4
Otworzyłem powoli oczy,wybudzając się z transu. Magiczna melodia ucichła. Ludzie siedzący przede mną siedzieli nic nie mówiąc.Światła palące mnie w oczy zgasły a na ich miejsce rozbłysnęły piękne, subtelne,kryształowe żyrandole ,rozświetlające wielką ,pustą widownię. Chciałbym móc jeszcze zagrać w tak pięknym miejscu. Kryształy migotały nad sufitem niczym tańczące świetliki, odbijając promienie po bordowych ścianach auli.Zatęskniłem za wieczorami na polanach,nie byłem tam od roku i najprawdopodobniej nigdy tam nie wrócę.Przeniosłem spojrzenie na ludzi siedzących w zamyśleniu,czułem się niezręcznie ,nie mogłem odczytać wyrazu żadnej z twarz i nie wiedziałem co powinienem zrobić."Czy to koniec?", "Mogę się spakować?","Mam wyjść czy czekać ,aż coś powiedzą?". Ciszę przerwał chłopak , z którym przeprowadziłem krótką dyskusję.
-Zmarnowałem czas,taki sam zjeb jak reszta.- Zmrużyłem oczy aby przyjrzeć się mu lepiej.Nie wyglądał na wściekłego, co prawda ,jego brwi były zmarszczone a usta wygięły się w grymas ,ale jego oczy uciekały przed moimi ,jakby w zawstydzeniu. Wyglądał jakby bił się ze swoimi myślami. Wiercił się na czerwonym,wydawało się ,wygodnym fotelu i ostatecznie wstał,pośpiesznie opuszczając salę.Zmieszałem się do granic możliwości. Pokazał swoim zachowaniem tyle sprzecznych sygnałów ,że już nie wiedziałem czy to co powiedział było prawdą czy kłamstwem. Główny prowadzący przesłuchanie odchrząknął aby zwrócić na siebie moją uwagę. Szybko wyrwałem się z zamyślenia i przełykając ślinę wróciłem do niego wzrokiem.
-Było ..dobre.-Poprawił się na fotelu zbierając myśli. -Od kiedy grasz na skrzypcach Joe?-Cała piątka zaczęła notować coś w swoich zeszytach dając mi chwilę do namysłu.
-Pierwszy raz chwyciłem smyczek mając 7 lat proszę pana.-Uśmiechnąłem się do niego lekko a staruszek odwdzięczył się tym samym.
-Dlaczego chcesz się u nas uczyć?-Oparł brodę o dłoń a drugą przeczesał swojego siwego wąsa ,czekając na moją odpowiedź.
-Obiecałem kiedyś mojemu dziadkowi ,że pewnego dnia stanę na scenie tak jak on..-Przerwałem na chwilę biorąc głęboki,uspokajający wdech.-Chciałem dowiedzieć się co wtedy czuł.Jestem tu też dla stypendium,zabrzmię jak materialista ,ale pieniądze i nauka jest mi potrzebna abym przetrwał.Nie mam gdzie mieszkać więc pomyślałem ,że to miejsce będzie dobrym rozwiązaniem.Czytałem ,że mają państwo akademiki dla studentów a ja już nie mam swojego miejsca na ziemi.Dlatego tutaj jestem.-Powiedziałem na jednym wdechu nie do końca wiedząc co mówię ,ale nie skłamałem,powiedziałem prawdę ,po to tu jestem. Mógłbym powiedzieć ,że to moje marzenie aby się tu uczyć,ale to nie była prawda,nigdy nie marzyłem o nauce na prywatnym,prestiżowym uniwersytecie. Sytuacja mnie do tego zmusiła,miałem długi i od miesięcy pomieszkiwałem u moich dawnych,licealnych znajomych.Stypendium dyrektorskie na tym uniwersytecie było naprawdę wysokie i obliczyłem ,że byłbym w stanie spłacić większość długów dziadka.
-Bardzo szczera odpowiedź.-W końcu głos zabrała jedna z kobiet.-Jesteś bez wątpienia inny od osób ,które wystąpiły dziś przed nami,ale czy jesteś najlepszy? Studenci,którzy się tu dostają są najlepsi,myślisz ,że im dorównasz?-Nie byłem pewny odpowiedzi ,nie czułem się najlepszy ,nie czułem się też najgorszy."Zawalcz Joe.."
-Jeśli Państwo mnie wybiorą ,na pewno nie pożałują.-Starsza kobieta chwyciła za porozkładane kartki z notatkami i trzasnęła kantami lekko w blat aby się wyrównały.
-Musimy to przemyśleć,wyniki będą za dwie godziny.Możesz już iść.-Odparła beznamiętnie poprawiając złote oprawki okularów na nosie.Wypuściłem powietrze z płuc ,czując ulgę ,że to już koniec.Kucnąłem i zacząłem pakować skrzypce do miękkiego ,zużytego futerału.Czekały mnie jeszcze dwie ,długie godziny niepewności.Czułem się jakbym zaraz miał zemdleć.Dawno nie byłem w tak stresującej sytuacji. Wstałem otrzepując kolana z piasku naniesionego na scenę przez moich poprzedników i wyszedłem kłaniając się starszym na pożegnanie.Z miękkimi kolanami ruszyłem do wyjścia ,o mało co nie potykając się o własne stopy. Trzęsącą dłonią otworzyłem drzwi ,którymi się tu dostałem i poczułem świeże, słodkie powietrze. Wziąłem głęboki wdech napawając się tym zapachem z zamkniętymi oczami.Znałem już ten zapach,otworzyłem zaskoczony oczy i odwróciłem się w stronę słodkiego aromatu.Moim oczom ukazał się wysoki chłopak z łazienki,opierający się o ścianę z rękoma w kieszeniach i poluzowanym krawatem,który tak misternie wiązałem. Byłem zaskoczony widząc go kolejny raz.Ten uniwersytet był ogromny ,myślałem ,że już go nie zobaczę.Miałem taką nadzieję a jednak znowu stał przede mną z tym słodkim uśmieszkiem i sprawiał ,że czułem się zażenowany sytuacją z rana.Stałem jak słup przyglądając się mu, jakbym widział go pierwszy raz.Odbił się od ściany i podszedł do mnie naruszając moją przestrzeń osobistą.
-Jadłeś już?Blado wyglądasz.-Przekręcił głowę czekając na odpowiedź.Zakryłem się futerałem chcąc się od niego odgrodzić i pokręciłem głową. Uśmiechnął się do mnie promiennie pokazując dołki w policzkach i fioletowy aparat na zębach.Nie widziałem go wcześniej,dodawał mu uroku.Wydawał się bardzo niewinny z tym uśmiechem ,chciało się na niego patrzeć i trudno było mi odwrócić wzrok.
-Więc chodźmy coś zjeść!Umieram z głodu.-Zrobił słodką minę i poklepał się po brzuchu.Zrobiłem na niego duże oczy ,zaskoczony jego zaproszeniem.Pokręciłem głową kolejny raz a on westchnął z niezadowoleniem ,przeczesując niesforne loczki.Chwycił mnie szybko za ramię i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia.
-Ja stawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top