one
-Scott Richardson, dzisiaj pani opuszcza tę celę. - Rozlega się nade mną donośny głos, a ja wstaję z pryczy, zaskoczona.
-Znowu zostaję przeniesiona? - Krzywię się, mierząc wzrokiem lekko otyłego celnika.
-Nie, tym razem wychodzisz. Nie sądzisz, że siedem lat odsiadki, jak za nieudany i wielce amatorski napad na bank, to wystarczająco? - pyta z przekąsem, otwierając potężne drzwi na oścież.
Czuję, jak na moje usta wypływa szeroki uśmiech i mijam strażnika bez żadnego słowa, oddychając powietrzem wolności.
-Mam nadzieję, że zrozumiałaś swoje błędy, Scott! - słyszę jeszcze za sobą i chichoczę cicho.
Jasne, że zrozumiałam.
To już nigdy więcej się nie powtórzy.
Nigdy więcej nie dam się złapać.
Moje kroki odbijają się głośnym echem, jakby chcąc poinformować wszystkich innych więźniów o moim uwolnieniu. Splatam dłonie za plecami i maszeruję wesoło pomiędzy innymi celami, nasłuchując.
W pewnym momencie się zatrzymuję. Wytężam jeszcze bardziej słuch i marszczę brwi z konsternacją.
Nie, nie mylę się. W tych dwóch pomieszczeniach znajdują się moi współtowarzysze.
Czyżby oni nie dostali tak gładkiego wyroku?
"Musimy się więc od niego odwołać", myślę, uśmiechając się diabelsko i zerkając kątem oka na strażnika.
To nie będzie tak trudne.
Zresztą... Mam wprawę we mdleniu, nieprawdaż?
Krzyczę cicho, osuwając się na podłogę i słysząc obok siebie szybkie kroki celnika.
Nie zgadłam.
To nie będzie nie tak trudne.
To będzie banalne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top