#3 i'm gonna give you reasons

Dwadzieścia minut dla Autumn zdawało się być wiecznością. Dwadzieścia minut dzieliło ją od opuszczenia sali wykładowej. Aż dwadzieścia minut i tylko dwadzieścia minut. Czas był jednak pojęciem względnym. I nawijając kosmyk brązowych włosów doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Profesorka zdawała sobie sprawę, że większość studentów myślami była gdzieś indziej, ale dalej prowadziła wykład. W końcu kobieta machnęła ręką i usiadła za katedrą, pozwalając studentom rozejść się do domów.

Autumn zebrała kolorowe długopisy i notatnik i opuściła pomieszczenie, uprzednio wrzucając wszystko do ogromnej torby. Podmuch zimnego wiatru uderzył ją w twarz, doprawiając policzkom rumieńca i układając włosy wedle własnego uznania. Brytyjka mogła jedynie westchnąć i szczelniej owinąć się szalikiem.

Podróż do domu minęła jej w nieprzyjemnej atmosferze przebijania się przez tłumy ludzi, którzy bardziej zajęci byli swoimi świątecznymi zakupami, aniżeli tym, że jakaś małolata chciała dostać się do stacji metra, z niej do ciepłego domu. Dobre samopoczucie dziewczyny utrzymywała jedynie myśl, że po południu zobaczy się z uroczym Irlandczykiem, którego poznała w kawiarni. Może było to nieco dziwne, trochę bardzo niezręczne, ale wydawał się na tyle ciekawą osobowością, że chciała wyjść z nim na te cholerne łyżwy, choćby miała znosić obrażone miny rodziców przez kolejny tydzień.

Oczywiście w domu spotkała się z milionem pytań ('dokąd wychodzisz', 'z kim', 'gdzie', 'dlaczego'), a także stwierdzeniem, że powinna przyłożyć się do nauki, a nie szlajać się z nieznajomymi. Słysząc tę samą gadkę po raz milionowy, po prostu wychodziła z domu ostentacyjnie trzaskając przy tym drzwiami.

Żeby dostać się na lodowisko znajdujące się tuż przy London Eye musiała kilkukrotnie przesiąść, zmienić linię metra, żeby okazało się, że na miejsce i tak przybyła spóźniona, bo chłopak kończył sznurować łyżwy.

- Przepraszam, ale przebicie się przez tłum ludzi ogarniętych świątecznym szaleństwem, a przy okazji taranujących wszystko, co znajduje się na ich drodze, to cud – wyjaśniła, odgarniając kosmyk z twarzy.

- Spokojnie, nie musisz mi się tłumaczyć. Wskakuj w łyżwy i ruszamy w tan!

Zaskoczyło ją lekkie podejście blondyna. Wzruszyła ramionami i chwilę później znajdowała się na lodzie, próbując utrzymać równowagę. Chyba powinna była wcześniej napomknąć, że jej umiejętności łyżwiarskie były co najwyżej marne. Nigdy nie miała okazji, żeby skorzystać z któregokolwiek z londyńskich lodowisk.

- Czyżby jesienna dziewczyna nie umiała jeździć na łyżwach? – zagruchał, parskając śmiechem, za co został obdarzony kuksańcem wymierzonym pod żebra. – Och, to bolało!

- Bo miało! Może byś łaskawie mi pomógł zamiast się ze mnie nabijać! – prychnęła niczym niezadowolony kociak, całą uwagę skupiając na tym, żeby utrzymać się na lodzie i nie zderzyć się z twardą taflą.

Horan natychmiast zaoferował się jako instruktor jazdy. Chwycił dziewczynę za nadgarstki i subtelnie odpychał się od lodu, nie chcąc nabierać szybkości. Niepewność jej ruchów była wręcz urocza, ale w końcu nadeszło nieuniknione – wylądowała na twardej tafli lodowej. I to nie jeden raz. Była upornym uczniem i po dwunastu upadkach pokręciła przecząco głową i niepewnie podjechała/podeszła do barierki.

- Jestem beznadziejna. Nienawidzę łyżew, nienawidzę świąt, przeklęta zima!

Blondyn zaśmiał się cicho, widząc jej wybuch. Nie zdawała sobie sprawy, jak była urocza, kiedy marszczyła nos i wyrzucała z siebie kolejne słowa.

- A co jeśli dałbym ci powody?

- Co?

- Zamierzam dać ci powody do pokochania świąt. Co ty na to?

                pracował w Starbucksie, pochodził z Irlandii i uwielbiał Bon Joviego, a przy okazji uwielbiał piłkę nożną. Podstawy podstaw. Jak nieznajomy miał przekonać ją do świąt, których szczerze nienawidziła?

- Nie uda ci się, pod żadnym pozorem – zastrzegła.

 - Wiesz, jednak spróbuję... 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top