♛ Szmaragdy ♛

– Pani... 

Młody, umięśniony mężczyzna zgiął swoje ciało, kłaniając się z uniżeniem przed postacią równie młodej kobiety, która z uwagą przypatrywała się diademowi. Wciąż nie miała pewności, czy go ubrać, czy też nie. Mogła pokazać już przy pierwszych chwilach swoją władzę oraz pozycję, ale z drugiej strony odzywała się ta część, która kazała być choć trochę skromna – tego uczył ją Amoroso przed odejściem.

– Już czas. 

Prawie niezauważalne kiwnięcie palcem kobiety sprawiło, że w ciągu paru sekund została sama. Jeszcze moment przypatrywała się srebrnej ozdobie z najróżniejszymi szlachetnymi kamieniami, aż w końcu wstała i westchnęła przeciągle.  

Nie dzisiaj – z tą myślą poprawiła swój kwef w kolorze cudownego odcienia czerwieni. Pomimo spotkania z doradcami oraz głową południowego, skłóconego państwa nie chciała ubierać nikabu albo burki, która całkowicie okrywałaby jej piękną twarz. 

– Już są? - zapytała, patrząc na twarz swojej wiernej Nany, która była dla niej niczym matka.

Trafniejszym określeniem byłoby nazwanie jej prawdziwą, ponieważ biologiczna zginęła parę godzin po porodzie swojego pierwszego i ostatniego dziecka. Nana, jak lubiła nazywać ją Misericordiosa, momentami stanowiła prawą rękę nowej władczyni nie tylko przy decyzjach związanych z państwem, ale również życiem codziennym, które nie zawsze było takie proste i łatwe jak mogło się wydawać. Ogromne pokłady bogactwa nie okazywały się być wystarczające, gdy chodziło o uczucia. To było coś, czego ojciec starał się ją nauczyć. 

– Tak, Pani. 

Bez słowa kroczyła razem z Naną i trzema strażnikami w czarnych szarawarach, jedwabnych, połyskujących koszulach z wcięciem w szpic uzbrojonymi w pojedyncze, długie miecze ze srebrno-czarnymi rączkami oraz krótkie sztylety, które obecnie były dobrze ukryte. 

Misericordiosa próbowała się nie skrzywić, kiedy po przestudiowaniu ogromnej jadalni ze szczytu złoconych schodów nastała grobowa cisza, a wszystkie trzydzieści par znanych, brązowych oczu skierowało się na nią, obserwując najmniejszy ruch. Kobieta westchnęła znużona takowym przedstawieniem, które powinno jej pochlebiać. Wiedziała, że bardzo ważne jest utrzymanie respektu wśród poddanych oraz doradców, ale momentami miała tego po prostu dosyć. Już po pierwszych tygodniach władzy nad państwem przyłapała się na myślach o wyjeździe w zaciszne miejsce, gdzie nikt nie mógłby jej znaleźć. 

Ach, to byłoby cudowne. 

Szybkim, niedbałym gestem lewej dłoni nakazała wszystkim ponownie zająć miejsca i rozpocząć wstępne narady. Przesuwała beznamiętnie spojrzeniem po każdym z doradców, którzy próbowali wcisnąć jej najprostsze wyjścia związane z sojuszem dopóki nie natrafiła na postać tej osoby, która miała równie decydujący głos co ona.

W przeciwieństwie do Misericordiosy jej ciało zostało okryte całkowitym nikabem w kolorze czarnym, ale przeplatany był również w proste, ale gustowne wzory srebrną nicią. Nie mogła dostrzec z tej odległości niczego oprócz jasnego odcienia oczu nieznajomej córki przyjaciela zmarłego ojca oraz nienaturalnie bladych dłoni. Zmarszczka pojawiła się na twarzy kobiety, gdy zdała sobie sprawę, że posiadaczka jasnych tęczówek nie może być stąd – nawet jeżeli przyjechała z południa to nie tłumaczyło to takiej różnicy wyglądu. 

– Jak minęła podróż z południa? - zapytała ją uprzejmie, ucinając tym samym inne, teraz mało istotne rozmowy.

Jednak jej ciemne oczy nie były skupione na zakrytej, tajemniczej twarzy, ale na bladych dłoniach. Pomimo takiej odległości dostrzegła na lewej dłoni kilka srebrnych pierścieni z czego to ten jeden wyjątkowy, znajdujący się na palcu serdecznym przykuł największą uwagę – majestatyczny szmaragdowy kamień połyskiwał pod wpływem promieni słonecznych, rażąc momentami nie-takie-wrażliwe tęczówki Misericordiosy.

Z zaciekawienie patrzyła jak unosi tą dłoń, a postać kobiety stojącej za jej siedzeniem podeszła bliżej, prostując bardziej plecy. Brązowe tęczówki nie mogły nie przypatrywać się pięknej postaci, która z powagą wymalowaną na twarzy zabrała głos zamiast tajemniczego gościa.

– Podróż minęła spokojnie i przyjemnie. 

– Jesteście mile widziani do zostania po uczcie, aby odpocząć- odpowiedziała, ukrywając zaskoczenie i rozczarowanie, że nie usłyszała tego głosu, który chciała. – Sabio był dobrym przyjacielem mojego ojca, więc czuję się zobowiązana ukazać życzliwość i gościnność. Mogę się jedynie domyślać jak dużo czasu zostało stracone w trakcie przebywania takiej odległości pomiędzy naszymi państwami.

Martwa cisza uderzała o uszy kobiety, ale starała się nie zwracać na to takiej uwagi tylko skupić się na drgnięciu drugiego palca postaci centralnie naprzeciwko niej – obie zajmowały przeciwne strony stołu, a pozłacane obramowania oraz miękkie, jedwabne poduszki jedynie dowodziły temu, że obie nie były tymi pospolitymi.

– Pani docenia miły gest.

– Oznacza to to samo, co zostanie? 

– Tak, Pani.

– Jakie jest twoje imię? - uniosła wyżej spojrzenie, aby przemawiająca zrozumiała, że to do niej.

– Izquierda, Pani.

 Izquierda. - powtórzyła cicho. – Interesujące... - poprawiła się na krześle. – Po posiłku chciałabym porozmawiać sam na sam z Panią. Jednak zrozumiem odmowę na wzgląd zmęczenia, oczywiście. Podróże, nawet i te przyjemne, mogą być bardzo wyczerpujące.

Oparła swój podbródek na rozłożonej dłoni, naciągając odrobinę jedwabny materiał krwistego kwefu, uwydatniając większy zarys własnej twarzy, co zapewne nie umyka jasnym oczom – pomimo bardzo słabej widoczności z powodu czarnej tkaniny, zakrywającej jeszcze więcej skóry tajemniczej kobiety była pewna, że zwróciła na to uwagę.

Właścicielka brązowych oczu nie może się nie uśmiechnąć na kolejne kiwnięcie palcem lewej dłoni, które dotychczas wyrażało aprobatę. Jedynie z nauczonej przez zmarłego ojca grzeczności przesuwa tęczówki na Izquierdę, która ponownie zabiera głos.

– Pani się zgadza.

– Zrozumiem, jeżeli zechce zabrać ze sobą zaufanego strażnika. 

Z cierpliwością i zaciekawieniem czeka na kolejny gest.

– Nie ma takiej potrzeby. 

  ◈◈ 

– Zechcesz mi towarzyszyć w drodze do ogrodu, gdzie jest chłodniej?

Próbowała ukryć swoje rozczarowanie w oczach, kiedy dostała jedynie skinienie głową. Izquierdy nigdzie nie było, więc pozostawiona została sam na sam z córką przyjaciela jej zmarłego ojca. Nie mogła zrozumieć dlaczego ani razu nie pochyliła swojej głowy, ani nie obrzuciła choć krótkim spojrzeniem nadal niewidocznych, jasnych tęczówek, ani nawet barwą głosu wypowiadającą chociażby jedno słowo.

Nie mogła zrozumieć, dlaczego ta nieznajoma, tajemnicza kobieta posługiwała się drugą osobą, aby za nią odpowiadała. Nie mogła dopuścić do siebie myśli o nieśmiałości – dumna, wręcz władcza postawa mówiła co innego. 

Przechadzały się parę kolejnych minut po alejkach pełnych winorośli oraz kwiatów w najróżniejszych kolorach oraz odcieniach. Jedyne co mogła teraz stwierdzić to zaciekawienie tajemniczej pani, która przekręcała jedynie głowę z boku na bok, jakby chciała chłonąć jak najwięcej z tego widoku.

– Nasi ojcowie wprowadzili sojusz pomiędzy północą a południem - postanowiła zacząć temat. – Teraz został porządnie zachwiany z powodu ich odejścia. Moim zdaniem powinnyśmy go wznowić, bo obwinianie siebie nawzajem sprawi, że zachód będzie wzmacniał własną siłę aż w końcu zacznie działać i podbijać terytoria. Jakie jest twoje stanowisko... - ucięła w zastanowieniu. – Nie wiem jak się do ciebie zwracać, Pani. Nie podałaś swojego imienia. 

Usłyszała jedynie ciche westchnięcie, gdy kobieta chwyciła pomiędzy palce prawej dłoni okrytej tylko srebrnymi pierścieniami płatek jednego z płatków lilii. Ponownie została rozczarowana przez niemożność spojrzenia na piękny, szmaragdowy pierścień, który ozdabiał drugą z nich – bladą, smukłą i wydawałoby się nawet bez dotknięcia, że chłodną.

– Uprzedzam, że nie odczytam znaków z twojej dłoni, a nie zostałam poinformowana, iż mogłabyś...nie być zdolna do odpowiedzi - z całych sił starała się nie zabrzmieć tak, aby urazić gościa.

– Soberana. 

Ciało kobiety wzdrygnęło się z zaskoczenia na głos pani. Jak dotąd nie usłyszała u którejś tak głębokiej, przepełnionej jednocześnie uczuciem jak i pustką barwy, która była jednocześnie ciepła i zimna.

– To twoje imię? 

Chyba za dużo powiedziała jak na siebie – stwierdziła gorzko w myślach, nakładając dłoń na dłoń za plecami, kiedy dostała tym razem kolejne skinięcie głową.

– Nie lubisz dużo mówić, czy jesteś wrogo nastawiona? - zapytała w końcu po kolejnych minutach ciszy.

Właścicielka niespotkanych wcześniej oczu zatrzymała się wpół kroku, a następnie bardziej wyprostowała swoje plecy. Misericordiosa zadumała się przez krótki moment, ponieważ kobieta odsunęła w tył materiał zakrywający jej oczy w taki sposób, aby jeszcze ich nie widziała.

– Wolę działać, niżeli mówić...Pani, której imienia również nie znam.

– Misericordiosa.

– Miłosierna? 

Nie mogła oderwać wzroku, gdy w końcu dane było zobaczyć te jasne, tajemnicze tęczówki. Nie mogła oderwać wzroku od głębokiego odcienia szmaragdu, połączonego z lazurem, który przeszywał na wskroś i sprawiał, że przez krótką chwilę czuła się mniejsza, gorsza. Ale, wciąż, nie mogła oderwać wzroku od magnetyzującego koloru, którego jeszcze nie spotkała w ciągu wszystkich lat własnego życia.

I nie mogła zrozumieć dlaczego dopiero teraz ma możliwość ich ujrzenia. Nie mogła zrozumieć dlaczego takie piękno chowało się przez cały czas pod cienkim, czarnym materiałem zabierając jej cenny czas, który mogła poświecić na patrzeniu. Na podziwianiu.

– Soberana znaczy władcza - odpowiedziała, choć wydawało się, że braknie powietrza w płucach przez ten cudowny widok przed nią. – Możesz mówić mi Diosa, tak jest łatwiej, Pani. 

Odważyła się zrobić krok w przód, aby nie ukazać słabości wywołanej przez piękne, dwa szmaragdy z łagodnym połyskiem lodowatego szafiru.

– Chcę pokoju. - powtórzyła.

Ukryła zaskoczenie i podziw, gdy ta podeszła jeszcze bliżej. Nie spodziewała się tego ruchu. A jeszcze bardziej nie spodziewała się szansy, żeby przyjrzeć się fragmentowi jasnej skóry, która nadal sprawiała wrażenie zimnej. Nie spodziewała się, że oczy Soberany są tak duże, tak interesujące, tak piękne, że przez chwilę czuła się jakby wpadła w pułapkę surowego szmaragdu oraz lodowatego szafiru.

– Chcę twoje państwo.

◈◈◈

Trochę zajęło mi pisanie, ale mam nadzieję, że nie spieprzyłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top