♛ Tygrysie oczy ♛
Gdy Soberana obudziła się po raz siódmy, słońce wyłaniało się już zza linii horyzontu. Nawet przez myśl nie przeszło jej narzekanie na niewyspanie – fakt, udało się poleżeć w spokoju przez krótki czas, ale ogrom obowiązków na głowie nie pozwalał na zbyt duży odpoczynek. Już teraz była świadoma wszczęcia planów odnośnie dokładnych zasad sojuszu, tego, co zrobią z ewentualnie przechwyconymi napastnikami z poprzedniego dnia oraz znalezienia rozwiązania, aby dostosować swoje społeczeństwo do nowych zasad.
Przeciągnęła zdrętwiałe ramiona, wychodząc jednocześnie na taras ubrana w granatowe szarawary, tego samego koloru koszulę oraz kwef, okrywający związane włosy i twarz. Szybko rozejrzała się po ludziach chodzących na placu właściwie bez celu. Dopiero dźwięki gitary z sąsiedniego tarasu wybudziły ją z dziwnego transu. To nie pierwszy raz, gdy słyszała tę melodię – przez noc zdążyła poznać spokojny rytm od początku do samego końca. Osoba grająca musiała mieć naprawdę dobre obeznanie z instrumentem, ponieważ za żadnym razem nie usłyszała niepożądanego dźwięku; wszystko idealnie ze sobą współgrało.
– Wejść - odpowiedziała głośno, będąc z powrotem w głównej części komnaty, kiedy ktoś zapukał w grube, brązowe drzwi.
Szmaragdowym oczom ukazała się Izquierda, będąca ubrana – standardowo – w czarno-brązowe szaty. Kobieta spojrzała na odkrytą twarz swojej jedynej najbliższej przyjaciółki, nie siląc się na uśmiech. Westchnęła ciężko, pokazując ruchem dłoni, iż może zająć miejsce na stosie poduszek obok niej i oprzeć się o przyjemnie zimną ścianę.
– Ludzie zaczęli roznosić plotki po tym jak was zobaczyli.
– To nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy mówią o czymś, o czym nie mają pojęcia.
– Wątpią w to, że dwie księżniczki podołają.
– Oszczędź mi tego określenia. Nie lubię go - westchnęła Soberana, opierając tył głowy o ścianę.
– Wiem. Powtarzam tylko słowa innych.
– Teraz już nie jest istotne to, co mówią. Decyzje zostały podjęte.
– To znaczy?
– Sojusz - odpowiedziała krótko. – Wątpię, że wyjdzie z niego dużo dobrego, Normani.
– Robi się poważnie - zauważyła ciemnoskóra. – Skoro już zwracasz się do mnie po imieniu.
Kobieta tylko westchnęła, nie wiedząc co odpowiedzieć.
– Co cię trapi? - lekko szturchnęła zgięte kolano ciemnowłosej swoim. – Mi możesz powiedzieć.
– Ta kobieta... Właściwie dziewczyna... Ona jest taka dziecinna. Odnoszę wrażenie, że nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.
– Może udaje? Ty też nie wykładasz wszystkich kart na stół.
– Jest zbyt łatwowierna. Zbyt pobłażliwa. Nie nadaje się na głowę państwa.
– Obie jesteście młode.
– Nie rozumiesz. Ona nie wie co powinna robić.
– Może czegoś ją nauczysz?
– I co jeszcze? - prychnęła. – Nie ma takiej możliwości. Chcę tylko pomścić ojca, a później niech się dzieje co chce.
– Osobiście uważam, że się polubicie.
– Nonsens!
– Mnie również nie lubiłaś na samym początku.
– To co innego. Ta dziewczynka przyprawia mnie o białą gorączkę swoim zachowaniem.
– Polubicie się - ciemnoskóra podtrzymuje swoje zdanie. – Czemu wybrałaś dzisiaj kwef?
– Wiesz, że nie lubię pokazywać twarzy.
– Cóż, szkoda. Może w końcu znalazłabyś kogoś na miejsce obok twojego tronu.
– Nie potrzebuję nikogo.
– Skoro tak uważasz...
– Wczoraj... Próbowała rozmawiać ze mną o naszych ojcach. Nie wiem dlaczego, ale bardzo szybko się zdenerwowałam i powiedziałam, że z rozmowami o uczuciach może wracać do własnej matki.
Przyjaciółka wciągnęła ze świstem powietrze.
– Nie wiedziałam, że jej matka nie żyje...
– Wszyscy o tym wiedzą, La...
– Nie tutaj - ucięła wypowiedź drugiej. – Ja nie wiedziałam.
– Co zrobiła?
– Właściwie to zaoferowała kolejny raz sojusz.
– Myślę, że przyda ci się jej przyjaźń.
– Ponownie, nonsens.
– Masz wybuchowy charakter, a ona wydaje się być tego przeciwieństwem.
– Nie wydaje mi się, aby... - zamknęła usta, gdy kolejne pukanie w powierzchnię drzwi rozniosło się po pomieszczeniu. – Wejść - powiedziała głośno, zerkając krótko na przyjaciółkę.
W framudze pojawiła się sylwetka kobiety w wieku powyżej trzydziestu lat, to na pewno, ale nie wyglądała na służącą. Jej brązowe włosy były zadbanie związane, a błękitna suknia czysta i doskonale dopasowana do szczupłej sylwetki.
– Pani poprosiła o zejście księżniczki na dół.
Chyba naprawdę będę musiała dać do zrozumienia, aby nie nazywać mnie w ten sposób – stwierdziła szybko w myślach, pokazując gestem lewej dłoni, aby przyjaciółka opuściła pomieszczenie, a ona sama sobie poradzi.
– Pani kazała przekazać również listę - kobieta podała starannie zwiniętą kartkę w ręce Soberany, która wzięła się za czytanie treści w trakcie eskortowania jej w towarzystwie nieznajomej oraz dwójki strażników.
Bardzo schludnym pismem wypisane były wszystkie imiona, nazwiska, płeć oraz wiek ludzi przybyłych z władczynią Południa, a obok każdej z tych informacji napisane były dopiski o stanie zdrowia. Jedynie dwie osoby miały drobne zadrapania z powodu upadku w trakcie biegu.
Soberanę zadziwił ten niespodziewany gest i, ponownie, nie wiedziała czego jeszcze może się spodziewać po młodej kobiecie...dziewczynie. Postanowiła jednak nie poruszać tego tematu, dlatego starannie zgięła kartkę na trzy razy, po czym schowała do prawej kieszeni szarawarów.
Nim się obejrzała, całą czwórką weszli do pomieszczenia o kształcie prostokąta. Było bardzo dobrze oświetlone i główną rzeczą, jaka się tam znajdowała to stół zastawiony najrozmaitszym jedzeniem oraz napojami. Soberana uniosła brew na widok jedynie dwóch nakrytych miejsc po przeciwnych stronach.
– Zajmij miejsce, proszę, i śmiało się częstuj - brunetka wskazała dłonią na puste miejsce, gdy zostały same w pokaźnych rozmiarach pomieszczeniu.
– Moi...
– Upewniłam się, aby twoi ludzie otrzymali odpoczynek i dobre pożywienie. Większość jeszcze śpi.
– Ach - kiwnęła głową, studiując wzrokiem odkrytą twarz Diosy.
Opalona skóra została bardziej uwydatniona przez związanie włosów w długi, koński ogon z tym, że dwa pasemka swobodnie opadały na skronie. Złote kolczyki w kształcie koła dopełniały podkreśloną łagodnym makijażem twarz oraz strój w czerwono-pomarańczowych barwach. Szmaragdowe tęczówki przez moment studiowały cienki, zwiewny materiał koszuli, która sięgała niespełna do pępka. Obcisła gumka przy jej końcu uwydatniała bardzo wąską talię, kontrastującą z nadzwyczaj szerokimi biodrami zakrytymi przez czerwone szarawary przeplatane złotą nicią wokół pasa.
– Tym razem zapewniam, że w niczym nie ma trutki - te słowa wyrwały Soberanę z obserwacji. – Nie chcę przekonywać się o tak wczesnej porze co zrobisz z jedzeniem przeciwko mi, jeśli powiedziałabym inaczej.
– Czarny humor nadal się ciebie trzyma.
– Wybacz, ale będąc zaspaną ciężko jest mi zgrywać powagę - brunetka oparła lewy łokieć o gładki blat. – Zaczerpnęłaś snu? - zapytała uprzejmie, sięgając leniwie po złoty kielich stojący z prawej strony i wzięła parę łyków bordowego napoju.
– Niewiele, ale wystarczająco, aby funkcjonować.
– Zamierzasz jeść w kwefie? - zmieniła temat. – Jesteśmy tu same. Widziałam już twoją twarz, Soberano.
– Niewystarczająco się na nią napatrzyłaś?
– Chyba nie tylko mnie trzyma się humor - uniosła leniwie kąciki ust, gdy granatowy materiał stopniowo znikał z bladej twarzy.
– Zadowolona?
– Usatysfakcjonowana - podniosła kielich, który trzymała w dłoni, jakby chciała obić toast, gdy ciemnowłosa chwyciła swój.
Diosa zgrabnie przełożyła złote naczynie do lewej dłoni, ukazując szmaragdowym tęczówkom pierścień z brązowym kamieniem. Soberana nie mogła nie przyglądać się, prawdopodobnie, różnym odcieniom, co nie umknęło uwadze młodszej.
– To tygrysie oko.
– Nie słyszałam o nim.
– Niewiele osób zwraca na niego uwagę, bo wydaje się być zbyt pospolity. Tymczasem...ma najróżniejsze odcienie bursztynu. Począwszy od tych jasnych, przez kremowe, aż do najciemniejszego brązu.
– Nie rzuca się w oczy, bo nie połyskuje od słońca jak większość.
– Może to i dobrze? - brzmiało to jak pytanie do samej siebie. – Pamiątka rodzinna, a jednocześnie określenie moich oczu przez ojca.
– Tygrysie oczy? - ciemnowłosa niepewnie kontynuowała temat.
– Uważał, że kolor moich tęczówek zmieniał się w zależności od padającego światła i...humoru. Głównie humoru.
– Rozumiem. Trochę cię to zdradza.
– Twoje oczy również cię zdradzają.
– Słucham?
– Gdy masz neutralny humor są szmaragdowe. Jednak jeśli zaczynają pojawiać się negatywne emocje to nabierają szafirowego odcienia.
– Mam czuć się nadto obserwowana?
– Sama przed chwilą obserwowałaś mój strój - odpyskowała rozbawiona. – Zmienność naszych zachowań względem siebie jest zatrważająca. Boję się pomyśleć, co będzie dalej - pokręciła głową, nabijając na złoty widelec malutkiego pomidora, który wręcz rozpływał się w ustach ze słodkim posmakiem.
– Jeśli nie będziesz mnie denerwowała to może podołamy.
– Powinnam się za to obrazić, moja droga - zerknęła na Soberanę spod gęstych, czarnych rzęs.
– Ale nie obrazisz - odpowiedziała sama sobie. – Zmieniając temat... Co się stało z wczorajszym napastnikiem?
– Z dwudziestu zostało złapanych jedynie dwóch, natomiast piętnastu zabito na miejscu.
– Aż dwudziestu?
– Ktoś chciał się upewnić, że razem zginiemy.
– Pozostała trójka na wolności.
– Zapewne wrócili do swojego dowódcy. Pałac, najbliższy rynek i dalszy bazar zostały sprawdzone i nie ma tam nikogo z obcego państwa.
– To niemal oczywiste, że zaatakował nas Zachód.
– Nie poruszałyśmy tego tematu wczoraj, ale owszem. Broń, strój oraz charakterystyczne wypalone na skórze ramienia znaki mówią same za siebie, że to Zachód.
– Co z porwaną dwójką?
– Zostali przesłuchani w lochach pałacu, ale upewnię się, aby powiedzieli więcej, gdy tam dzisiaj dotrę.
– Dzisiaj? Uważasz, że to rozsądne?
– Nie mogę zostawić swojego państwa bez nikogo.
– Nadal jesteś na jego terenie. To, że nie ma cię w pałacu nie oznacza, że nie masz kontroli.
– Mimo wszystko potrzebuję zobaczyć tę dwójkę.
– Ja również.
– Och, nie. Nie ma mowy.
– To nie była prośba, Dioso - pierwszy raz użyła narzuconego wcześniej skrótu jej zastępczego imienia.
– Powinnaś stopniowo informować swoich ludzi o podjęciu sojuszu. Wiem, że są bardzo nieufni.
– Izquierda się tym zajmie, a ja pojadę razem z tobą zobaczyć tę dwójkę, która próbowała nas zabić.
– A było już tak pięknie... - westchnęła ciężko, opierając podbródek na wierzchu dłoni. – Miej na uwadze, że jeden z nich atakował nas w ogrodzie.
– Będę miała.
– Nie próbuj ich zabijać. Chcemy informacji.
– Później ich zabiję.
– Widzę, że przed nami bardzo długa droga...
– Mogłabym powiedzieć to samo.
– Jak twoja dłoń i przedramię?
– Zostałam rano na nowo opatrzona.
– Wiem o tym. Sama wysłałam do ciebie medyka. To nie odpowiedź na moje pytanie, Soberano.
– Powoli zaczynam sprawniej ruszać lewą dłonią, a przedramię zapewne szybko się zagoi.
– To dobrze - kiwnęła do siebie głową, nadziewając kawałek pieczeni. – Nie wstydź się jeść. Potrzebujesz sił na podróż powrotną.
– Jak wczoraj się tutaj dostałam? - zapytała jeszcze przed wzięciem piewszego kęsa tego samego mięsa.
– Przywiozłam cię, zdjęłam z konia, a następnie kazałam przenieść do części medycznej i opatrzyć twoje rany. Obudziłaś się parę minut później. Cóż, podejrzewałam, że obudzisz się dość szybko, więc przyszłam do ciebie z wodą, bo wiedziałam, iż twój organizm jest wycieńczony i jej potrzebuje.
– Rozumiem...
– Uznam to za bardzo szczere, miłe oraz wesołe 'dziękuję' z twojej strony - mimowolnie uniosła prawy kącik ust na słowa Diosy. – Smacznego, księżniczko.
◈◈◈
To już ostatni, póki co, bo choroba zdecydowanie odmawia dalszego myślenia, a jutro zapowiada się uzupełnianie wszystkiego, co przegapiłam przez nieobecności, uh.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top