościach to co to ma oznaczać?
- Mimo, iż jestem trochę niższa od ciebie, zmieściłam się i trochę tam przesiedziałam, co nie?
- No cóż, prawda... co do tego zdarzenia sprzed minuty lub dwóch... to był mój młodszy brat, Papyrus. Jest, tak jakby, fanatykiem łapanie ludzi, chociaż nigdy nikogo nie widział... Mam małą prośbę, może będę miał w najbliższym czasie ich więcej... ale spróbuj być dla niego miła. Może i jest dziecinny... ale spróbuj. Inaczej się policzymy, r o z u m i e s z ? – ostatnim słowem wzbudził we mnie lęk. Jednym słowem. - więc życzę ci powodzenia.
Oby mi się przydało...
~~~~~~~~~~~~~
Kolejny rozdział! Obiecałam nie robić tak długiej przerwy... ale cóż.
Dodatkowo, jest nowy opis ^^ mam nadzieję, że ogólnie się podobało.
Było tak
>Było 500 słów
>Nie podobała mi się akcja
> DELETE 300 słów
>Pisanie od nowa
> jest 1245 słów (chyba)
>Ale wattpad nie akceptuje mojego przycisku TAB.
>(.. )
Hope You like it!
Inoichan
P.S. pisałam to o 1:00 AM... Tak około.
Soł...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top