Rozdział 2

Witajcie! Oddaję w wasze rączki kolejny rozdział :D Nie bijcie mnie ;_; Po prostu mam w cholerę nauki teraz, ale spróbuję coś napisać w tygodniu i wam podesłać. Na razie łapcie 2 rozdział. Zapraszam do czytania :P Dzisiaj troszkę więcej opisów niż dialogów ;P

      Nareszcie mogłem się wykazać. Tytani nadchodzili z każdej strony, ale nasz zgrany zespół radził sobie z nimi bez większych kłopotów. Kapitan zniknął gdzieś w pobliskim lesie razem z tym dziwnym potworem. Zastanawiałem się czy wszystko z nim w porządku...

        Dookoła wioski leżały ciała nieżywych już tytanów. Obeszło się bez poważnych urazów choć Petra uderzyła z potężną siłą o ścianę jednego z budynków i była trochę poobijana. Zebraliśmy się w jednym miejscu i cierpliwie czekaliśmy na werdykt dowódcy. Mikasa zauważyła, że nie mogę usiedzieć na miejscu bo jej ręka powędrowała na moje plecy. Uśmiechnęła się do mnie gdy spojrzałem jej w oczy. Wydawało mi się, że jej czyny podziałały na mnie, a mięśnie zaczęły się rozluźniać gdy nagle usłyszeliśmy głośny krzyk pochodzący z lasu. Doskonale wiedziałem do kogo należał. Zerwałem się z miejsca i wyrywając z objęć Erwina pobiegłem w stronę lasu. Przemiana trwała zaledwie kilka sekund. Spojrzałem na świat z wysokości piętnastu metrów, biegłem trzy razy szybciej niż najlepszy koń z wioski, a „nowe” oczy pozwalały dostrzec nawet najmniejsze detale świata w dużo jaśniejszym odcieniu. Czułe uszy i silne nogi doprowadziły mnie do miejsca walki w kolejne kilka sekund. Stanąłem jak wryty gdy ta straszna scena ukazała się przed moimi oczami. Kapitan ostatkami sił próbował wydostać się z mocnego uścisku kobiety tytana. Do samego końca w jego oczach nie zagościł strach. On walczył. Walczył z całych sił, a jego skuteczne i przemyślane ataki zastępowały pół wojska. Za to go podziwiałem. Dzięki sile mięśni i umysłu był w stanie zrobić więcej niż pół wyspecjalizowanej grupy do zadań specjalnych i nikt przy tym mu nie pomagał. Otrząsnąłem się i popatrzyłem na kobietę. Była zła, może nawet i wściekła, ale dlaczego kapitan tak bardzo ją rozzłościł ?

           Rzuciłem się w stronę nowego wroga z głośnym rykiem. Trafiłem ją idealnie w żuchwę, ale nie zdążyłem na czas. Ciało Leviego odbiło się od wielkiego drzewa i bezwładnie opadło na ziemię. Ogarnął mnie szał. Dziki szał nieokrzesanego zwierzęcia. Moje ruchy były tak szybkie i celne, że kobieta tytan jedynie mogła próbować się bronić. Walka, w której brałem teraz udział była przerażająca. Drzewa łamały się jak zapałki pod naszym ciężarem. Grady ciosów i kopniaków zalewały to jedno to drugie ciało. Mimo wielkości ona była bardzo zwinna lecz nie przewidziała jednej możliwości. Celowo dałem się trafić w klatkę piersiową, a potem szarpnąłem ją za rękę i błyskawicznie założyłem chwyt na jej szyję. Nie miała już drogi ucieczki. Chciałem złamać jej kark gdy ona nagle skurczyła się i uciekła w głąb lasu. Nie trudziłem się żeby ją dogonić, złapać, a potem zabić. Odwróciłem się w stronę leżącego ciała i ruszyłem do niego biegiem. Schyliłem się i najdelikatniej jak umiałem podniosłem go i położyłem na swojej dłoni.

- Eren. Zabierz go szybko do Hange. On potrzebuje teraz pomocy. To rozkaz – odwróciłem się w stronę moich towarzyszy i zasalutowałem najwyższemu kapitanowi.

- Wykonać! - krzyknął, a mi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszyłem biegiem w kierunku naszej wioski. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, powinienem dostać się do wioski po zaledwie jednym dniu i jednej nocy.

         Biegłem szybko, nie zważając na nic. Gdy znajduję się w takiej postaci jak teraz tytani nawet nie pomyślą żeby mnie zaatakować jednak w rękach trzymałem ciało kapitana Leviego. Jak na złość przyplątał się do mnie jeden dziesięciometrowy tytan, a zabicie go zajęło mi chwilę. Na szczęście po chwili już powróciłem na obraną przeze mnie drogę powrotną.

     Nasza baza, a raczej miejsce w którym żyli zwiadowcy znajdowało się poza murami miasta. Mięliśmy własne, potężne mury wybudowane z najlepszego kamienia, a wszystko to otaczało nasze małe miasteczko. Gdy byłem blisko głównej bramy, wydałem z siebie przeraźliwy wrzask. Wszystko po to by zobaczyli, że nie jestem intruzem. Po szaleńczym biegu zatrzymałem się przed bramą ledwo łapiąc oddech. Płuca paliły mnie żywym ogniem, a nogi uginały się pod ciężarem. Na spotkanie wybiegła mi sama Hange. Krzyknęła widząc to co niosłem w jej stronę. Położyłem delikatnie jego ciało na ziemi i popatrzyłem na brązowowłosą. Doskonale wiedziałem, że była przerażona. Dało się to nawet wyczuć w otaczającym ją powietrzu.

- Eren, czy ty wiesz co zrobiłeś ? - spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Opadłem na kolana i oparłem głowę o ziemię tak by mogła patrzeć mi w twarz. Podeszła do mnie i pogłaskała mój policzek. Wbiłem wzrok w podłogę i wypuściłem głośno powietrze.

- ,,Doskonale wiem co się stało, ale najwyraźniej tak musiało być” - pomyślałem, a ona jakby czytając mi w myślach przytuliła się do mnie i cicho zapłakała. Otrząsnęła się po chwili i zawołała dwóch ludzi by zanieśli Leviego do jej gabinetu.

- Posłuchaj mnie – rzekła do mnie – Idź na plac badań. Zostań tam, a ja niedługo cię odwiedzę, muszę tylko ponownie postawić Leviego na nogi. Trzymaj się i uważaj na ludzi, wiesz że nie wszyscy akceptują twoją drugą formę – kiwnąłem głową i podniosłem się z ziemi. Poszedłem na umówione miejsce. Był to ogromny plac ogrodzony grubymi murami. To tutaj Hange trzymała złapane tytany i przeprowadzała na nich swoje doświadczenia. Usiadłem pod ścianą i zamknąłem oczy. Chciałem wreszcie odpocząć po długim biegu i prawie mi się to udało gdyby nie kamień, który uderzył mnie w ramię. Otworzyłem oczy i popatrzyłem dookoła. Tak jak myślałem nikogo nie było oprócz wiatru, który delikatnie smyrał moje ciało. Skrzyżowałem ręce i oparłem je na piersi na powrót zamykając oczy. Gdy zasnąłem dręczyły mnie koszmary. Widziałem jak Levi nie budzi się po dawce specjalnego leku, później jest wyprawiany pogrzeb. Obudziłem się nagle i zerwałem na równe nogi.

- Boże drogi, nie strasz mnie Eren! - krzyknęła Hange i uderzyła mnie w nogę. Nie żebym coś poczuł... Znowu przykucnąłem i niecierpliwie czekałem na werdykt. Spojrzała na mnie dziwnie, ale nagle jakby sobie przypomniała o co chodzi.

- A właśnie! Pewnie chcesz wiedzieć co z Levim ? - przytaknąłem – Wyjdzie z tego. Musi odpocząć, ale znając jego to za dwa dni będzie już biegał i wyżywał się na wszystkich – zaśmiała się, a potem spochmurniała – Powiedz mi Eren, co ja mam z tobą zrobić ? - położyła ręce na biodrach i przyglądała mi się w zamyśleniu – Wracam do siebie. Spróbuję coś wymyślić żeby ci pomóc, ale... nie obiecuję, że znajdę coś przydatnego Eren... Wiedziałeś doskonale jak to się skończy. Choć mogę cię pocieszyć. Gdyby nie to, że przybiegłeś tu z Levim tak szybko, prawdopodobnie już by nie żył. Potrzebował natychmiastowej operacji i dzięki tobie zdążyliśmy przeprowadzić ją na czas. Trzymaj się! - wykrzyczała i wybiegła z placu przez małą, drewnianą bramę.

      Przez resztę dnia nie robiłem kompletnie nic. Głównie leżałem albo spałem choć strasznie mnie to denerwowało bo nienawidzę nic nie robić. W nocy, gdy wszyscy już spali oprócz wartowników którzy trzymali wartę, postanowiłem przejść się po wiosce. Prawdopodobnie widzę ją już po raz ostatni. Gdy nie znajdzie się lek na to, bym wrócił do ludzkiej postaci, zostanę po prostu wygnany by żyć w świecie, który bardziej zbliżony jest do mojej natury niż no natury ludzkiej. Chodziłem chyba wszędzie i straciłem świadomość co robię, a ocknąłem się dopiero przed budynkiem, w którym wcześniej mieszkałem. W pokoju kapitana paliło się światło. Postanowiłem zerknąć i zobaczyć w jakim stanie jest Levi. Leżał na łóżku przykryty aż po samą głowę. Wyglądał tak spokojnie, a ból, który wcześniej malował się na jego twarzy znikł i zastąpiła go ulga. W moim sercu każde zagościła ulga i wyczekiwany od dawna spokój. Ucieszyłem się gdy wiadomość o zdrowiu kapitana dotarła do mnie.

- Eren?! Co tu robisz ?! - znajomy głos dobiegł do mnie z dołu. Popatrzyłem na ziemię i zobaczyłem tam Hange. Cholera, gdybym tylko mógł się z nią jakoś porozumieć... Wiem! Migowy! Skuliłem się tak by dobrze widziała moją twarz. Pokazałem najpierw na siebie, potem na oczy, a później ręką otoczyłem całą wioskę.

- Chyba rozumiem. Oglądasz wszystko po raz ostatni tak ? - uciekłem wzrokiem i pokiwałem niechętnie głową. - Chyba powinnam się obrazić. Aż tak bardzo we mnie nie wierzysz? Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży. Idź już spać bo jutro pomożesz nam postawić nowy budynek, z twoją siłą nie zajmie to tygodni, a zaledwie parę dni. - podniosłem się, ukłoniłem i ruszyłem w stronę placu.

  Następnego dnia podczas noszenia ciężkich belek zadziało się coś dziwnego. Przez chwilę w mojej głowie pokazał się obraz jak rzucam się na ludzi, z którymi pracuję i zwyczajnie ich pożeram.Później do moich nozdrzy dolatywał słodki zapach ludzkiego mięsa, a ja coraz bardziej lgnąłem w jego stronę. Ta część tytana, która znajdowała się we mnie powoli przejmowała nade mną kontrolę. Zdawałem sobie z tego sprawę więc położyłem bele drewna i pobiegłem najszybciej jak mogłem na plac. Miałem nadzieję, że znajdę tam Hange ponieważ było ze mną coraz gorzej. Najzwyczajniej w świecie się bałem. Zamiast ciemnowłosej znalazłem tam kogoś innego, a tą osobą był kapitan Levi. Później już straciłem kontrolę. W duchu modliłem się tylko by mnie zabił.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top