Rozdział 6
Szłam dalej.
Tym razem miałam dwie drogi do wyboru – prosto i w lewo.
Spojrzałam na lewo. Było to dziwne światełko.
Gdy tylko moja dłoń się do niego zbliżyła, mogłam znowu usłyszeć urywek monologu (bądź samotnego dialogu, jak kto woli). „Wypełnia cię to determinacją"...
Wybrałam drogę prowadzącą na wprost. Od razu zauważyłam Sansa rozmawiającego z wysokim szkieletem.
- A więc tak jak mów... Sans... - Papyrus spojrzał na mnie, albo i za mnie. Trudno stwierdzić, nie miał ,,źrenic".
- Tak?
- Czy to jest człowiek?
- Wiesz... - zaczął Sans – według mnie to kamień, ale mogę się mylić.
Obróciłam głowę. Rzeczywiście kamień.
Kamień wstał i uciekł do lasu. Zaczęłam zastanawiać się, czy ja nie uderzyłam się za mocno w głowę...
- A czemu kamień nie może być człowiekiem? – posmutniał Papyrus, lecz po chwili znowu spytał – a to przed kamieniem? Co to?
Dlaczego jestem ,,czymś?''. W sumie, jestem mięsem... Czyli teoretycznie jestem czymś. Ale jestem chodzącym mięsem. Czyli... jestem czymś czy kimś? Bardziej kimś... chwila, o czym ja mówię?
- Według mnie to człowiek. Ale lepiej się spytaj człowieka, czy jest człowiekiem.
Papyrus podszedł do mnie. Po raz pierwszy poczułam się jak taki hobbit...
- Człowieku! Jesteś człowiekiem? – spytał z dumą, po czym się... zawiesił? Takie słowo pasuje? – Jesteś człowiekiem!
- Jestem istotą posiadającą rozum, ciało i dusze... - odparłam.
- Czyli...? – spytał Papyrus. Wiem jedno – nie należy on do najmądrzejszych.
- Czyli jestem człowiekiem.
Ponownie szkielet się zamyślił, lecz po chwili wykrzyknął z zachwytem:
- BĘDĘ TAKI POPULARNY! UNDYNE... BĘDZIE DUMNA! – lecz po chwili się uspokoił i dodał – Ekhem.... NISKI CZŁOWIEKU!
- Papyrus, przy tobie prawie każdy jest niski... - dodał Sans, ale młodszy brat go od razu uciszył.
- Sans! Cisza! ...to na czym skończyłem? A, no tak. Człeku! Nie przejdziesz! Ja, Wielki Papyrus, zatrzymam cię! I wtedy... Sans, co wtedy?
- Zatrzymasz człowieka? – pomógł niski szkielet.
- A no tak! I wten zostaniesz dostarczony...
- Dostarczona –poprawiłam go, na co wysoki szkielet zareagował... niezbyt dobrze.
- Zrozumiałem! Zostaniesz dostarczona do stolicy! I wtedy... Sans, znowu zapomniałem. W każdym razie... Kontynuuj... Jeśli śmiesz! Nyehehehehehehe!
I tym... śmiechem (to śmiech?) odszedł... gdzieś. Natomiast ja i Sans zostaliśmy.
Gdy przechodziłam obok niego, zastanawiałam się, jak to możliwe, że on ma taki uśmiech... przypomina mi on do dnia dzisiejszego pewien obrazek, który się pojawił podczas gdy ja coś oglądałam na Internecie... Zapamiętać, nigdy już nie ufać Matt'owi.
Wędrowałam dalej. Zauważyłam budkę z jakimś napisem, lecz postanowiłam nie czytać. Nie jestem przecież aż tak ciekawska...
Niedaleko niej była kolejna, ale przed nią była tabliczka... tym razem postanowiłam sprawdzić, co jest na niej napisane...
„NIE RUSZAJ SIĘ!"
Mam się nie ruszać, gdyż obok jest budka do obserwacji? Jest jeden sposób – przejść za nią. Proste i praktyczne. A jakie łatwe!
Gdy już ominęłam budkę, znowu spotkałam Sansa, ale tym razem stojącego przed wielkim lodowiskiem.. który posiadał tabliczkę na samym jego środku. Czy Sans jest jakimś stalkerem?
- Hej, dzieciaku. Mam pewną rzecz, którą musisz zapamiętać. Otóż mój brat ma bardzo specjalny atak...
- ...ale ja nie zamierzam walczyć. – przerwałam mu. Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Nie zamierzasz walczyć? Dzieciaku... to niezbyt możliwe. Przed niektórymi akcjami po prostu nie uciekniesz. Takie życie. Może i jesteś z góry, ale nawet tutaj to wiedzą. Nic na to nie poradzisz...
Nic na to nie poradzę? On chyba nie wie, co mówi! Nauczyłam, za przeproszeniem, głąba MATEMATYKI! MATEMATYKI!!! KOMPLETNEGO IDIOTĘ! ...czyli dam radę uniknąć walki. I nie zginąć. Dam radę uniknąć walki i nie zginąć po drodze. Może będzie to trochę trudniejsze, niż sądzę...
- Nie znasz mnie. Dam radę...
Postanowiłam go już nie słuchać i działać tak, jak ja chcę. Nie jak inni. Jak ja.
Na lodzie o mało nie trafiłam w tabliczkę... Ale za to trafiłam w drzewo. I teraz mam podrapaną całą lewą rękę... krwawię i to trochę boli.
Zanim jeszcze ruszyłam na wprost, spojrzałam na lewo. Był tam ulepiony bałwan. Gdy do niego podeszłam, on uśmiechnął się szerzej.
- Chciałbym móc pozwiedzać świat... proszę, weź kawałek mnie. Chcę zobaczyć i przeżyć przygodę wraz z tobą!
I co ja miałam zrobić? Zostawić go? Nie, to by było zbyt okrutne... Za nim znalazłam flakonik z przywiązanym sznurkiem. Wzięłam kawałek bałwanka do flakonika i zawiesiłam go sobie przez ramię. Bałwanek zaśmiał się ze szczęścia.
- Dziękuję ci! Będę cichutko!
Uśmiechnęłam się. Przynajmniej tyle mogę zrobić. To i tak dużo.
Powróciłam na swoją ścieżkę. Zauważyłam ponownie dwóch braci. Stali przed podejrzaną areną pokrytą przez jakiś dziwny lód...
- Jesteś strasznie leniwy! Drzemałeś całą noc! – krzyknął Papyrus.
- Ja nazwałbym to spaniem... - odparł Sans.
- Wymówki i tylko wymówki! – Wrzasnął Papyrus. Mam nadzieję, że moje bębenki uszne nie krwawią...
Wysoki szkielet spojrzał na mnie i od razu się uspokoił. Czy jestem melisą?
- Oh-Ho! Człowiek przybył! W celu zatrzymania cię... Mój brat i ja stworzyliśmy parę zagadek! Sądzę, iż ta będzie dla ciebie trochę... szokująca.
Szokująca? Co to ma znaczyć?
Gdy postawiłam pierwszy krok, od razu poraził mnie prąd, aż odrzuciło mnie metr dalej.
Przez chwilę próbowałam złapać oddech. CZY ONI PRÓBUJĄ MNIE DO LICHA ZABIĆ?! TAK BARDZO MNIE NIE LUBIĄ?!
- Sądzę, że człowiek już jest bardzo zszokowany... - Sans rzucił żartem, po czym Papyrus uderzył go w tył głowy. To i tak musiało go mniej boleć niż mnie te porażenie.
- Sans. Zaprzestań! Zapomniałem dodać, iż na całym tym o to polu jest pole magnetyczne. Szokujące, nieprawdaż?
- W jakim sensie? – Sans ponownie oberwał od Papyrusa. Ja wciąż siedziałam i próbowałam oddychać... SADYŚCI MNIE PRZEŚLADUJĄ!
- Nieważne. Ten tutaj orb – pokazał kulę w jego dłoni – pozwala uniknąć porażenia...
- Ej Papyrus, a to nie miało być tak, że orb powinien trzymać człowiek i jeśli wejdzie w pole magnetyczne, to go porazi?
Papyrus zastanowił się przez chwilę i po chwili odrzekł „Racja" i przełączył pstryczek na kuli.
Podszedł do mnie przez tą zabójczą pułapkę i podał mi kulę. Oczywiście, zrobił przy tym ślady... wrócił na swoje miejsce, prawdopodobnie czekając, aż mnie usmaży.
Wstałam, trzymając kulę. Spojrzałam na ślady i powoli przeszłam na drugą stronę.
Papyrus popatrzył na mnie zdumiony. Oddałam mu ten przeklęty orb.
- To zabolało! – krzyknęłam, a po mej twarzy zaczęły płynąć łzy – nie chcę walczyć! Chcę tylko do domu! Czemu tego nie rozumiecie?!
Papyrus spojrzał na Sansa... zrobiło im się przykro.
- Sans... czy byłem zbyt okrutny dla człowieka...? – spytał po chwili, nie mogąc znieść już mojego płaczu. KARMA WRACA! PAMIĘTAJCIE!
- Być może... zrób coś.
Bez namysłu, wziął mnie na ręce i trzymał jak dziecko. Nawet poklepał mnie po plecach...
- Już spokojnie człowieku! Ja, Wielki Papyrus, nie wiedziałem, że cię aż tak bardzo zaboli... więc postanowiłem ci pomóc i zaniosę cię aż do miasta!
I tak się stało. Próbował mnie uspokoić (jestem czasem aż za bardzo wrażliwa...) i całą drogę mnie niósł.
Sans szedł z tyłu. Patrzył na mnie, jakbym przynamniej mu szczypior z ogródka wyjadła...
- Nie ominie cię i tak i tak walka... to tak nie działa...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny rozdział po tak długiej przerwie...
Mam nadzieję, że nie jest zły... ;-;
A już jutro... NIESPODZIANKA! OCZEKUJCIE NIESPODZIANKI NA MOIM PROFILU!
(to opowieść...)
i tyle mogę powiedzieć!
Przepraszam jeszzcee raz za taką przerwę!
A teraz... geografia!
Sayonara (tak samo żegnałam się podczas Tajemniczego Arrancara)!
Inoichan
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top