♛ Mury wokół niej ♛

Soberana w milczeniu przyglądała się poczynaniom Diosy. Postanowiła nie przykładać ręki do dziwnie troskliwego traktowania Diany, która została otoczona opieką medyczną, a następnie w nowych szatach trafiła do komnaty ze strażnikiem, który miał za zadanie jej pilnować. Co więcej, właścicielka tygrysich tęczówek wysłała niewielki oddział zwiadowczy, aby zobaczyć wskazaną na mapie wioskę w której żyła ta dziewczyna.

– Nonsens - jedynie mruknęła do siebie, siadając na wygodnym, miękkim fotelu.

Już teraz widziała te różnice pomiędzy nimi i, szczerze powiedziawszy, była coraz mniej przekonana do owocnej pracy z Diosą. Zachowywała się momentami jak dziecko, a następnie jak matka, która chciała zbawić cały świat samą dobrocią. Coś takiego nie mogło przetrwać. Ktoś taki nie mógł być stały. 

Sabio przez większość swojego i Soberany życia uczył, aby nie być za bardzo ufnym. A jeśli już dochodzi co do czego to lepiej udawać pozorny kredyt zaufania, żeby w razie czego mieć drogę ucieczki. Zdaniem właścicielki szmaragdowych tęczówek było w tym dużo prawdy – ten świat był prawie, że doszczętnie zniszczony i zatruty przez kłamstwa. Takie osoby jak Diosa – pełne energii, życzliwości, sympatii oraz empatii należały do bardzo rzadkich typów ludzi. Można było policzyć maksymalnie na palcach obu dłoni ile pozostało szczerych, dobrych osób. 

– Mogę się przysiąść?

Ciało Soberany nieznacznie się wzdrygnęło na niespodziewane usłyszenie miękkiego, delikatnego głosu władczyni Północy. Postanowiła jednak nie dać po sobie poznać zaskoczenia i jedynie kiwnęła krótko głową, poprawiając jednocześnie kwef.

– Dostałam informacje, że twoi ludzie cali i zdrowi dotarli do twojego pałacu - zaczęła. – Moi są już w drodze tutaj. 

– Mogli zostać - mimo wszystko nie była niegościnna.

– Żaden nie zamierzał nadużywać twojej cierpliwości. Już i tak sama wiem, że masz jej niewiele.

– Nieprawda.

– Takie odniosłam wrażenie po dwóch dniach spędzonych w twoim towarzystwie.

– Błędne wnioski - burknęła cicho, czując się urażona po raz kolejny.

– Zastanawiam się... - Diosa kompletnie zignorowała co powiedziała i zaczęła następny temat. – Czy dojdzie między nami do prawdziwej współpracy?

– Moi ludzie zbierają siły tak jak twoi. To nie współpraca?

– Powinnyśmy być zgrane jako głowy różnych państw. 

– Och. Cóż. Nie słuchasz mnie, więc ciężko mówić o współpracy.

– Jesteś bardzo upartą kobietą. Mówił ci już to ktoś?

– Tylko ty masz taką głupią odwagę, aby mówić takie rzeczy i kompletnie ignorować wysokie stanowisko jakie zajmuję.

– To dlatego, że chcę ukrócić twój władczy charakter. Próbujesz się rządzić.

– To cechy dobrego przywódcy.

– Jeśli to sprawi, że będziesz spokojniej spała...

– Słucham? - tym razem obróciła głowę w kierunku brunetki. – Zaczynam mieć dość tego, że wiecznie albo okazujesz brak szacunku, albo robisz sobie ze mnie żarty. Właściwie te dwa aspekty się ze sobą łączą. 

– Uspokój się - westchnęła druga. – Nie mówię niczego złośliwie. 

– Odnoszę inne wrażenie.

– Soberana... - stęknęła niezadowolona z tego, że ta rozmowa nie idzie tak jak powinna. – Chcę znaleźć z tobą jakąś nić porozumienia, ale bardzo mi to utrudniasz.

– Rozmawiam z tobą. Takie porozumienie wystarczy - ucięła krótko, odwracając głowę w kierunku widocznego księżyca.

– Możemy zacząć od nowa? Naprawdę chciałabym, aby to była szczera relacja, a nie taka, gdzie będziemy wzajemnie się obgadywały za plecami. 

Kobieta nie odpowiedziała. Czekała cierpliwie, czy powie coś jeszcze.

– Próbuję zrozumieć i zaakceptować to, że zostałaś wychowana w całkowicie odmienny sposób. Pomóż mi zamiast stawiać więcej przeszkód.

– Dlaczego nie chcesz ograniczyć się do sojuszu? Dlaczego próbujesz doszukiwać się czegoś więcej?

– Taka jestem - westchnęła cicho. – A oprócz tego bardzo trudno znaleźć kogoś, kto mógłby okazać się rzeczywiście dobry. Większość ludzi wykorzystuje moją dobroć i jestem tego świadoma. 

– Więc przestań taka być.

– Zmiany są dla mnie trudne. Między innymi dlatego jedyną osobą po śmierci ojca, która jest mi bliska to Nana.

– Nana?

– Opiekowała się mną. Wciąż to robi. 

– Niańka?

– Kiedyś tak. Teraz bardziej jak matka, której nigdy nie miałam szansy mieć.

– Mhm...

– Mam przeczucie, że pomimo takiej, a nie innej postaci jesteś dobrym człowiekiem.

– Nie rzucaj tak szybko słów...

– Tych nie pożałuję - stwierdziła Diosa, ściągając nieśpiesznie cały kwef. 

– Czego ode mnie oczekujesz?

Tygrysie tęczówki napotkały szmaragdowe podczas przeczesania długich, gęstych, brązowych włosów palcami. Soberana przypatrywała się typowej urodzie dla ludzi ich krajów w trakcie oczekiwania na odpowiedź. Nadal nie potrafiła wyczuć prawdziwych intencji wyraźnie młodszej kobiety, co sprawiało, że gotowała się ze złości, pomimo chłodnej postawy na zewnątrz.

– Nie oczekuję niczego. Po prostu chciałabym zawrzeć zdrową przyjaźń, ale wszystko zależy od ciebie, Soberano. 

Blada dłoń podparła równie jasny podbródek, kiedy szmaragdy zatrzymały się w jednym punkcie. Jeszcze nigdy nie dostała tak luźnej prośby. To było inne, ale z drugiej strony intrygujące. 

Soberana nie mogła zaprzeczyć temu, że chciała poznać każdą z odsłon Diosy. Może i nie powie tego na głos, ale w minimalnym stopniu imponowała jej swoją głupkowatą odwagą. Chociażby dzisiaj, kiedy padła na kolana, aby pomóc nieznanej osobie. 

Coś takiego nie przystało księżniczce, władczyni kraju czy przywódczyni – jakiekolwiek wolała określenie. 

– Dlaczego powiedziałaś mi swoje prawdziwe imię? - zapytała cicho, przykuwając tygrysie tęczówki, których barwa dziwnie zmiękła.

– Miałam nadzieję, że może to da ci minimalne zapewnienie, iż nie mam złych zamiarów.

Zdradzanie takich informacji przeważnie chodziło w parze z zaufaniem. Ale jakież zaufanie miałaby mieć ona do Soberany? I to po tak krótkim czasie spędzonym ze sobą?

– Jakie korzyści miałabym z tej przyjaźni?

– Potrzebne są ci z tego korzyści? - uniosła zaskoczona brwi. – Nie wystarczyłoby ci wsparcie w trudnych chwilach?

Kobieta zacisnęła na chwilę powieki, rozważając ostatnie za i przeciw. Jakimś cudem Sabio potrafił znaleźć wspólny język z Amoroso, więc może i one miały szanse? Może wystarczyło tylko przełamanie się? Przecież ktoś tak tryskający optymizmem oraz dobrą energią nie mógł wychować zakłamanego potwora, prawda?

– Przybliż się - mruknęła, również zsuwając kwef okrywający tę niespotykaną wcześniej przez Diosę urodę.

Młodsza niepewnie przybliżyła się w jej kierunku, nie za bardzo wiedząc, czego powinna się spodziewać. Bez słowa obserwowała jak jedwabny materiał opada na uda Soberany, uwalniając burzę bardzo ciemnych włosów, które szybko poprawiła, przerzucając w większości na prawą stronę.

Puls Diosy nieprawdopodobnie przyśpieszył, kiedy poczuła nieznany, przyjemny zapach bijący od ciała kobiety, gdy tylko przybliżyła się tak, aby ich policzki były naprzeciwko siebie. Ciepły oddech obił się od ledwie zakrytego ramienia młodszej przed pochyleniem się do jej ucha.

– Lauren.

Zmarszczyła brwi na ledwie słyszalny szept Soberany, nie rozumiejąc na początku przekazu. Już miała otworzyć usta, aby zadać pytanie, które naprowadziłoby ją w jakiś sposób, ale ostatecznie nie powiedziała nic, ponieważ poczuła jak odrobinę chłodny, blady policzek zetknął się z gorącym i opalonym.

– Nie zawiedź mnie, Camila.

Rozszerzyła mocno oczy na swoje imię wypowiedziane po raz pierwszy z jej ust. Początkowo pojawił się szok, ale im dłużej czuła obecność tej skomplikowanej kobiety, tym łatwiej przyszło jej zrozumienie, że ona również podała swoją tożsamość.

– Masz piękne imię, Lauren - powiedziała równie cicho, sprawiając, że oddech drugiej przez kilka sekund był przyśpieszony. – Mam nadzieję, że ty również mnie nie zawiedziesz.

Odpowiedziała jej cisza.

Czuła się odrobinę dziwnie, ale w równe dziwacznie dobrym sensie na taką bliskość z drugą osobą. Oprócz Nany nie znalazła się osoba tak odważna, żeby rzeczywiście przekroczyć jej przestrzeń osobistą. 

Właściwie to powinna określić to jako niezręczne. W końcu nie była oswojona z dotykiem, ale Soberana... A może raczej powinno się powiedzieć Lauren... W każdym bądź razie, sprawiała, że nie było to tak nieznośne jak myślała, że będzie.

Że powinno być.

– Coś za coś. Jeśli ty tego nie zrobisz to ja również.

– Wychodzi więc na to, że spędzimy razem bardzo dużo czasu.

– Udało mi się przeżyć atak wroga, więc to chyba nie będzie dla mnie problemem.

– Jeśli będziesz próbowała ze mną rozmawiać jak z osobą równą tobie to owszem, nie będzie żadnego problemu.

– Może nie oszaleję.

Ciało Lauren wzdrygnęło się na cichy, delikatny śmiech, który obił się centralnie o jej ucho. Nie spodziewała się tak lekkiej reakcji ze strony młodszej kobiety, ale z drugiej strony... Zaczynała w tej krótkiej chwili dostrzegać jakąś minimalną szansę na porozumienie.

– Pokochasz mnie.

Szmaragdy spojrzały w dół, na opaloną dłoń, która nakryła bladą tak niespodziewanie, wręcz bezwiednie. Z reguły nie preferowała kontaktu z osobami nadto czułymi oraz przewidywalnymi w takim sensie, aby chciały ją nagle dotykać, ale... Cóż, Camila nie była żadnym mężczyzną, więc jej intencje nie mogły być złe przy takim geście.

– Ile masz lat? - zapytała, patrząc na nią tymi brązowymi tęczówkami, gdy wycofała swoją głowę i jedyny kontakt jaki między nimi był to nakryte na siebie ręce.

– Osiemnaście - Soberana nadal utrzymywała cichy ton.

Zdziwiła się, gdy tygrysie oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, a usta minimalnie uchyliły. Lewa, wolna dłoń powędrowała do chłodnego policzka – ponownie bezwiednie – a następnie musnęła delikatnym kciukiem po aksamitnej skórze. 

– Jesteś taka młoda, Lauren - powiedziała nasączonym czułością głosem.

– Huh? Nie rozumiem - zdezorientowane szmaragdy spojrzały na opaloną twarz.

– Mam dwadzieścia cztery lata, kochana. 

– Och. 

– Myślałam, że jesteś w moim wieku albo starsza - uśmiechnęła się łagodnie, ukazując mimowolnie dołeczki przy kącikach ust. – Dawno skończyłaś osiemnaście?

– N-nie... 

– Taka młoda - westchnęła do siebie, przypatrując się tej niespotkanej wcześniej urodzie. – Myślę, że powinnaś zaczerpnąć snu. To był długi, nerwowy dzień.

– Nie traktuj mnie jak dziecko - Lauren zmarszczyła swoje gęste brwi.

– Nie traktuję - zapewniła ją. – Chcę tylko, abyś była wypoczęta - po tych słowach ostatni raz musnęła kciukiem jej policzek, a następnie zabrała dłoń, co wywołało dziwne poczucie niezadowolenia u młodszej z nich.

– Również powinnaś udać się na spoczynek. 

– Taki miałam zamiar. 

– Dobrze.

– Dobrze.

– Dobrze.

– Chodźmy - powiedziała ostatecznie Camila. – Odprowadzę cię do twojej komnaty - dodała, wstając z miejsca. 

Może nie będzie aż tak ciężko zburzyć mury wokół Lauren.

 ◈◈◈  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top