♛ Zuchwałość ♛

Soberana obudziła się w jakimś nieznanym, ogromnym namiocie. Leżała na niewygodnej kozetce, ale nic nie wskazywało na to, aby znalazła się na terytorium wroga – wywnioskowała to po zabandażowanym przedramieniu oraz dłoni. Mimo to, czuła ogromne pokłady niepokoju z powodu niewiedzy jakim cudem się tu dostała. Jej ciało już teraz okazywało wyraźne osłabienie, więc bez trudu zrozumiała, iż musiała zasłabnąć w trakcie podróży.

Misericordiosa – przypomniała sobie w myślach imię władczyni Północy. Musiała dowiedzieć się, czy również znajduje się w pobliżu. Pomimo niewypowiedzianego na głos sojuszu miała na uwadze zamach na oba państwa w tym samym momencie.

Zmusiła obolałe oraz słabe ciało do wstania z prowizorycznej kozetki, a następnie rozejrzała się za ewentualną bronią – jej sztylet gdzieś przepadł, co nie było zaskoczeniem. Pierwszą rzeczą jaką się robi z więźniami, uprowadzonymi czy po prostu chorymi to sprawdzanie każdego miejsca, gdzie pomieściłaby się jakakolwiek broń.

Westchnęła przeciągle, chwytając jedynie jakiś gruby, biały sznur leżący na stole, po czym bardzo cicho skierowała się do wyjścia. Odchyliła odrobinę materiał namiotu, który tworzył przejście, aby zobaczyć rząd przechodzących, nieznanych strażników. Wzdrygnęła się na myśl o porwaniu do obozowiska wroga z zachodu. Nie była tego pewna, ponieważ nie widziała nigdzie takich strojów, ale musiała zachować wszelkie środki ostrożności.

Cofnęła się kilka kroków w tył i kucnęła, patrząc szybko na dobrze poprawioną pościel na kozetce imitującą śpiącą na boku postać, po czym obwiązała końce sznura wokół dłoni, ignorując ból tej poranionej. Cierpliwie wsłuchiwała się w głosy, których nie mogła rozpoznać przez niewątpliwe, tępe pulsowanie skroni. 

– Sama to zaniosę - oblizała szybko usta, będąc gotowa na atak od tyłu.

Nie przyglądała się posturze osoby, po prostu zareagowała instynktownie, zaczepiając sznur o gardło nieznajomego człowieka, przyciągając go maksymalnie w swoim kierunku. Dopiero, kiedy drobne plecy zderzyły się z jej klatką piersiową w próbie chwycenia większej ilości powietrza zrozumiała, że to kobieta.

– Teraz ty pro-prosisz się o wpisanie na listę do wypatroszenia, S-Soberano.

Druga rozszerzyła bardziej oczy, momentalnie luzując uścisk. Przeklęła w myślach, dostrzegając ironię sytuacji. Misericordiosa przyszła do niej z butelką wody, a ona jedynie ją zaatakowała przez wrodzoną nieufność w niezaznajomionych sytuacjach.

Brązowe tęczówki napotkały szafirowe, pozostawiając namiot wypełniony wymownym milczeniem. Fakt, Soberana czuła się winna zbyt małej orientacji w terenie, ale nie zamierzała tego przyznawać. Nigdy w życiu nie musiała zgadzać się z racjami drugiej osoby i nie śniło się jej, aby teraz miała nastąpić jakakolwiek zmiana.

Niepewnie przyjęła złoty kielich z przeźroczystym napojem, zerkając na niego, mimowolnie, dość podejrzliwie. Pomimo uratowania sobie żyć, nadal nie ufała w całkowicie szczere i dobre intencje Misericordiosy, ale miała również świadomość tego samego z jej strony.

– Pij - przewróciła na nią swoimi wielkimi, ciemnymi oczami, urażając dumę Soberany.

Jak śmiesz okazywać takie gesty?

Jednak nie powiedziała tej myśli na głos tylko uniosła do ust kielich, obserwując twarz drugiej kobiety.

– Tylko z trutką na szczury - usłyszała po wzięciu odrobiny napoju do buzi. 

W przeciwieństwie do Soberany, Diosa po prostu próbowała rozluźnić atmosferę, ale zamiast tego została opluta w twarz wodą z ust drugiej z władczyń. Ścisnęła mocno powieki, powstrzymując w sobie gniew na brak jakiegokolwiek porozumienia między nimi. Uważała, że to oczywiste, że nie zamierza nic jej zrobić.

– To był żart, ty głupia kobieto! - podniosła w końcu głos w trakcie ścierania cieczy z czoła, powiek oraz policzków.

– Wiem - otworzyła oczy na tak prostą odpowiedź.

– Należą się przeprosiny - upomniała ją, nie siląc się na uprzejmości.

– To zemsta za usunięcie noża z mojej dłoni - po tych słowach Soberana napiła się, już normalnie, wody.

– Jesteś niemożliwa.

Szmaragdowe tęczówki błysnęły rozbawieniem, choć twarz pozostawała chłodna i niewzruszona.

– Różnie mnie nazywano.

Soberana mruknęła do siebie niezadowolona, gdy Diosa ponownie wywróciła oczami, znieważając jej żart. Tylko ona mogła ignorować ludzi, a nie na odwrót. 

– Musimy przejść do głównej części schronu - zmieniła temat. – Tu masz kulę, będziesz się na niej wspierała prawą dłonią, bo twój organizm nadal jest wycieńczony - podała jej solidny, dobrze wyrzeźbiony kawałek drewna, który miał całkiem wygodną rączkę do trzymania. 

– Gdzie jesteśmy teraz?

– Część medyczna - kiwnęła tylko głową, chwytając mocniej kulę. 

– Chodź.

Soberana zmarszczyła brwi, gdy po odłożeniu przez nią kielicha oraz sznura na stół, Diosa wślizgnęła się pod jej lewe ramię, układając je sobie przez własne barki. Spojrzała na nią zaskoczona i zdezorientowana, nie wiedząc, co o tym myśleć.

– Nie udawaj takiej niezależnej - fuknęła cicho. – Zamierzam ci pomóc się tam dostać, skoro nie możesz użyć drugiej kuli na wzgląd rany w lewej dłoni - wytłumaczyła. 

– Poradzę sobie.

– Schowaj to zawyżone mniemanie i daj sobie pomóc - odpyskowała, owijając ciasno prawe ramię wokół nagiej, bladej talii kobiety. – I nie rób scen jak dziecko.

– Masz tupet - usłyszała po opuszczeniu namiotu. – Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób? 

Diosa zerknęła na nią z ukosa, wzdychając zmęczona jej zachowaniem.

– Jeśli zasłużysz to będę traktowała cię lepiej. Jak na razie, to ty groziłaś mi wypatroszeniem, kiedy próbowałam nas uratować.

– Kim był napastnik? - zmieniła niezgrabnie temat, czując niechęć do brnięcia w tę konwersację.

– Nie tutaj - szepnęła.

Reszta drogi do komnaty przeznaczonej dla Soberany minęła w milczeniu. Obie starały się ignorować niektóre ciekawskie spojrzenia ze strony wrednych doradców – w końcu nie często widzi się dwie głowy państwa, pomagające sobie przy zwykłym przemieszczeniu od pomieszczenia do pomieszczenia. W dodatku nadal miały na sobie te same, ubrudzone i dość skąpe ubranie, co wywoływało sensację u płci przeciwnej oraz dezaprobatę u kobiet. Zwykli ludzie nie śmieli nawet myśleć o tym jak mogą wyglądać ich szczupłe sylwetki schowane przeważnie pod abajami.

– Twoje rany zaczynają krwawić - zauważyła Diosa. – Myślę, że powinnaś wziąć kąpiel i się przebrać. Zrobię to samo, a potem przyjdę zmienić twoje bandaże.

– Czemu nie zrobi tego medyk?

– Wszyscy opatrują rannych lub sprawdzają stan twoich ludzi.

– Jakieś straty śmiertelne? - usunęła swoje ramię z barków niższej kobiety, opierając ciężar ciała na kuli.

– Na razie żadnych. Część jest w szoku, więc są pod opieką medyków.

– Gdzie Izquierda?

– Również zajmuje się sprawdzeniem stanu twoich ludzi. Przekażę, aby niedługo się tutaj zjawiła - kiwnęła tylko głową. – Na chwilę obecną radzę skorzystać z kąpieli i użyć nowych szat - wskazała dłonią na złożone, czyste materiały leżące na końcu dużego łóżka. – Przed nami długa noc.

– Owszem.

Diosa przeniosła spojrzenie z otwartego przejścia na taras do postaci kobiety. Przez chwilę patrzyła na twarz, która usilnie próbowała ukryć zmęczenie, ukazując zamiast tego twardą, stanowczą, silną i pewną postawę. Oblizała usta, jak miała w zwyczaju to robić, po czym je rozchyliła, szukając odpowiednich słów.

– Niedługo tu wrócę.

Po tym zdaniu opuściła komnatę, kierując się do drzwi obok, gdzie znajdowała się jej własna. Westchnęła przeciągle, patrząc przez paręnaście sekund w jeden punkt, aż w końcu zdecydowała się zabrać komplet ubrań w kolorze brudnej, prawie mylonej z czarnym, zieleni i wziąć na miarę możliwości relaksacyjną kąpiel.

Obie wykorzystały maksymalnie ten czas poświęcony dla siebie, aby uspokoić całkowicie emocje oraz przywołać zdrowy rozsądek, dzięki któremu mogłyby zrozumieć zaistniałe niebezpieczeństwo ze strony zachodu. Prawie, że niemożliwym było wystawienie się na cal dwóm państwom. Musiało tutaj być coś, o czym nie miały jeszcze pojęcia Musiało tutaj być coś, co dawało im przewagę.

Gdy zobaczyły się po raz kolejny, będąc ubrane w szarawary oraz jedwabne, dopasowane koszule z niewielkim wcięciem w szpic atmosfera diametralnie uległa zmianie. Diosa bez żadnego słowa sięgnęła po przyniesioną przez Nanę butelkę, kiedy usunęła stare bandaże. Starała się usilnie ignorować spojrzenie szmaragdowych tęczówek podczas wylania odrobiny alkoholu na płócienną szmatkę, którą zamierzała przeczyścić rany.

Żadne słowo protestu nie uciekło z ust Soberany między innymi dlatego, że była poważnie wycieńczona. Nawet piekący ból nie drażnił jej tak bardzo w porównaniu do wspomnień z dzisiejszego dnia. 

Powinnam zwołać obrady, czy wolisz tylko ze mną ustalić swoje stanowisko odnośnie sojuszu w zaistniałej sytuacji? - cichy głos Diosy sprawił, że druga z nich odwróciła głowę w kierunku tarasu. – Posłuchaj... - westchnęła, zakręcając butelkę po nałożeniu nowego bandażu. – Możesz mnie nie lubić. Możesz nawet nienawidzić. Ale pomyśl o dobru swojego państwa i o tym, że ktoś ewidentnie na nas poluje. Chcesz, abyśmy skończyły tak jak nasi ojcowie?

– Nie waż się tak mówić - odpowiedziała chłodno, patrząc niespodziewanie z zaciekłością w brązowe tęczówki.

– Rozumiem, że to wrażliwy temat...

 – Nic nie wiesz - podkreśliła, wstając z miejsca, aby udać się na taras, który planowała i tak odwiedzić parę razy tej nocy.

– Ukrywając swój ból, pokazujesz jedynie złość, Soberano - wciąż utrzymywała cichy oraz spokojny ton głosu, gdy oparła się o kamienną ścianę, patrząc na plecy kobiety. – Widziałam jego ciało - utkwiła wzrok w jednym punkcie. – Uwierz, że rozumiem.

– Nic o mnie nie wiesz. 

– Nie uważasz, że z tych wszystkich ludzi... - podeszła do barierki, zatrzymując się w bezpiecznej odległości od Soberany. – To ja powinnam zrozumieć najbardziej twój ból?

– Nie ma żadnego bólu. 

– Powinnaś zaakceptować, że go nie ma - zauważyła cicho, opierając przedramiona o gładkie oparcie. – Nic nie przywróci...

– Zamknij się.

Diosa zacisnęła szczękę.

– Próbuję wyciągnąć do ciebie rękę.

– Mam swoje ręce, nie potrzebuje kolejnej - odpyskowała.

– Traktowali się jak bracia - kontynuuje, ignorując zaciśnięcie się zdrowej dłoni Soberany na barierce. – Ty traktujesz mnie jak wroga, choć nic złego nie zrobiłam.

– Żyjesz, to wystarczy.

– Życzysz mi śmierci?

– Oboje powinniście zginąć przez taką głupotę. Nie mój ojciec.

– Możesz mnie wyklinać, ale nie zmieni to faktu, że zostałam ci tylko ja po tym, jak odszedł Michael. 

Reakcja kobiety była bardzo szybka i gwałtowna. Chwyciła w pięść jedwabny materiał koszuli Diosy, przyciągając ją bliżej własnego ciała, patrząc wściekle w nieustraszone brązowe tęczówki.

– Nigdy więcej nie mów jego imienia.

– Pogódź się ze swoją stratą - odpowiedziała miękkim tonem, owijając swoje ręce wokół zaciśniętej dłoni. – Mogę ci pomóc.

– Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Jeśli tak desperacko potrzebujesz kogoś do rozmowy o uczuciach to idź sobie do własnej matki.

Zaskoczenie przebiegło przez Soberanę, gdy dostrzegła gwałtowną zmianę wyrazu młodszej. Zamrugała kilkakrotnie, odwracając wzrok, a następnie wzięła parę głębokich oddechów jakby chciała się przed czymś uspokoić. Soberana nie rozumiała tej reakcji. Wiedziała tak dużo na temat swojej domniemanej przeciwniczki choć, pomimo tego, nadal ją zadziwiała.

– Sądziłam, że wystarczająco dużo o mnie wiesz. Byłaś taka pewna przy własnych słowach.

– Nadal jestem.

– W takim razie muszę cię poinformować, że jesteś w błędzie - zmarszczyła brwi, kiedy brązowe tęczówki stały się dziwnie nieprzyjemne. – Moja matka zmarła tuż po porodzie, więc nie. Najwyraźniej nie mam z kim rozmawiać o uczuciach, jak sama to ujęłaś.

– Ja... - puściła wolno ciemnozielony materiał, czując nagły przypływ wstydu.

– Zacznij akceptować ból po stracie. Już teraz widzę jak bardzo odpychasz od siebie wszystkich, którzy chcą pomóc. Nawet tych, którzy chcą utrzymać cię przy życiu, jak ja.

– Nie próbuj wzbudzać we mnie współczucia - przywołała zdrowy rozsądek.

– Coraz bardziej zaczynam odnosić wrażenie, iż jesteś doprawdy niereformowalną kobietą.

Soberana rozchyliła już usta, aby rzucić ciętą ripostą, ale zamknęła je wraz z dojrzeniem wyciągniętej prawej dłoni w jej kierunku. Przez chwilę patrzyła na złotawo opaloną skórę, nie pojmując jak szybko zmieniane są tory rozmowy pomiędzy nimi.

– Chcę pokoju. 

Szmaragdowe tęczówki zwróciły się ku widocznej linii horyzontu ponad lasem, dając sobie czas na przemyślenie takiego ryzyka. Nie znała Diosy, nie mogła jej ufać, ale z drugiej strony jeśli chciały wygrać z zachodem to musiały połączyć siły, odpychając na bok wzajemną niechęć.

– Nie ufam ci - odpowiedziała szczerze, wykonując jednocześnie uścisk.

Nie był to uścisk dłoni, ale swoich przedramion, świadczących o zgodzie w kwestii sojuszu. Postanowiła nie zmniejszać siły przy chwycie, żeby dać do zrozumienia młodszej, iż wcale jej się to nie podoba.

– Mój ojciec często żartował sobie, że Michael ma zawsze lodowate dłonie, gdy dawał mu uścisk - zaczęła kolejny temat, również nie puszczając przedramienia Soberany. – Później dodawał, że wbrew zimnym dłoniom ma bardzo ciepłe i dobre serce - zacisnęła usta na wypowiedzenie po raz kolejny na głos imienia swojego taty. – Obym się na tobie nie zawiodła.

– Jesteś tak samo niezdyscyplinowana jak Alejandro - postanowiła również użyć prawdziwej tożsamości ojca Diosy.

– Oni potrafili się porozumieć. Wstydem będzie, jeśli nie podołamy temu samemu.

– Łatwiej byłoby, gdybyś po prostu była mężczyzną - wywołała tym uniesienie brązowych brwi. – Wystarczyłby tylko ślub. Nie musiałybyśmy się nawet tolerować, a tym bardziej spędzać razem czas.

– Przyzwyczaj się do tego, że ze mną utknęłaś - Diosa przybliżyła się bardziej. – Zauważyłam gest lewej dłoni na zgodę. Łatwo domyślić się, iż prawą wydajesz wyroki. W większości zapewne śmiertelne... - uniosła się wyżej i pochyliła w kierunku ucha kobiety, owiewając ciepłym oddechem blady policzek. – Jeden zły ruch prawym palcem do moich ludzi, a pożegnasz się z całą dłonią, Soberano.

Ciemnowłosa starała się ukryć zdziwienie stanowczością i powagą tlącą się w głosie drugiej, ale musiało to wyjść bardzo źle, ponieważ Diosa, po odsunięciu się, uniosła leniwie lewy kącik ust. Szmaragdowe tęczówki zamrugały kilkakrotnie gdy poczuła krótkie ściśnięcie jej przedramienia.

– Jestem Camila - brąz odnalazł zagubione spojrzenie. – Dobrej nocy i do zobaczenia po świcie, księżniczko. 

Ciepła dłoń została usunięta z chłodnej skóry Soberany tak szybko, jak zniknął również ten przyciągający waniliowo-cytrusowy zapach, kiedy Misericordiosa postanowiła opuścić taras, a następnie komnatę.

Camila... – powtórzyła po upływie kilku minut, ponownie wracając spojrzeniem do linii horyzontu za którą chowało się słońce.

  ◈◈◈ 

Stwierdziłam, że napiszę jeszcze jeden, bo wciąż trzymał mnie klimat tego ff.

+Rozdział Anancastic będzie w przyszły weekend.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top