[Tom 1] #5#
Szedł przodem, ignorując nieprzyjemne szumienie w uszach, które z chwili na chwilę nasilało się coraz bardziej wwiercając się coraz boleśniej w czaszkę. Czuł się jak napięta struna instrumentu, która w każdej chwili pęknie, gdy wykona się zły ruch. Obraz przed oczami nagle rozmył się lekko, ale kiedy zamknął na kilka sekund oczy i je ponownie otworzył, wszystko wróciło do normy. Coś było ewidentnie nie tak i wcale nie był z tego powodu zadowolony. Ściągnął brwi skupiając wzrok na drodze, która lekko rozwarstwiła się, to znów scaliła. Wyglądało jak efekt zużycia zbyt wielkie zużycie chakry, ale to nie mogło być możliwe, bo użył jej tylko niewielki ułamek. Nie, to było coś zupełnie innego. Nawet lis zaczął groźnie powarkiwać, ale jak zazwyczaj starał się go ignorować. Mimowolnie spojrzał na swoją dłoń. Rana zniknęła, ale ręka zrobiła się lekko sina. Zwęził oczy. Co do...
- Twoja ręka! Nic ci nie jest, chłopcze?!
Spojrzał na budowniczego z konsternacją i znów na swoją rękę, którą szybko schował do kieszeni.
- Przeżyje. - Mruknął. - Nie potrzebuję pańskiej litości.
- Załatwiłeś się młody... - Kyūbi mruknął cicho, zagłuszając kolejne słowa reszty jego drużyny. - To trucizna wyniszczająca punkty chakry, co normalnego człowieka zabiłoby w kilka minut, ale dzięki mnie, przeżyjesz.
- Dzięki za pocieszenie...
- Na tę chwilę jesteśmy bezpieczni, więc możesz zemdleć, jeśli potrzebujesz.
- Dam radę! - Warknął.
Nie mógł okazać słabości, nie w takiej chwili i nie teraz. Ściągnął brwi, gdy obraz przed oczami zaczął się rozmywać w jednolitą kolorową masę.
- Twoje ciało ma inne zdanie.
Nogi ugięły się pod nim i niemal natychmiast poleciał do przodu. W ostatniej chwili złapał go budowniczy. Blondyn warknął rozeźlony, próbując słabo zaprotestować, ale nie potrafił wydusić choćby słowa. Słyszał krzyk Sakury, która coś do niego wołała. Nie rozumiał niczego. Świat rozmył się w kolorową jedną litą masę, żeby po chwili zniknąć za czarną kurtyną.
Okazywanie słabości jest czymś, na co nie chciał sobie nigdy więcej pozwoli, a teraz? Był niczym rozjuszone zwierzę, zaszczute w klatce.
- Cholera jasna!
Podniósł się do siadu z płytkiej mętnej wody, w którą uderzył ze złością pięścią. Zgrzytnął zębami.
- Daj spokój młody, nie jest tak źle.
Spojrzał bykiem na lisiego demona, a on wyszczerzył się lubieżnie, ukazując rząd ostrych zębów.
- To nie miało tak wyglądać! Nie taki był układ do cholery!
- Mógłbym utrzymać cię przytomnego, ale uwierz, nie chciałbyś poczuć leczenia na żywca. - Lis zaśmiał się gardłowo. - Tak jest znacznie wygodniej, zapewniam.
- Wygodniej? - Wstał gwałtownie na równe nogi. - Miałeś mnie utrzymywać przytomnego bez względu na okoliczności. Złamałeś zasady!
- Przypominam ci, że to moje zasady i mogę je naginać wedle uznania. Sam na nie przystałeś, gdy zawarliśmy umowę lata temu.
Zacisnął wściekle zęby. Nie mógł zaprzeczyć, że w tym jednym lisi demon miał rację. On wymyślił wszystkie zasady, a Naruto jedynie przystał na nie, bo było to wygodne dla nich obu. Kyūbi mógł siedzieć do końca życia Uzumakiego w klatce i nie ingerować wcale albo pomagać na swoich zasadach w zamian za zdjęcie pieczęci. Jedynym mankamentem było związanie ich chakry jako jedno, co obojgu pasowało, bo jednocześnie to umowa nie do zerwania. Ktoś mógłby uznać Naruto za głupca albo szaleńca, a on przyznałby się do obu stwierdzeń. Zrobił to, co uważał za odpowiednie i nie żałował swojej decyzji. Obaj mieli z tego korzyści, on i demon. Niestety nie zmieniało to faktu, że w takich sytuacjach naprawdę nienawidził, gdy lis miał pieprzoną rację, a on zachował się jak rozkapryszony bachor.
- Ile będę nieprzytomny? - Zapytał z rezygnacją.
- To zależy ile czasu zajmie usunięcie trucizny naszą chakrą.
Zaklął cicho, ku rozbawieniu Kyūbi'ego. Westchnął ciężko, przecierając twarz dłonią, po czym spojrzał niezadowolony na lisa. Przynajmniej on miał ubaw z jego debilizmu, bo znowu nie posłuchał się i miał efekty swojej głupoty.
- Podejrzewam, że około pół godziny. - Kyūbi ziewnął, zakładając przednie łapy jedna na drugą tuż przed pyskiem. - Twoja obecność tutaj niszczy moją przestrzeń osobistą.
- To wnętrze mojego ciała, pamiętasz? - Naruto uniósł brew w górę.
- Doprawdy? Nie zauważyłem.
Naruto wywrócił oczami, usiadł ponownie w mętnej wodzie i spojrzał w górę.
- Mam jedynie nadzieje, że ci idioci nie zrezygnowali z misji ze względu na mnie, bo ich powyrzynam, a Hokage powiem, że był mały wypadek i da mi kolejnych, nic wielkiego.
- Mnie bardziej zastanawia, dlaczego zacząłeś się spoufalać z tym starym głupcem. - Mruknął lis, po czym położył głowę na łapach. Chłopak zmierzył go wrogo, zaciskając mocno wargi. - Zazwyczaj okazywałeś wszystkim zleceniodawcom dobitną niechęć i brak szacunku. Co tym razem się zmieniło? Nadepnął na wrażliwy temat? Postanowiłeś mieć mały dzień dobroci dla starych pijaków?
Milczał.
Sam do końca nie wiedział, co powinien powiedzieć. Nie rozumiał swojego zachowania względem tego starca. Przecież był nikim ważnym. Zwykłym kolejnym zleceniodawcą, uważającym ich drużynę za bandę gówniarzy bez kręgosłupa moralnego, co dał dobitnie do zrozumienia przy pierwszym spotkaniu.
Opuścił wzrok znów na swoje odbicie w tafli mętnej wody. Ściągnął brwi.
Nie, z tym człowiekiem było zupełnie inaczej. Kiedy na niego patrzył, wydawał się rozumieć, to co Naruto przeszedł. Czuł jego ból i niechęć, jakby niósł na barkach taki sam ciężar straty, zdrady i rozgoryczenia. Nie patrzył na niego jak na potwora, wybryk natury, ani nie próbował oceniać z zachowania. Zachowywał się zupełnie jak...
- Nieważne...
Kyūbi zwęził wzrok, obserwując Naruto z zainteresowaniem. Nie poganiał go, bo i nie było ku temu żadnej potrzeby. W końcu powie, co siedzi w jego głowie. Uniósł pysk w górę i spojrzał znudzony w sufit. Chłopak zrobił to samo. Obaj prychnęli w tej samej sekundziei.
- Chyba twoi towarzysze mają małe kłopoty u góry. - Zerknął na blondyna. - W sumie, to możesz już wracać do żywych, ale przez kilka chwil będziesz jak marionetka bez sznurków, więc nie szarżuj, tylko spróbuj ustabilizować przepływ chakry. - Położył pysk ponownie na łapach i zamknął oczy. Ułożył ogony wokół swego ciała, gotów do drzemki. - I wciąż oczekuje odpowiedzi na pytanie, które ci zadałem. Daj znać, gdy to przemyślisz.
Naruto obserwował sufit beznamiętnym wzrokiem. Czy powinien im pomagać? Czy właściwie chciał się mieszać w cokolwiek związanego z nimi? Był z nimi Kakashi Hatake, jeden z najlepszych ninja wioski liścia, poradzą sobie. Są dla niego zbędnym balastem. Jeżeli zginą, to z własnej głupoty i słabości, a jemu Hokage znajdzie nowych towarzyszy, w końcu nie ma niczego ani nikogo, czego nie można zastąpić.
- Mogę ich zastąpić kimś innym... - Mruknął.
- To fakt.
W ciszy słuchał kapiącej wody, obserwując obskurny sufit. Nie obchodziło go, jak skończą. Byli bezużyteczni i naiwni, myśląc, że życie jest łatwe i bezstresowe. Ściągnął brwi.
- Jednak z drugiej strony, musiałbym nauczyć tych nowych, żeby nie wchodzili mi w drogę, bo inaczej stracą życie, a to mogłoby być bardzo denerwujące.
- Czyli, co zamierzasz zrobić?
Pierwszy raz od dłuższej chwili zwrócił oczy na demona, jakby szukał u niego konkretnej odpowiedzi, której miał nie otrzymać. Zacisnął mocno pięści i z warknięciem niechęci wstał z wody. Lis otworzył jedno oko i zerknął z zaciekawieniem, na wychodzącego nastolatka. Uśmiechnął się kpiąco.
- Ależ z niego dzieciak. - Prychnął szczerze rozbawiony. - Obyś nas tylko nie zabił młody.
Wciąż szumiało mu lekko w uszach, a ból głowy był nie do zniesienia. Ktoś go niósł na plecach, ale przez jeszcze otumanione zmysły, nie mógł stwierdzić kto. Zmarszczył brwi, uchylając ciężkie powieki. Nie mógł ruszyć choćby jednym mięśniem. Czuł się jak dętka bez powietrza. Był słaby, bezbronny, okazał słabość. Cholera...
- Ubrali ochraniacze na czoło i już myślą, że są ninja. Ale wiecie co? Prawdziwy ninja to ktoś, kto otarł się o śmierć niejednokrotnie.
Ściągnął brwi, ponownie otwierając ociężałe powieki. Przed nim stał jakaś rozmyta sylwetka postawnego mężczyzny z wielkim mieczem. Wróg? Czyżby aż tak nisko upadli, że nie byli w stanie, niczego zrobić sami?
- Idioci...
- Odezwał się ten, który dał się podejść jak ostatni kretyn.
Zacisnął mocno wargi. Nie mógł się nie zgodzić z lisem.
- Możecie uważać się za ninja, dopiero gdy znajdziecie się w „Księdze Bingo", ale wy dzieciaki, nie zasługujecie na to miano.
Nie zdążył mrugnąć, a Sasuke przeleciał tuż obok niego, ledwie hamując i łapiąc pion. Starł krew z kącika ust.
- Sasuke! - To na pewno była Sakura.
- Bachory... - Prychnął zamaskowany wrogi ninja.
- Zabierzcie stąd Tazunę i uciekajcie! Przeciwko niemu nie macie żadnych szans!
- Kakashi?
Przesunął półprzytomnie spojrzenie w bok. Siwowłosy był zamknięty w kuli wody, a obok stał drugi ten sam ninja, co zaatakował Sasuke. Czyżby klon? Jak długo był nieprzytomny?
- Tak długo, jak trzyma mnie w tym wodnym więzieniu, nie może się od niego oddalić! Jego wodny klon może być sterowany tylko z bliskiej odległości od swego twórcy! Uciekajcie!
- Uciekać? - Sasuke wydusił cicho.
Spojrzał na Sasuke. Nie był przerażony, ale zdeterminowany i niepewny. Wahał się, to było aż nazbyt widoczne. Ucieczka nie miałaby sensu, wiedział o tym. Stracili szanse w chwili pojmania Kakashi'ego i nawet jeżeliby jakimś cudem zbiegli, to ten koleś mógłby ich dorwać bez problemu. Brunet zacisnął mocniej zęby i zerknął kątem oka w stronę blondyna. Ich spojrzenia się spotkały. Młody Uchiha ściągnął nieznacznie brwi, patrząc na niego intensywnie, po czym przerzucił wzrok na Sakurę. Czyżby coś rozważał?
- Naruto, lepiej jeśli wrócisz do żywych, nim wszyscy tu zginiemy. - Warknął cicho.
Kącik ust blondyna uniósł się nieznacznie w górę. Ten idiota liczył na niego? Cóż za upokorzenie... Poruszył palcami dłoni. Jeszcze chwila. Potrzebował tylko jednej chwili.
- Masz dwie minuty. - Sasuke mruknął, wyciągając przed siebie kunai.
Jak zwykle zrozumiał, o co chodzi. Zabawne, jak szybko był w stanie przyswoić tę dwójkę do swoich myśli. Rozumieli go bez zbędnych słów, co było nawet zabawne, a jednocześnie bardzo interesujące.
Dwie minuty, huh...?
Słaby uśmiech zakwitł na wargach Uzumakiego. Wystarczy pół minuty.
- Wciąż próbujecie udawać ninja, co? - Mężczyzna uniósł rękę w górę. - Moje ręce były splamione krwią, gdy miałem tyle lat co wy. - Zaśmiał się upiornie. - Żadne z was nie jest w stanie pojąć, jakie to było cudowne uczucie wyrżnąć wszystkich moich rówieśników.
- Demon Ukrytej Mgły, Zabuza... - Kakashi warknął.
- Demon? Co za ironia losu...
- Czyli słyszeliście o mnie? - Zabuza, jak został nazwany, prychnął z mieszaniną politowania i zainteresowania. - Cóż za zaszczyt...
- Sakura, masz osłonić Tazunę i Naruto.
- A-Ale Sasuke...
Dziewczyna była przerażona. Wbił w nią przeszywające spojrzenie. Skinęła sztywno głową i podeszła do budowniczego, który trzymał na plecach ich przyjaciela. To była sekunda, gdy klon mężczyzny błyskawicznie zjawił się przed brunetem i zadał cios w brzuch, po czym chwycił za gardło i przytrzymał w górze.
- Sasuke!
- Banda bachorów. Mogliście uciekać, gdy była ku temu jeszcze okazja.
Klon uniósł potężny miecz, który zalśnił złowieszczo w blasku słońca. Świst przeszył powietrze.
★♡★♡★♡★♡★
Data publikacji: 12 Lutego 2019
Data korekty: 25 Października 2023
Ilość słów przed korektą: 1 624
Ilość słów obecnie: 1 700
Kilka słów od Autorki:
Niewiele zmian. Dodałam kilka dialogów i poprawiłam opisy oraz niektóre rozmowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top