♛ Zatrute państwo ♛

Brązowe tęczówki wpatrywały się w chłodne szmaragdy, starając się nie ukazać cienia zdziwienia, irytacji, czy też złości. Pierwszą myślą, jaka przychodziła Diosie do głowy to bardzo nieśmieszny żart – przecież nieprawdopodobnym był przyjazd aż z Południa tutaj, aby wypowiedzieć wojnę! Dużo wcześniej przestudiowała dokładnie doradców oraz obecnego władcę skłóconego państwa, przez co wiedziała, że wszyscy są tam w pełni zdrowi psychicznie. Czarny humor trzymał się młodej kobiety, pomimo powagi. Ale prawda była taka, że nikt o zdrowych zmysłach nie przebyłby takiej drogi, aby rzucać wyzwanie i jednocześnie narazić się na zabicie.

– Mogłabym powiedzieć to samo tobie, Soberano - odpowiedziała w końcu, kontrolując spokój we własnym głosie. – Odnoszę wrażenie, że nie muszę przypominać ci tego, iż wypowiadając wojnę narażasz się w tym momencie na bardzo szybką śmierć. 

Szmaragdy zabłysnęły intensywniejszą barwą lodowatego szafiru, jednak dało się ujrzeć cień rozbawienia. Ponownie, Diosa dała się złapać w sidła dezorientacji, nie rozumiejąc toku myślenia kobiety znajdującej się przed nią. Zawsze potrafiła z łatwością odgadnąć czyjeś zamiary. Amoroso uczył ją bycia blisko ludzi, żeby uniknąć nieprzyjemnych zaskoczeń, ale... Ten raz był inny.

Nie mogła odczytać, czy intencje Soberany są szczere i pokojowe, czy wręcz przeciwnie. W duchu cieszyła się z przygotowania w razie niebezpiecznej sytuacji. Nie była głupia – w prawym, wysokim bucie o barwie czarnej skóry schowany miała niewielki sztylet. Mógł być brany jako nieszkodliwe, niepotrzebne narzędzie, ale wystarczyło trafić niesamowicie ostrym końcem w miejsce najdrobniejszej żyły, żeby narobić ogromnych kłopotów przeciwnikowi.

– Wojnę? - zebrała się na odpowiedź. – Absurd. 

– Nagła zachłanność daje inne wrażenie. 

– Ty to nazywasz zachłannością... - ciało właścicielki szmaragdowych tęczówek odsuwa się o parę kroków i odwraca bokiem, aby ująć w prawą dłoń kielich biszkoptowego kwiatu. – Ja to nazywam dążeniem do celu.

– Zdaję sobie sprawę z różnic wychowania... Jednak wolałabym uniknąć niepotrzebnych niedomówień. Chcę poznać krótką odpowiedź na dużo wcześniej wspomnianą kwestię - zaciska przez moment szczękę, dostrzegając skupienie Soberany na roślinie zamiast na rozmówcy. – Ja wybieram pokój i połączenie sił. Jakie jest twoje stanowisko? - mimo wszystko sili się na uprzejmy ton.

– Bardzo szybko tracisz pierwsze granice cierpliwości, Misericordioso.

Diosa wystarczy, Pani. 

– Byłabyś niezwykle łatwym celem - wzdycha znużona. – Nadmiernie uprzejma, silnie trzymająca w sobie irytację oraz marzycielka z szczęśliwym zakończeniem przy wyobrażeniu sojuszu...

 – Nie znasz mnie.

– Wiem, póki co, wystarczająco. Jeśli uznam, że chcę zrozumieć więcej to pozyskam satysfakcjonujące informacje.

– Skoro potrafisz wszystko tak dobrze ocenić to dlaczego zdecydowałaś się przyjechać? Równie dobrze mogłaś napisać list lub wysłać pośrednika. 

– Jestem wzrokowcem.

– Nie uwierzysz, ale zauważyłam. - tym razem pozwoliła sobie na nadto wyraźny sarkazm. – Lubisz widzieć to, co chcesz, ale z drugiej strony nie chcesz, aby ktoś się domyślił. Stąd wybór całkowitego nikabu.

– Próbujesz mi zaimponować dobrą dedukcją? 

– Nie muszę się o to starać. 

– Zawyżone mniemanie o sobie?

– Jedynie prawda do której się nie przyznasz, Soberano. Gdybyś nie była ciekawa to nie ukrywałabyś oczu podczas obrad i uczty. Obserwowałaś wszystko, co znajdowało się w zasięgu wzroku.

Tym razem Diosa dostała w odpowiedzi milczenie, które wzięła za wymowne. Wiedziała, że ma rację. Przynajmniej w tym. Jednak nadal nie potrafiła dojrzeć głębszych planów kobiety, co z kolei było niesamowicie niewygodne. Z każdą mijającą sekundą wróg mógł przygotowywać się na atak, a tymczasem ona prawie, że prosiła o jednoznaczną odpowiedź, czy można dopiero zacząć rozmowy o sojuszu.

– Myślę, że mogłybyśmy...

Brązowe brwi zmarszczyły się w dezorientacji na przecięcie powietrza jakimś przedmiotem, który wywołał bardzo krótki świst, który należał również do ledwie słyszalnych. Zanim zdążyła zorientować się co było jego przyczyną, poczuła lodowatą dłoń ściskającą jej szyję wystarczająco mocno, aby naciskać na wrażliwy przełyk. Diosa rozszerzyła szeroko oczy, patrząc prosto we wściekłe tęczówki, których przewagą stał się lodowaty szafir zamiast szlachetnego szmaragdu.

– Próba zabójstwa? 

Dopiero po tym pytaniu jej wzrok napotkał nieznane ostrze wbite w drewnianą powierzchnię kratkowanej ściany, podtrzymującej winorośl oraz kilka kwiatów. Bardzo szybko zrozumiała w jakim niebezpieczeństwie znajdują się obie głowy państwa i z namysłem zahaczyła stopą o kostkę wzburzonej kobiety, a następnie rzuciła jej ciało na ziemię, nakrywając je jednocześnie swoim. W równie ekspresowym tempie zakryła miejsce, gdzie znajdują się usta Soberany, ponieważ zdążyła wypowiedzieć na głos wiązankę przekleństw i obelg.

– Jeśli chcesz przeżyć to masz ze mną współpracować - szepnęła w pośpiechu, poszukując rozszalałymi tęczówkami najbliższej kryjówki. – Ostrze jest proste. Wszystkie, które produkowane są w moim państwie mają wykrzywione ku górze zakończenie.

Oblizała w pośpiechu spierzchnięte, wysuszone usta, naciągając jednocześnie krwisty kwef bardziej na swoją twarz. Musiała brać pod uwagę ewentualne zmylenie wroga przez okrycie – zawsze pozostawała nadzieja, że pomyśli o pomyłce, dając tym samym szansę na wykorzystanie rozproszenia.

Po czasie, który wydawał się wiecznością odnalazła wyższe krzewy dzikich róż, którymi dokarmiały się niektóre gatunki ptaków. Teraz nie obchodziło ją bardzo prawdopodobna możliwość poszarpania skóry kolcami. Czym było coś, co mogło się zagoić w porównaniu do przeżycia?

– Po prawej stronie są krzewy przy których możemy się ukryć. Czołgaj się po ziemi i nie waż podnosić choć na chwilę głowę - szybko usunęła dłoń z zakrytych przez czarny materiał ust i bardzo ostrożnie zsunęła się na kamienną, lodowatą ścieżkę z ciała kobiety. – Teraz.

Soberana równie ostrożnie przekręciła się na brzuch, a następnie wsparła na bladych dłoniach, żeby pójść w ślady Diosy. Cisza ze strony wroga przyprawiała obie o coraz mocniejsze i bardziej niespokojne bicie serca. Dało się to porównać do przysłowiowej ciszy przed burzą – potwierdzenie zostało znalezione podczas próby poprawienia opadającego na oczy nikabu przez głowę Południa, co poskutkowało niespodziewanym wbiciem się ostrza w zewnętrzną część dłoni. 

Misericordiosa z przerażeniem spojrzała na wypływającą krew, po czym powróciła do twarzy towarzyszki, która przycisnęła z całej siły czoło do kamiennej ścieżki, powstrzymując wrzask bólu. Ciężki oddech kobiety strącał na boki najdrobniejsze ziarenko piasku, a ciało zaczęło niekontrolowanie się trząść. 

– Musimy iść dalej. 

Potrząśnięcie prawego ramienia przyczyniło się do powrotu do rzeczywistości przez Soberanę. Zaparła się w sobie, ignorując ostrze tkwiące w jej dłoni i zaczęła razem z Misericordiosą kierować się do krzewów. 

– Dowiem się kto to. A potem go wypatroszę gorzej, niż świnię. Własnoręcznie. I na koniec odetnę głowę i wrzucę do gnoju... 

Soberana uniosła się minimalnie na przedramionach, sięgając rękoma do poranionej dłoni w której nadal tkwiło ostre zakończenie. Spojrzała krótko w szafirowe tęczówki, ale dostała potrząśnięcie głową w odmowie na niemą prośbę.

– Muszę to zrobić.

– Nie.

– Z tym twoja dłoń nie stanie się sprawniejsza. Zadasz sobie więcej obrażeń z każdym ruchem - wraz z tymi słowami w mgnieniu oka wyciągnęła narzędzie, wywołując tym niskie warknięcie ze strony kobiety.

– Kiedy mówię 'nie' to znaczy 'nie'

– Czyś ty postradała zmysły, kobieto?! - podniosła głos na Soberanę, która zderzyła ich czoła w przypływie złości. 

– Jesteś druga na liście do wypatroszenia! - dostała w odpowiedzi sapnięcie.

– Niech Bóg ma mnie w opiece, bo zaraz nie wytrzymam z twoją impulsywnością, głupia! - szepnęła gniewnie, będąc na skraju wytrzymałości. 

– Lepiej uważaj, co mówisz tymi niewyparzonymi ustami, bo jeszcze ci je złączę nicią! 

– Zamknij...

Po gwałtownym przytknięciu głowy do zakrytych nikabem ust Soberany, kolejny świst przeciął powietrze oraz skórę właścicielki brązowych tęczówek z powodu zbyt wysokiego uniesienia bioder ku górze. Jej czoło bezwiednie opadło na ramię zaskoczonej kobiety w milczeniu. 

– Trafił...?

– Musimy cofnąć się do muru - wykrztusiła cicho. – Będzie myślał, że poczołgamy się do przodu. Zyskamy na czasie, jeśli obierzemy przeciwny kierunek.

Tym razem dostała jedynie potakujące skinięcie, co zaowocowało współpracą podczas której postanowiły kilka razy zmylić nieznanego wroga rzucając nisko kamieniami przed siebie w próbie dania do zrozumienia, że niezdarnie kierują się ku pałacowi. Do tej chwili nie zdawały sobie sprawy z tego jak długo przebywa się tak krótki fragment drogi, będąc w tak niebezpiecznej sytuacji. 

Nawet podczas schowania się za drewnianą ścianą podtrzymującą winorośl nie mogły pozwolić sobie na nieskontrolowany ruch. Wliczał się w to również każdy zbyt głośno brany oddech.

Bez słowa patrzyły na siebie, po czym każda zerknęła na ranę drugiej – dłoń oraz lewy bok krwawiły coraz bardziej i z każdą mijającą sekundą narażały się na zakażenia. Soberana zaskoczona przyglądała się Diosie, która postanowiła ściągnąć kwef o odcieniu ciemnej, głębokiej czerwieni. To był pierwszy raz, kiedy mogła spojrzeć na twarz władczyni Północy. 

Jakież było jej zdziwienie, gdy, ewidentnie od niej młodsza, kobieta zaczęła składać kwef, a następnie niespodziewanie ułożyła krwawiącą dłoń na własnym udzie i zaczęła ją bandażować, chcąc choć odrobinę spowolnić uwalnianie się czerwonej cieczy.

– Dlaczego... - nie dokończyła pytania, ponieważ brunetka szybko zabrała się za odpowiedź.

– Zakażenie szybciej wda się do dłoni, niż miejsca, gdzie ja mam ranę. Potrzebuję materiał z nikabu. Tylko tego, który zakrywa oczy. To wystarczy.

Nie spodziewała się, że Soberana postanowi zdjąć z siebie całą abaję, pozostając – ku zaskoczeniu Diosy – w czarnych szarawarach oraz jedwabnej chuście owiniętej kilka razy wokół piersi i ramion również w tym samym kolorze. Bardzo ciemne włosy opadły na blade ramiona, kiedy uklęknęła na jedno kolano, sięgając do lewego, wojskowego buta w którym znajdował się niewielki nóż. 

Chyba nie tylko ja mam takie kryjówki – stwierdziła w myślach, przypatrując się kolejnym ruchom kobiety. Bordowa rączka wylądowała pomiędzy jej zębami, gdy przekręcała abaję na właściwą stronę, aby uciąć cienki materiał z nikabu. 

– Nie wspominałam, że masz ściągać abaję. - zauważyła cicho, przykuwając jasne tęczówki.

– W przeciwieństwie do ciebie, ja pobiegnę szybciej. Materiał zdecydowanie utrudniałby poruszanie się, a oprócz tego jestem, jak widzisz, wystarczająco przygotowana na takie sytuacje - wskazała dłonią na szarawary. 

– Nie tylko ty - odpyskowała szybko, czując potrzebę udowodnienia własnej zaradności.

– Co zamierzasz z tym zrobić? - zmieniła temat na cienki, czarny materiał, który ta trzymała w dłoniach.

– Dam sygnał strażnikom - powiedziała prosto, również ściągają abaję, zostając w podobnym stroju co Soberana z taką różnicą, że był w kolorze krwistej czerwieni oraz jej włosy były związane w długi warkocz, sięgający co najmniej do połowy pleców. – Podaj mi ten duży kamień - poleciła, wskazując palcem na stertę niedaleko kobiety. – Nie ten, mniejszy. Muszę dorzucić go w odpowiednim kierunku.

– Zdradzisz naszą pozycję - zmarszczyła brwi, obserwując rozcinanie kawałka abaju brunetki.

– Cóż, w takim razie mamy bardzo mało czasu na zmienienie miejsca. 

– Ryzykujemy...

– Pobiegniemy na lewo, wzdłuż ściany. Winorośl zakryje nas do zakrętu. Później dostaniemy się do drugiej części ogrodu w której nic nie powinno nam zagrażać. Musimy maksymalnie wykorzystać dezorientację wroga na kamieniu, który poinformuje straże.

– Od kiedy rzut kamieniem oznacza sygnał alarmowy?

– Nie kamień nim jest. Nasze stroje, owszem. Reszta to tylko środek, dzięki któremu dorzucę do stawu, gdzie powinno znajdować się dwóch strażników.

– Gorzej, jeśli ominęli wartę.

– Wtedy... Będziemy ryzykowały trafieniem w plecy.

– Kiedy zaczynamy?

– Masz biec za mną - podkreśliła jeszcze, przygotowując się do wstania na równe nogi. – Teraz! 

Wraz z rzuceniem kamienia owiniętego w czarny i czerwony materiał, zerwały się do biegu, któremu przewodniczyła Diosa. Trasę pokonały z dziwną łatwością, ale nie brały nawet przez chwilę możliwości zasadzki, która czekała wraz z przekroczeniem progu drugiej części ogrodu. 

Masywny mężczyzna z całkowicie owiniętym ciałem w czarne szaty wyskoczył zza pnia jabłoni z długim sztyletem w lewej dłoni. Młodsza zdążyła uchylić głowę przed ostrzem niedbale skierowanym w jej stronę w przeciwieństwie do Soberany, które ledwie odparowała atak. Co więcej, nóż który posiadała ona był zdecydowanie gorszy, niż cięższy należący do przeciwnika, więc pomimo oporu ostrze nacięło skórę bladego przedramienia, zostawiając pokaźnych rozmiarów szramę nim napastnik niespodziewanie upadł na ziemię z okrzykiem bólu, częściowo stłumionym przez pianę, która zaczęła wydobywać się z jego ust.

Tęczówki Soberany skierowały się na kobietę wyciągającą malutki sztylet, którego wcześniej nie miała szansy ujrzeć. Przez krótką chwilę próbowała zebrać do kupy to, co właśnie miało miejsce. Dopiero wstanie na wyprostowanych nogach przez Diosę sprowadziło ją na ziemię.

– Trucizna... - mruknęła do siebie, ruszając za kobietą w kierunku pałacu.

Gdy dotarły do głównego holu, rozpętał się prawdziwy chaos. Doradcy zaczęli rozmawiać między sobą, widząc obie władczynie w takim stanie i tak skąpo, wbrew pozorom, ubrane. 

Wszystko ucichło wraz z zaskakująco donośnym i zachrypniętym głosem Misericordiosy, która nakazała części straży wybiec do ogrodu, aby wspomóc walczących, drugiej ewakuować ludzi Soberany do schronu, a trzeciej przeczesać pałac oraz pilnować wszystkich wejść i wyjść z których mógłby skorzystać wróg.

– Co teraz zamierzasz? - zapytała szybko starsza, krocząc za brunetką w kierunku bezpiecznego wyjścia.

– Jedziesz ze mną do schronu.

– Gdzie on jest? - brązowe tęczówki rozejrzały się po pustym pomieszczeniu.

– Dowiesz się w drodze - odpowiedziała wymijająco, sprawnie zapinając pas ze sztyletem, którym mogła śmiało konkurować z ewentualnymi wrogami pojawiającymi się na drodze. – Mamy chwilę, żeby ich zmylić - zwolniła specjalnie tempo, aby Soberana usłyszała co mówi. – Biegniemy do stajni.

Tak jak przypuszczała Diosa, droga była całkowicie bezpieczna, a jej wierny Diego czekał już przy samej bramie. Bez słowa podciągnęła się na niewielkim stogu siana, siadając na czarnym koniu, a następnie posłała drugiej kobiecie zniecierpliwione spojrzenie.

– Tylko jeden koń?

– Wsiadaj, nie gadaj.

– Gdzie twoja uprzejmość? - usłyszała mruknięcie podczas pogonienia Diego do biegu.

– To ty chcesz mnie wypatroszyć, a nadal cię ratuję.

– Ratujesz? - prycha. – To twoje niedopatrzenia, że wróg nagle dostał się na teren pałacu. To niedopuszczalne.

Oblizała szybko usta, klepiąc nieoczekiwanie konia przez co jeszcze bardziej przyśpieszył z ówczesnym uniesieniem przednich kopyt, wywołując okrzyk u Soberany, która kurczowo oplotła ramię wokół Diosy, aby utrzymać się w miejscu.

– Ty...

– Jeszcze raz? - zapytała niewinnie brunetka, zerkając przez ramię na nietęgą minę Pani z Południa.

– Wystarczy - przewróciła oczami. – Gdzie znajduje się schron?

– Poza miastem - odpowiedziała, wytykając język do prawego kącika ust w koncentracji; nie chciała potrącić ludzi, a było ich naprawdę wielu, bo początkowo musiały poruszać się w okolicach bazaru.

Soberana przez nieufność do nieoczekiwanych zachowań Diosy nadal trzymała prawe ramię owinięte wokół jej bioder w razie głupiej chęci zdenerwowania lub przetestowania cierpliwości. Obie milczały od krótkiej wymiany zdań, kiedy znajdowały się jeszcze w mieście, ale nic nie wskazywało na to, aby któraś miała coś powiedzieć. Bo o czym miałyby rozmawiać? O pokoju? W takim momencie? Najpierw musiały opaść emocje, a zamiast nich należało przywrócić zdrowy rozsądek, żeby rozpracować motywy zamachu na obie głowy państw.

– Jakie jest twoje prawdziwe imię? - wypaliła nagle Diosa, przecierając wierzchem lewej dłoni pot znad górnej wargi oraz czoła; teraz znajdowały się na pełnym słońcu, a do lasu jeszcze długi odcinek drogi.

– Prawdziwe?

Zmarszczyła brwi na dziwnie słabe brzmienie głosu Soberany. Wydawało się, że zaczęła opadać z sił przez utratę większej ilości krwi. Właściwie nie było nawet czasu na obmycie ran, opatrzenie, a tym bardziej na wzięcie prowiantu lub samej wody.

– Soberana znaczy władcza, ale to tylko, powiedzmy, pseudonim. Obie ukrywamy swoje tożsamości.

– Nie jesteśmy przyjaciółkami, abyś miała to wiedzieć - ciężki, gorący oddech uderzył w kark młodszej, wzmagając zaniepokojenie.

– Źle się czujesz?

– Nie - pomimo zaprzeczenia czoło kobiety opadło na bark drugiej.

W przeciągu nie więcej, niż pięciu sekund, Diosa zatrzymała Diego, aby zejść z konia, upewniając się, że Soberana nie zsunie się na boki. Ku jej szczęściu, ona jedynie oparła się ciężko na grzbiecie zwierzęcia, ukazując swoją o wiele bledszą twarz.

 O wiele dłużej zajęło wejście na konia ponownie, ale tym razem będąc za właścicielką szmaragdowych, półprzytomnych oczu. Nie miała się na czym wesprzeć, ale końcem końców po trzeciej próbie udało się dosiąść Diego, a następnie pociągnąć ciało upartej kobiety na swoją klatkę piersiową, otaczając ramionami tak, żeby nie spadła. 

Trzymając w prawej dłoni wodze, nakazała koniu wznowić bieg, aby jak najszybciej dostać się do celu ich podróży. Nie mogła również wyzbyć się powracającego wyobrażenia twarzy Soberany – przez całe zamieszanie nie skupiła uwagi na to, że ściągając z siebie abaję odkryła przed nią piękny widok. 

Porcelanowa skóra kontrastowała z prawie czarnymi włosami, a szmaragdowe tęczówki dodawały dziwnej tajemniczości niespotkanej wcześniej urodzie.  Misericordiosa nie mogła wyjść z podziwu, ponieważ nie spotkała jeszcze kogoś tak odmiennego – pod względem wyglądu zewnętrznego. Jednak nie mogła zaprzeczyć temu, że nie przypisałaby innego wyglądu do kobiety. Jej niewyparzone słownictwo, wybuchający i porywczy charakter oraz momentami dzikie zachowanie – które ukazało światło dzienne, gdy uderzyła ją z własnego czoła w zemście za wyciągnięcie noża – pasowało do znudzonego, a momentami wrednego wyrazu twarzy oraz chłodu bijącego od całej jej postaci.

– Soberana?

Przyśpieszyła ruchy Diego, kiedy nie dostała żadnej odpowiedzi.

  ◈◈◈ 

Dziś wyjątkowo miałam ochotę na napisanie czegoś innego, ale nie spodziewałam się, że zajmie mi to tyle godzin pracy przy niespełna 3 tysiącach słów, duhh.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top