wstęp
- Hej, Mullingar, nie śpij na zmianie! – Blondyn został niemile przywrócony na ziemię przez karcący głos współpracownika.
Wymamrotał pod nosem kilka przekleństw w ojczystym języku i wrócił do obsługi markotnych klientów. Każdy skarżył się na śnieżycę za oknem, co on kwitował spojrzeniem pełnym politowania i wiązanką przekleństw w myślach. Londyńskie kawiarnie, a szczególnie te należące do sieci Starbucks, zawsze obfitowały w masyw klientów na przestrzeni grudnia. Pieprzone święta.
Wydawać by się mogło, że nic nie oderwie uwagi Irlandczyka od ekspresu, który wydawał z siebie demoniczne dźwięki. Jakby go coś opętało, ewentualnie miał wyzionąć ducha, co było całkiem możliwe, zważając na to, że miał swoje lata. Ale do kawiarni nie wpadła zdyszana szatynka, owinięta czarnym szalikiem, wyrzucając z siebie kolejne siarczyste przekleństwa. Zwróciła na siebie uwagę całej obsługi – w tym niebieskookiego. Otrzepała się z grubej warstwy śniegu, po czym z gracją godną tancerki podeszła do kasy.
- Coś ciepłego – rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ciepłego i wielkiego.
- Konkrety?
- W miarę szybko.
I wtedy poczuł, że mógłby się z tą niezwykle urokliwą szatynką zaprzyjaźnić.
- Imię?
- Autumn.
- A więc dobrze, jesienna dziewczyno, ta kawa idzie na mój koszt.
Uśmiech, którym został obdarowany, był tego warty, a pojedyncze płatki pozostałe we włosach sprawiały, że serce miękło mu jeszcze bardziej.
jako że zbliża się sezon świąteczny postanowiłam z powrotem opublikować tę historię. cała reszta pojawi się na początku grudnia :') x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top