♛ Bliskość ♛
Diosa przetarła zmęczoną twarz dłońmi, ciężko wzdychając. Uniosła wyżej wzrok, aby spojrzeć na księżyc, który będąc w pełni dawał możliwość spojrzenia na dwór pałacu bez użycia dodatkowego światła. Noc była zaskakująco cicha, spokojna, wręcz niepokojąco spokojna. Mimo to, kobieta nie potrafiła dać sobie czasu na odpoczynek, ponieważ umysł aż nadto pracował, ignorując ścierpnięte ciało.
Nawet nie liczyła ile spędziła czasu na balkonie, patrząc między gwiazdy. Uśmiechnęła się półgębkiem na myśl o tym, że bez względu na inną kulturę, obyczaje oraz wychowanie wszyscy ludzie i tak znajdują się pod tym samym niebem. W takich chwilach czuła zastraszające pokłady wiary w to, że człowiek potrafi się zmienić. Bo przecież... Czy tak trudno było łagodnie reagować na odmienne zdania? Czy tak trudno zaradzać rozlewowi krwi?
Zimny dreszcz przeszedł jej kręgosłup, kiedy usłyszała ciche westchnięcie na balkonie obok. Wychyliła odrobinę głowę, aby spojrzeć na dobrze znaną sylwetkę kobiety, które stała oparta w tej samej pozycji o barierkę. Przez parę sekund przyglądała się odkrytemu profilowi, który zapierał dech w piersi.
Jasny blask księżyca idealnie komponował się z porcelanową, delikatną skórą, prawie czarną burzą loków oraz szmaragdowymi tęczówkami. Właściwie to szmaragdowo-szafirowymi, w zależności od humoru jaki jej przypada.
Soberana po pewnym czasie wyczuła to palące spojrzenie, więc najpierw zerknęła na lewo, a późnej na prawo, aby sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś ją obserwował. Gdy tylko napotkała opaloną twarz Diosy, westchnęła ciężko, ale nie powiedziała żadnego słowa. Bez skrępowania skrzyżowała ich spojrzenia, rozpoczynając niewielką wojnę.
Żadna z kobiet nie śmiała odwrócić w popłochu wzroku, więc stały oparte w ten sam sposób, przypatrując się oczom, które były całkowicie odmienne. Pierwsze jasne, ale chłodne, a drugie ciemne i ciepłe. Ironicznym było to, że jasne kolory przeważnie kojarzyły się z czymś miłym, a ciemniejsze barwy z czymś złym – tutaj nastąpiło całkowite przeciwieństwo tych prostych skojarzeń.
– Dlaczego nie śpisz? - Diosa przełamała ciszę, wciąż nie odrywając spojrzenia od magnetyzujących tęczówek.
– A ty?
– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie - uniosła minimalnie kącik ust. – Dlaczego nie śpisz, kochana?
– Z tyloma rzeczami na głowie ciężko wymusić w sobie sen.
– Co zaprząta ci umysł? - oparła brodę o pięść.
– Teraz twoja kolej na odpowiedź na pytanie.
– Mam dużo do przemyślenia i choć ciało jest ospałe to umysł niestety nie - wzruszyła ramionami. – Co zaprząta ci umysł? - powtórzyła pytanie.
– Zbliżająca się wojna.
– Huh... - kiwnęła głową. – Powinnaś zrobić sobie chwilę przerwy, wiesz o tym, prawda?
– Nie mogę - mruknęła niemiło.
– Nie bierz na siebie wszystkiego. Nie po to tutaj jestem.
– Pewne sprawy załatwia się samemu.
– Pewnymi sprawami trzeba się dzielić dla własnego odciążenia, kochana - westchnęła znużona. – Musisz przestać robić z siebie na siłę dorosłą. Jesteś jeszcze młoda.
– Wiek nie ma znaczenia.
– Owszem, ma - Diosa przybliżyła się do ściany dzielącej balkony, po czym usiadła na płaskim murku zaraz za zakończeniem barierki.
Miała wystarczająco miejsca, aby wygodnie spuścić nogi w powietrze. Czuła zadziwiający spokój, będąc na tak dużej wysokości bez żadnego zabezpieczenia. W przeciwieństwie do niej, Soberana zaczynała odczuwać obawy. Nie była pewna jaki następny krok zamierza zrobić starsza. Wciąż była nierozwiązaną zagadką, dlatego mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego.
– Masz więcej czasu przed sobą... - kontynuowała. – Wystarczy, że jedna z nas jest dorosła.
– Odnoszę wrażenie, że to ja jestem tą dojrzałą.
Diosa uniosła brew, a następnie stanęła wyprostowana na murku, będąc na granicy dzielącej ją od upadku na balkon, a roztrzaskanie ciała na oświetlonym przez księżyc placu. Tygrysie tęczówki nie opuściły nawet przez chwilę szmaragdowych, kiedy bezproblemowo przeszła na część należącą do komnaty Soberany, podtrzymując się odrobinę ścianą.
– Masz natychmiast zejść - młodsza zacisnęła szczękę. – Nie rób głupstw. Możesz spaść.
– Boisz się wysokości? - zapytała luźno, przerywając jako pierwsza kontakt wzrokowy, aby spojrzeć w dół.
– Zejdź z murku.
– W którą stronę?
– Nie denerwuj... - zrobiła krok w przód, ale momentalnie zastygła, kiedy Diosa zaczęła tracić równowagę.
Pokryte karmelową opalenizną ciało napotkało porcelanową skórę, gdy starsza upadła do przodu. Gdyby nie zręczność drugiej zapewne uderzyłaby twarzą o podłogę, jednak silne ramiona objęły ją wokół ud przez co tkwiła w morderczym uścisku.
Gorący oddech obił się o wrażliwą skórę okrytego ramienia Diosy, kiedy Soberana uklęknęła na jedno kolano z powodu przeciążenia nagłym wysiłkiem ospałego organizmu. Dolna warga muskała karmelową opaleniznę z każdym wydechem, sprawiając, że brunetkę przeszły dreszcze na tak zaskakująco przyjemną bliskość.
– Jesteś wariatką - powiedziała w końcu.
– Sprawdzałam czy mnie złapiesz - zetknęła swój ciepły policzek z chłodnym, ale zarumienionym. – Takie rzeczy są dla mnie codziennością, kochana, nie spadłabym. Potrafię doskonale balansować ciałem.
Diosa przymknęła oczy, czując na swojej klatce piersiowej jak mocno biło serce młodszej. W pierwszej chwili poczuła się źle ze świadomością, że nastraszyła ją do tego stopnia, ale z drugiej... Wiedziała, że przed nią jeszcze długa droga. Musiała zacząć przyzwyczajać Soberanę do gorszych sytuacji w których musiałaby zachować zimną krew. Wbrew optymizmowi i uśmiechowi goszczącemu na jej ustach przez większość czasu doskonale zdawała sobie sprawę jak będzie wyglądała wojna. Amoroso przygotował ją wystarczająco, a brak matki odbił się na tym, iż stanowił w pewnym momencie rolę dwóch rodziców zanim zaczęła akceptować Nanę.
– Nie rób tego więcej - ze świstem wypuściła powietrze, ciesząc się w głębi, że nie wydarzył się żaden tragiczny wypadek.
– Przed nami długa droga - bezwiednym gestem strąciła ciemnego loka z bladego ramienia kobiety. – Wiesz gdzie trzymasz ręce? - zmieniła temat z nagłym rozbawieniem.
– Co? - przekręciła odrobinę głowę, nie rozumiejąc w pierwszej chwili o co chodzi Diosie.
– Wiem, że mam duży tyłek, ale żeby aż tak go napastować...
– J-ja...
Z upływem paru sekund, pośladki Diosy obiły się o zimną podłogę, kiedy Soberana postanowiła niezgrabnie ją puścić i zrzucić. Szybko wyprostowała całe ciało, czując gorąc nie tylko na policzkach. Taka reakcja na żartobliwe zwrócenie uwagi sprawiła, iż brunetka wybuchnęła cichym, delikatnym śmiechem, sprawiając, że młodsza spłoszyła się jeszcze bardziej.
Ostatecznie postanowiła również się podnieść i przybliżyć do kobiety, która cofnęła się w kierunku murku. W krótkim czasie, pośladki Soberany naparły na zimną powierzchnię, a bliskość Diosy zmusiła ją do zajęcia miejsca na pomalowanym cemencie. Przełknęła cicho ślinę, obserwując z dzikością jak opalone dłonie układają się płasko na murze przy krągłych biodrach okrytych czarnymi szarawarami, przez co rozbawiona twarz zbliżyła się do jej własnej.
– Kochana, nie powinnaś być tak blisko krawędzi... - mruknęła miękko, zaciskając palce na krawędzi murku tuż za pośladkami Soberany, sprawiając, że tkwiła w bardzo luźnym uścisku.
– C-co ty...C-co ty ro-robisz?
– Właśnie ściągnęłam jedną z twoich masek - odpowiedziała prosto. – Nie zrobię ci krzywdy, nie ma potrzeby, abyś zsuwała się tak daleko.
– Więc się odsuń - głos miała słaby.
– Nie gryzę. Przybliż się - uniosła leniwie kąciki ust, czekając cierpliwie aż młodsza przysunie swoje ciało do jej. – Gdzie jest twoja mama? - zapytała nieoczekiwane, sprawiając, że mięśnie napięły się pod porcelanową skórą.
– Nie ma jej tutaj.
– Nie zajmuje się tobą?
– Jestem dorosła - chłodny ton powrócił.
– A zajmowała?
– Wypytywanie o dzieciństwo nic ci nie da.
– Właściwie już dało - uważnie przestudiowała wciąż zarumienioną twarz. – Wiem tyle ile chciałam.
– Nic nie wiesz... - wzdrygnęła się, czując ciepłą dłoń na nagiej, dolnej części pleców, która przygarnęła ją jeszcze na drugi skraj murku, przez co automatycznie owinęła nogi wokół bioder Diosy.
– Nadal jesteś przerażona - ta pokręciła przecząco głową. – Nadal mi nie ufasz. Nadal nie zdajesz sobie sprawy z tego, że nie jesteś sama w tej wojnie. Nadal nie chcesz mnie do siebie dopuścić.
– Jesteś z-za bli-blisko...
– Nie skrzywdzę cię - odważyła się złączyć ich czoła. – Nie chcę dla ciebie źle, Lauren - dodała cicho. – Zdaję sobie sprawę z tego, że chowasz swój strach przed tym, co będzie. Możesz ze mną o tym rozmawiać, kochanie, to nic złego.
Odpowiedzią zostało milczenie.
– Jestem przyjacielem, nie wrogiem - szepnęła, składając drobnego całusa niedaleko lewego kąciku jej malinowych ust. – Nie zapominaj o tym - spojrzała w wielkie, przerażone i zaskoczone szmaragdowe tęczówki. – Powinnaś pójść spać, kochanie.
Wraz z tymi słowami przycisnęła ją do siebie bardziej, unosząc z murku i powoli stawiając do pionu na właściwej części balkonu. O dziwo, Lauren nie odsunęła się o krok, choć była to główna myśl przechodząca przez jej głowę. Nie potrafiła tego zrobić, bo nadal była skupiona na tygrysich tęczówkach, które wpatrywały się w nią ze stoickim spokojem, jak i niespotykaną czułością, która sprawiała, że czuła się przy niej dużo mniejsza, dużo słabsza.
– Śpij dobrze - ponownie zabrała głos, utrzymując cichy ton. – Do zobaczenia jutro, księżniczko - mrugnęła prawym okiem przed odwróceniem się w stronę murku, który przeszła z łatwością.
Lauren jeszcze przez chwilę stała w miejscu, wpatrując się w miejsce w którym stała Camila nie mogąc wyjść z szoku. Cała ta sytuacja była dziwaczna i nie wiedziała co o niej myśleć. Jednak wbrew niezliczonej ilości pytań miała przeczucie, iż resztę nocy spędzi w twardym śnie.
– Dobranoc... - mruknęła w powietrze, będąc nieświadomą tego, że stojąca za ścianą Camila uśmiechnęła się pod nosem zanim skierowała kroki w kierunku głównej części komnaty.
◈◈◈
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top