♛ Nieznane ♛

Podczas drogi na Północ miała w głowie obmyśloną kwestię co do słowa, ale kiedy w końcu stała przed właścicielką tygrysich tęczówek to odebrało jej mowę. Ciemne oczy wpatrywały się w nią ze znużeniem i bolesną obojętnością. Ba, starsza odwróciła się do niej i wróciła do łóżka, kompletnie ignorując jej obecność.

Wtedy Soberana poczuła gniew. 

Nie mogła pozwolić na to, aby ktoś od tak nią poniewierał, pomimo tego, że chciała dobrze. Rozumiała krzywdę jaka została wyrządzona Diosie, bo sama przecież przez nią przechodziła i potrafiła sobie poradzić. Może bardziej krwawą drogą, ale poradziła. Przynajmniej na tyle, aby teraz stać przed centrum wspomnień z tamtego dnia...nocy...czy jakakolwiek była wtedy pora dnia. 

– Ignorujesz mnie.

– Jest środek nocy, oczywiście, że to robię.

Te słowa jeszcze bardziej rozzłościły młodszą. Na tyle, aby weszła po schodach i pochyliła się nad ogromnym łóżkiem kobiety, chwytając ją za ramię. Jednym, mocnym ruchem odwróciła brunetkę z powrotem na plecy, wywołując tym grymas na pięknej, opalonej twarzy.

– Mam dość twoich humorów – wskazała na starszą oskarżycielsko palcem. – Oba kraje roznoszą teraz plotki o zerwaniu sojuszu.

– Przecież i tak chciałaś pomścić ojca. Wiem, że świetnie się bawiłaś, odwalając robotę godną posady kata. 

Młodsza zacisnęła szczękę, biorąc mocny, uspokajający oddech. Tego było za wiele. Nie była katem. Chciała tylko, aby ten skurwiel poczuł choć odrobinę bólu, który czuła ona i Camila. Chciała sprawiedliwości.

– Nie widzę powodu, który miałby przywieźć cię aż tutaj, Soberano.

Ty jesteś wystarczającym.

– Ja? – uniosła kpiąco brew. – Nie bądź śmieszna. Przecież zależało ci na zemście. Dostałaś ją, więc nic więcej nas nie łączy.

– Gdzie twoje postawa wyznająca wieczny pokój?

– Poszła spać. Ja też powinnam, więc żegnam. 

– Przestań się tak zachowywać.

Tym razem Soberana całkowicie wspięła się na łóżko, zsuwając z ramion okrycie przez co została jedynie w koszuli z wcięciem w szpic, szarawarach oraz butach wojskowych w kolorze czarnym. Usunęła nawet część kwefu, odsłaniając większy obszar wokół oczu, aby wyraźniej spojrzeć w prawie, że obumarłe tygrysie tęczówki. Mocniej zacisnęła palce wokół ramienia starszej, przytrzymując ją w jednej pozycji, przez co mogła mieć całą jej uwagę na sobie.

– Nie tylko ty cierpisz – przypomniała surowo. – Nie jestem z kamienia, aby nie ruszyło mnie to, co się stało – jej głos stał się niepokojąco drżący, a to całkowicie zaciekawiło starszą. – Nie odpychaj od siebie jedynej osoby, która rozumie, bo przeszła przez to samo.

Kobieta nie odpowiedziała tylko uniosła prawą dłoń do okrytej twarzy, zaczynając zsuwać nieśpiesznie czarny kwef. Co zaskakujące, Soberana nie powstrzymała ją przed ujrzeniem jej samej w takiej krasie. Potrafiła jedynie patrzeć prosto w tygrysie tęczówki, które wędrowały po nowo-odkrytych skrawkach porcelanowej skóry.

– Dlaczego naprawdę tutaj jesteś, Lauren? – szepnęła, ciągnąc za dwa końce kwefu znajdującego się w opalonej pięści, przyciągając bliżej twarz młodszej.

– Po-powiedziałam.

– Dlaczego przyjechałaś?

– Powiedziałam.

– Dlaczego?

Z nerwów spowodowanych bezsensownymi pytaniami, szatynka zacisnęła mocniej palce na materiale koszuli kobiety, odwracając wzrok. Ten ruch spowodował kolejne pociągnięcie kwefu przełożonego przez jej kark, a to poskutkowało byciem tak blisko Camili, że czuła waniliowo-cytrusową woń.

– P-po-powiedziałam – wyjąkała nieprzyzwyczajona do czucia ciepła czyjegoś ciała.

– Kłamiesz – odpowiedziała zaskakująco spokojnie, sunąc palcem wskazującym po zarumienionym policzku młodszej. – Przebyłaś tak długą podróż sama tylko po to, aby ze mną porozmawiać, czy po to, aby ze mną zostać, Lauren?

– Po-poro-porozmawiać.

– Gdyby rzeczywiście tak było to już dawno opuściłabyś moją komnatę, a tymczasem jesteś na moim łóżku, kochana – tygrysie tęczówki uważnie studiowały poczerwieniałą z zawstydzenia twarz. – Powiedz mi prawdę.

Lauren wzdrygnęła się, kiedy druga, ciepła dłoń wylądowała na dole jej pleców, dotykając przypadkowo nagrzanej skóry, ponieważ materiał odrobinę się podwinął przez takie zgarbienie pleców. Pomimo tej reakcji, Camila nie zabrała ręki – co więcej, zaczęła wsuwać palce pod czarną koszulę, powoli badając kształt kilku niewielkich blizn o których nie miała pojęcia. 

Młodsza nie była w stanie poruszyć się chociaż o centymetr, ponieważ dotyk był jej tak nieznany, że cała pewność siebie gdzieś uleciała, pozostawiając zdezorientowaną, wystraszoną nastolatkę, którą tak naprawdę była. Nie wiedziała do czego zmierza ta bliskość, zwłaszcza, że brunetka na pewno pamiętała jej wybryk skoro tak bardzo wypytywała o powód przyjazdu.

Przełknęła gulę w gardle, gdy rozgrzane, drżące ciało zostało odrobinę przesunięte, więc znajdowała się teraz centralnie nad Camilą z kolanem umieszczonym pomiędzy okrytymi szarawarami udami. Wypuściła malutki, spięty oddech, nie wiedząc, czy powinna zacząć na nią krzyczeć, czy dać porwać się ciekawości i zobaczyć jakie będzie zakończenie tego nadto przyjacielskiego kontaktu fizycznego.

– Nie skrzywdzę cię – zapewniła ją niespodziewanie, choć żadne słowo nie padło ze strony szatynki. – Chodź do mnie – nakazała pewnie, odrzucając kwef gdzieś w powietrze, aby chwycić wolną dłonią blady kark i jednocześnie pozwolić, aby prawie czarne loki spłynęły kaskadą po lewej stronie twarzy kobiety.

– C-co ty... Co ty-ty chcesz... Co ty chcesz zro-zrobić? 

Głos miała tak cichy, że sama ledwie go usłyszała, ponieważ szum wiatru zaczął wyraźniej dudnić w jej uszach, sprawiając, że polegała jedynie na tym co widziała i czuła. To pierwsze przynajmniej dopóki Camila nie zmrużyła oczu, naginając jeszcze bardziej tę nieprawdopodobną bliskość między ich twarzami.

– A co ty zrobiłaś, Lauren? 

Zanim zebrała się w sobie, aby rozchylić usta i spróbować wykrztusić wymówkę, poczuła szarpnięcie przez dłoń znajdującą się przez cały czas na jej karku i paznokcie zatapiające się w rozgrzanej skórze pleców zanim została pociągnięta na ciało kobiety tak, aby dwie pary warg zahaczyły o siebie. Lauren instynktownie zacisnęła powieki, ponieważ miała w zwyczaju robić to, gdy działo się za wiele wokół niej i nie potrafiła odnaleźć się we własnych myślach. Natomiast dla Camili był to znak, żeby ponowić ten ruch po raz kolejny, kolejny, kolejny i kolejny. 

– N-nie...nie mo-możemy...

Starsza mruknęła niezadowolona, muskając ostatni raz miękkie, pulchne usta zanim przekręciła ich ciała tak, aby młodsza wtopiła się w materac i poduszki. Brunetka patrzyła przez chwilę bez słowa na rozrzucone, ciemne włosy; zarumienione policzki; przymrużone powieki; kusząco rozchylone wargi, nie mogąc zrozumieć dlaczego nie czuła do siebie obrzydzenia przez patrzenie w taki sposób na drugą kobietę.

– To będzie nasz sekret – szepnęła, sunąc palcami między napiętymi mięśniami brzucha zanim pochyliła się kolejny raz do zaczerwienionej twarzy młodszej. – Nie skrzywdzę cię, kochanie – zapewniła, składając drobnego całusa na odrobinę wydętych ustach. – Dziś zostajesz ze mną.

  ◈◈◈

Nie zostało wiele do końca tego ff, tak właściwie.  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top