#2 i hate christmas
- A więc, Niall – zaczęła szatynka, podnosząc wzrok w stronę roześmianego chłopaka. Mogła przysiąc, uśmiech nie schodził z jego warg. – Może opowiesz mi coś o sobie.
- Jestem prostym chłopakiem z Irlandii, co mogę ci powiedzieć? Że przez pół życia wypasałem owce i chodziłem do szkółki niedzielnej, ale postanowiłem uciec od rodziców tradycjonalistów, żeby zakosztować wielkiego życia w Londynie? To chcesz usłyszeć?
Autumn słuchała go, lekko rozdziawiając usta. Nie sądziła, że stereotyp dotyczący Irlandczyków może być prawdziwy... Niall za to widząc jej reakcję parsknął śmiechem. Takim głośnym, ale za to serdecznym.
- Myślałam, że mówisz serio! – pisnęła, szturchając go w ramię poprzez niewielki stolik, który zajmowali.
- A co mogę ci powiedzieć? Pracuję jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt, studiuję ekonomię w międzyczasie i z całego serca nienawidzę świąt.
- Nie może być!
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Miała dużo powodów, żeby nienawidzić tego święta. Kojarzyć się one powinny z rodziną, ciepłem i powrotem do domu. Ona miała po dziurki nosie nadopiekuńczych rodziców, kontrolujących każdy aspekty jej życia. Bitwa, którą stoczyła, żeby tylko móc studiować ekonomię, a nie medycynę tak jak oni, wciąż pozostawała w jej pamięci. Każde gorzkie słowo, które pod jej adresem padło, zapisało się w pamięci i wciąż na nowo się w niej pojawiało. Na wyjścia ze znajomymi reagowali wręcz alergicznie, a kiedy padało pojęcie 'impreza' słyszała tylko kategoryczne zakazy. Całe szczęście, że pracowali do południa w weekendy.
- Chyba nie chcesz o tym mówić, co? – zagadnął, kiedy zamilkła, wpatrując się w zmieniający się obraz za szybą.
- Nie lubię tego szaleństwa, które ogarnia ludzi. Nie lubię bezcelowego marnotrawienia pieniędzy, które można by było przekazać na konkretną organizację charytatywną. A poza tym spędzanie czasu z moimi rodzicami dłużej niż nakazuje przyzwoitość to koszmar. I właściwie nie wiem, dlaczego ci o tym mówię, bo ledwie się znamy...
Tym razem to blondyn wzruszył ramionami. Z jednej strony podzielał jej punkt widzenia – pracując w popularnej kawiarni odczuwał następstwa tłumów ludzi, robiących świąteczne zakupy. Ekipa kłóciła się znacznie częściej, a skutki tych kłótni doznawane były jeszcze przez długi okres czasu. Z drugiej uwielbiał święta – lubił wracać do rodzinnego Mullingar, widywać się z rodziną. Oboje pochodzili z dwóch różnych światów, ale to wcale nie przeszkadzało im w kontynuowaniu rozmowy na przeróżne tematy. Były to drobnostki, ale sprawiały, że poznawali się coraz lepiej i przez to okazało się, że całkiem wiele ich łączy.- Dlaczego tu wróciłaś? – spytał, będąc przy tym całkowicie poważnym.
- Miałam koszmarny dzień, pokłóciłam się z rodzicami, przemarzłam i wpadłam tutaj. Byłeś dla mnie taki miły i chciałam ci się jakoś odwdzięczyć... Z tego co widzę mój dług jedynie rośnie – wyjaśniła, odgarniając niesforny kosmyk czekoladowych włosów opadający na twarz.
- Ależ nie masz żadnego długu! Chociaż... może wyskoczysz ze mną na łyżwy?
- Z przyjemnością.
a.n/ CORAZ BLIŻEJ ŚWIĘTA, CORAZ BLIŻEJ GWIAZDKA
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top