♛ Pierwsza próba ♛

Diosa, a określając dokładniej Camila, uśmiechnęła się na widok zaspanej twarzy Soberany – Lauren. Wiedziała, że jest bardzo wcześnie i młodsza kobieta zapewne zostanie wyrwana ze snu, ale przez ostatnie dwa dni dużo myślała i doszła do wniosku, aby postawić na szczerość z władczynią Południa. Jeśli ugoda miała być trwała to obie musiały przełamać się względem siebie, odsuwając na bok wszelkie przejawy niepewności.

– Co się stało? - niski, zachrypnięty głos sprawił, że Camila odrobinę podskoczyła, ponieważ nie sądziła, że ktoś tak młody może mieć tak potężny głos o takiej porze.

– Muszę ci coś pokazać - odpowiedziała tylko, przyglądając się temu jak blade dłonie trą zaspane oczy, a następnie całą twarz.

– Czy to nie może poczekać? - mruknęła, opierając prawą część ciała o framugę. – Jest bardzo wcześnie...

– Nie, nie może.

– Po co? - zmarszczyła brwi, ponownie zamykając powieki.

– Jest coś o czym powinnaś wiedzieć.

– Więc mów - westchnęła. – A potem daj mi spać.

– Nie mogę powiedzieć tego na głos - wypuściła ze świstem powietrze, tupiąc nerwowo przednią częścią stopy o kamienną podłogę. – Chodź, nie mamy wiele czasu - dodała szybko, ciągnąc niespodziewanie bladą dłoń.

Młodsza kobieta otworzyła szeroko oczy, śląc spojrzenie wyrażające zaskoczenie i dezorientację. Przez głowę Diosy przemknęła nawet myśl, iż bierze ją za niepoważną oraz szaloną, ale to było bardzo ważne. Skoro już zdecydowała się podzielić tak ważnymi informacjami z Soberaną to musiała dokonać czynów jak najszybciej. 

– Gdzie idziemy? - mruknęła niby od niechcenia szatynka, zerkając przelotnie na złączone dłonie.

Nie mogła nie pomyśleć o dziwacznym, aczkolwiek interesującym kontraście pomiędzy ich skórami – jedna jasna, wyglądająca na lodowatą, a druga ciemna, przypominająca ciepły odcień karmelu. Nawet fizycznie tak bardzo się różniły jednak jakimś cudem dały sobie próbę.

– Dowiesz się na miejscu - szepnęła, ignorując to, że Soberana nie zdążyła założyć normalnych butów.

– To na pewno może poczekać do rana...

Klatka piersiowa Lauren zderzyła się z plecami Camili, kiedy nieoczekiwanie zatrzymała się, wciąż trzymając lodowatą rękę w swojej. Głowa starszej kobiety przekręciła się lekko, więc zaspane szmaragdy mogły napotkać ożywione tygrysie tęczówki.

– Nie może - oświadczyła stanowczo, utrzymując każde słowo w szepcie. – Doradcy będą spekulować i to nie w dobry sposób, jeśli zobaczą nas tam za dnia. Jeśli zobaczą tam ciebie.

– Robisz coś wbrew swoim doradcom?

Pytanie zawisło w powietrzu bez wypowiedzianej odpowiedzi, ale spojrzenie jakie dostała od niższej kobiety mówiło samo za siebie. To niespodziewane zachowanie zaintrygowało Soberanę do tego stopnia, że jej ciało rozbudziło się, czekając w zniecierpliwieniu na dotarcie do miejsca docelowego.

Władczy nie przystoi sprzeciwiać się głosom doradców – przemknęło jej to przez myśl zanim znalazły się przed potężnymi, ciemnobrązowymi drzwiami, które prowadziły na jakiś korytarz w piwnicy albo lochach.

– Czy ty próbujesz mnie porwać?

– Nie, głupia - mruknęła rozbawiona, zapalając lampę naftową, aby mogły bez szkód przemknąć przez otaczającą je ciemność.

– Diosa, na Boga, powiedz mi gdzie...

– Ucisz te niewyparzone usta, kobieto - starsza ścisnęła mocniej jej dłoń, rozglądając się na rozwidleniu korytarzy w dole schodów.

– Nie są niewyparzone!

– Nie kłam za moimi plecami - Diosa pokręciła głową. – To zajmie chwilę. Nie bądź dzieckiem...

– Nie jestem...

– Och, fakt, jesteś młodsza. Zapomniałam - wcięła się w zdanie drugiej. – Nie zaśniesz na stojąco?

– To nie jest zabawne. 

– Kochana, dzieli nas sześć lat.

– Co to ma do rzeczy? W naszej kulturze występują małżeństwa z nawet dwudziestoletnią różnicą wieku - zmarszczyła swoje gęste, prawie czarne brwi. 

– A więc sugerujesz, że mieścimy się w przedziale wiekowym, aby zawrzeć małżeństwo?

– Jesteś kobietą - Diosa odwróciła głowę, aby napotkać zdezorientowane szmaragdy. 

– Tylko żartowałam, kochana.

– Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem twoim dzieckiem - blade policzki zrobiły się odrobinę pulchniejsze, kiedy przybrała zirytowany wyraz twarzy. 

– Jesteś zbyt poważna, wiesz? - nie czekała nawet na odpowiedź, bo sekundę później kontynuowała wypowiedź. – To na swój sposób złe, biorąc pod uwagę twój młody wiek.

– Ktoś musi być z naszej dwójki.

– Jestem poważna, kiedy chcę. Żartowanie nie jest czymś złym, kochana.

– Nie nazywaj mnie...

– Już jesteśmy. 

Diosa przerwała między nimi kontakt skóra-skóra, ponieważ drugą dłonią musiała sięgnąć pokaźnych rozmiarów pęk kluczy, który znajdował się w kieszeni kremowych szarawarów. 

– Co to za miejsce?

– Piwnice - wysunęła w jej kierunku lampę naftową. – Potrzymaj, muszę znaleźć odpowiedni klucz i trafić do zamka.

– Dobrze, że nie ty jesteś od trafiania.

Tygrysie tęczówki rozszerzyły się w szoku na żartobliwy ton ze strony młodszej kobiety. Nie spodziewała się tego po niej, a tym bardziej w takim sensie. Z daleka wyglądała na nad wyraz poważną, kompletnie odciętą od jakiegokolwiek pojęcia w sferze kontaktu fizycznego z drugą osobą.

Soberana zauważyła głupawy uśmiech brunetki, co w pierwszej chwili ją zmieszało. Dopiero w tej drugiej zrozumiała jak mogła odebrać jej wypowiedź. 

– Nie miałam tego na myśli - wytłumaczyła szybko, czując gorąc na policzkach. – Przeważnie strażnicy...strażnicy otwierają drzwi i-i, uhm...

– Nie stresuj się - ku zaskoczeniu szatynki, starsza tylko uśmiechnęła się łagodnie przed odwróceniem w kierunku masywnych drzwi. – To tylko ja. Nie musisz czuć przy mnie zawstydzenia - dodała, przekręcając klucz w zamku. – Końcem końców chcę, abyś czuła się komfortowo w moim towarzystwie i nie bała się czegokolwiek mówić.

– Nie miałam na myśli, umm...

– Spokojnie. To nic takiego - zapewniła ją, chowając z powrotem pęk do kieszeni. – Mam skrytą nadzieję, że pewnego dnia nie będziesz czuła się źle, gdybyśmy razem żartowały - przyznała szczerze, otwierając szeroko drzwi. – Podaj mi lampę.

Różane usta Soberany otarły się o siebie, gdy ponownie poczuła ciepło i miękkość skóry Diosy, która chwyciła po raz drugi jej dłoń, aby bezproblemowo wprowadzić do niewystarczająco oświetlonego pomieszczenia. Wzdrygnęła się odrobinę na głośny trzask drzwi, ponieważ zerwał się wystarczająco silny wiatr, żeby je domknąć. Szatynka miała jedynie nadzieję, że zamek w nich jest sprawny i wyjdą bez żadnych problemów.

– Dlaczego zapalasz pochodnie? 

– Za chwilę się dowiesz - odpowiedziała tylko, zapalając dwie z nich, przytwierdzone do przeciwległych ścian.

Soberana zamrugała kilkukrotnie, nie rozumiejąc dlaczego w pomieszczeniu znajdowały się jakieś drewniane skrzynie, pojedynczy stół oraz szmaciane, potężne kukły przytwierdzone do kijów, a za nimi bardzo niewielkie, lekko spłaszczone okna.

– To co teraz zobaczysz ma zostać między nami - zdziwiła się na powagę w głosie Diosy, która odłożyła wciąż zapaloną lampę przy drzwiach, w bezpiecznej odległości od skrzynek i centrum piwnicy. – To pomieszczenie nie przepuszcza wielu dźwięków, dlatego postanowiłam zrobić z niego pokój do ćwiczeń.

– Nie będę teraz niczego ćwiczyła.

– Nawet nie wiesz o co chodzi - pokręciła głową na niecierpliwość młodszej w trakcie otwierania jednej ze skrzynek. – Pokażę ci coś i jeśli... Jeśli będziesz wystarczająco posłuszna to również czegoś nauczę - powiedziała, układając coś owinięte w szmatce na stole. – Próbuję okazać ci zaufanie. Wierzę, że nie wykorzystasz tej wiedzy przeciwko mnie. 

– Nie wykorzystam.

Kiwnęła jedynie głową, odkrywając niespotkany dotąd przedmiot. Szmaragdy z fascynacją przyglądały się niewielkiemu aczkolwiek potężnemu... Właściwie nie wiedziała co to jest.

– To broń palna - wytłumaczyła Diosa zanim padło pytanie. – Moja armia podczas jednej z podróży znaleźli złoża prochu, który wybuchał przy odpowiedniej sile uderzenia. Mam niewielu zaufanych kowali, którzy nie bali się eksperymentować z czymś potężniejszym od broni białej. Jeden z nich zaprojektował, cóż, to. W środku znajduje się niewielka ilość prochu, dzięki której pada strzał, mogący zabić, jeśli potrafi się celować.

– Ten proch...znajduje się już w środku? - zapytała niepewnie Soberana, robiąc nieświadomie krok w tył.

– Tak. Tylko zaufani żołnierze mają do tego dostęp. Złoże tego prochu jest wystarczająco duże, aby pozwolić sobie na ćwiczenia - tygrysie tęczówki napotkały szmaragdowe. – Mam również niewielki zespół osób, które badają skład prochu, abyśmy wiedzieli czego szukać, kiedy zawartość złoża się skończy.

– Jakie zadaje obrażenia?

– Przy wystrzale formuje się coś na podobiznę kuli, która przebija skórę, kości prawdopodobnie również. Medycy twierdzą, że od krwotoku oraz promieniującego bólu przeciwnik bardzo szybko umrze. A nawet jeśli niewystarczająco to w trakcie ogłuszenia można użyć sztyletów albo mieczy, aby zakończyć jego życie.

– Od jak dawna wiecie o istnieniu złoża?

– Niecałe pół roku.

– Dlaczego mi o tym mówisz?

– Ponieważ wydaje mi się, że wróg z Zachodu nie może być tak głupi, aby atakować głowy dwóch potężnych państw w jednym momencie. Gdybyśmy rzeczywiście nie przeżyły ataku to zamiast wybuchu wojny domowej, wszystkie oczy skierowałyby się na nich, ponieważ wszyscy wiedzą, że z powodu tamtego władcy Północ i Południe były skłócone. To zbyt duże ryzyko i... Nie wiem, mam przeczucie, że powinnyśmy szukać nowych rzeczy, aby zaskoczyć wroga w razie ataku.

– Myślałam, że tylko ja podejrzewam, iż jest coś więcej za tym nieudanym zamachem - przyznała cicho. – Odnoszę wrażenie, że oni również mają coś, co może nas zaskoczyć.

– Oby nie...

– W moim kraju pracujemy nad truciznami - szepcze. – Najróżniejszymi. Od tych, które powodują niemożność drgnięcia nawet palcem do tych, które zabijają w przeciągu kilku minut. 

– Teraz jestem zaskoczona - Diosa uniosła lekko kąciki ust. – Chcesz, abym pokazała ci jak tego używać?

– Masz pewność, że to prawidłowo działa?

– Kilka osób nazywa to gnatem, sama nie wiem czemu - wzrusza ramionami. – Akurat z tego już strzelałam. Właściwie jest mój, więc...

– Jeśli zginę to będziesz pierwszą podejrzaną.

– Chcesz czy nie?

– Umm, dobrze. 

Diosa wskazała dłonią, aby ta ustała przed nią, więc niepewnie to zrobiła. Zdziwiła się, kiedy ciało starszej zaczęło minimalnie stykać się z jej plecami, sprawiając, że czuła ciepło bijące od karmelowej skóry. 

– Trzymasz go w ten sposób - ulokowała dwie dłonie na trzonie broni, obejmując jednocześnie kobietę. – Proszę, spróbuj. 

Soberana przesunęła językiem po swoich ustach w kolorze delikatnego różu, ujmując przedmiot w identyczny sposób. Chwilę później usłyszała potakujące mruknięcie przy uchu, kiedy to kobieta niespodziewanie oparła podbródek o okryte ciemną koszulą ramię.

– I teraz... - podniosła prawą dłoń. – Wsuwasz palec przy spuście - przełknęła cicho ślinę, czując dziwny stres. – Zrobimy to razem. 

Prawie, że splecione ze sobą palce oparły się o metalowy spust, kiedy Soberana nakierowała broń w kierunku środkowej kukły, celując w centrum klatki piersiowej.

– Teraz po prostu naciśnij razem ze mną. Ostrzegam, że wydaje dużo hałasu, więc przypadkiem go nie upuść. 

Kiwnęła jedynie głową i w przeciągu następnych sekund poczuła siłę odrzutu po wystrzale w dłoniach, nieprzyjemny zapach dymu, który wydobywał się w lufy broni oraz nieprzyjemny hałas na chwilę ją ogłuszył. Przynajmniej wystarczająco, aby nie poczuła tego, jak Diosa odkłada dłoń i zawija ją z powrotem w szmatkę, a następnie układa dłonie na bokach młodszej, trzymając w jednocześnie pewnym oraz delikatnym uścisku.

– Brawo - uśmiechnęła się delikatnie, opierając bezwiednie bok głowy o jasną, ciepłą i pachnącą brzoskwiniami i jakimś nieznanym, aczkolwiek bardzo przyjemnym i przyciągającym zapachem szyję. – Udało ci się. 

Soberana przełknęła kolejny raz z trudem ślinę, nie wiedząc jak zareagować na nieoczekiwaną bliskość drugiej osoby. Co z tego, że była to Diosa? Co z tego, że była kobietą? Nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ szatynka nigdy nie była obeznana w relacjach z ludźmi – tym bardziej, jeśli dochodziło do najmniejszego kontaktu fizycznego. 

Ale, mimo wszystko, to nie było tak drażniące i denerwujące tylko bardziej...stresujące. Nie wiedziała z jakiego powodu, ale nie śmiała zaczynać tematu. 

– Myślę, że... Powinnaś udać się razem ze mną w podróż na Południe - wypaliła kompletną bzdurę o której wcześniej nie myślała.

– Dlaczego?

– Dla bezpieczeństwa - odpowiedziała szybko, za szybko, ale Diosa nie przywiązała do tego szczególnej wagi. – Powinnyśmy być blisko, bo wtedy utrudnieniem staje się atak. Zbyt dużo straży będzie wokół nas, więc wróg nie zrobi żadnego ruchu dopóki nie będziemy oddzielnie. 

– Dobrze - niechętnie odsunęła się od ciepłego i dobrze pachnącego ciała młodszej. – To brzmi rozsądnie.

– U nas obowiązuje kwef, a najlepiej nikab.

– Dostosuję się. Nie chcę urazić twojego ludu - powiedziała, odkładając broń z powrotem do skrzynki. – Myślę, że teraz możemy udać się na spoczynek - dodała, gasząc wcześniej zapalone pochodnie.

– Dobrze.

◈◈◈  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top