4. Kupmy szczęście wstępne
Światła zgasły kompletnie. Aktorka zaczęła nucić refren "Shameless" Camilli Cabello. Na koniec włączyły się z powrotem światła, a ona trzymała w rękach czerwoną wstęgę. Grubą, przejrzystą, długą. Wręcz nazwałbym to szalem.
- Napisałam kiedyś komuś, że ma mnie nie pytać "co tam u ciebie?"... - spojrzała na widownię w bezruchu. - A żeby praktykował mnie, jak robota. "Pisz swoje problemy, a nimi zaśmiecasz mi myśli twoją własną osobą".
Potarła dłonią o dłoń, uśmiechając się sama do siebie, a potem rozejrzała się po widowni. Trochę, jakby szukała z kimkolwiek kontaktu wzrokowego.
- Byłam silna... A teraz jestem silniejsza. Dlaczego więc uciekłam na inny kontynent? - wstała i zaczęła powoli iść na prawą stronę sceny. - Jakby nie patrzeć, miałam wszystko. Rodzinę, chłopaka, przyjaciół - zaczęła wracać się do swojego krzesełka. - Mogłam poprosić każdego o wszystko. Dosłownie. Ale... - oparła się przedramionami o tył krzesła. - Prosiłam, nie dostając pozwolenia. Ja się dowiadywałam od innych, że moje życie jest piękne, bo mam niby to "wszystko" - zrobiła cudzysłów palcami w powietrzu. - a to jedynie wierzch nieruszonej tafli wody.
Usiadła na krzesełku i znowu wzięła chustę w dłonie, zakładając ją na oczy.
- Jako to możliwe, że wszystko pod tą taflą wody widziałam na czerwono? Wcale to jeszcze nie były głębiny... No chyba, że totalne dno.
***
- Ale ja cię o to nie prosiłem, Susan. - powiedział stanowczo Jackson.
- Nie protestuj, to zwykłe pójście do kina i zakupy. - odparłam, nawet na niego nie patrząc, a idąc przed siebie.
- W każdej chwili będą mogli nas rozpoznać. A szczególnie mnie, to nie jest rozsądne. - odezwał się znowu z powątpieniami.
W końcu się zatrzymałam i odwróciłam się w jego stronę, chowając ręce w mój kremowy płaszcz. Tak, starałam się ubrać mniej na czarno. Bordowy golf, jasny płaszcz... Jedynie spodnie i buty są czarne, ale to kwestia wyczucia stylu. Nie uważacie, że takie zestawienie kolorystyczne nie wyglądają wcale tak źle? O, i oczywiście okulary przeciwsłoneczne dla niepoznaki.
- Ja zdaję sobie sprawę, że tutaj i ogólnie w k-popie wszelkie restrykcje są wręcz nieludzkie, ale spójrz w ten sposób, że... Jestem zza granicy.
- To za dużo nie zmienia niestety, bo ja nie jestem zza granicy, jak ty i nie mam tego w nosie. - odparł z grymasem. Nie dało się go zobaczyć przez maseczkę i czapkę z daszkiem narzucającym mocny cień na jego twarz, ale zdecydowanie to było słychać.
- ... Mam to w czterech literach, jako ta normalniejsza i bardziej racjonalna w kwestiach relacji międzyludzkich. A teraz chodź dalej, bo zacznę cię ciągnąć za rękę. - i poszłam przodem w kierunku kina ze swoim specyficznym na swój sposób uśmiechem. Niby nieprawdziwy w danej sytuacji, ale dałoby się uwierzyć, ze jest w pełni szczery i zaraźliwy nawet.
- Jeszcze tego by brakowało... - pokiwał głowa załamany Jackson i dalej szedł za mną.
Film okazał się być typowym z gatunku chińskiego. Miał chłopak chociaż cichą nadzieję, że będą mieli salę dla siebie i dziewczyna o to zadbała. Jednakże... Dopiero co kupowałam bilety. I sala była praktycznie pełna, jak ja radości w środki.
- To będą tortury. - odparł wprost Jackson na tyle cicho, żebym niby tego nie usłyszała. Oczywiście, że mu nie wyszło.
- I nie oddawaj mi kasy, zróbmy to jak w azjatyckiej kulturze. Kiedyś mi oddasz w postaci kolejnego wyjścia do kina.
Widząc katem oka, że się zatrzymał, po paru krokach sama to zrobiłam i odwróciłam się w jego stronę. Ten jedynie pokiwał głową i poszliśmy na salę.
~*~
- Nie nie nie, wybierz inny golf. - odparłam, gdy tylko zobaczyłam, że chłopak wziął do ręki czarną dzianinę.
- Najlepiej w takim wyglądam, co ci do tego?
Otworzyłam aż usta urażona, że powiedział coś do mnie tym tonem i po prostu mu ten golf wyrwałam.
- Inny kolor. Dzisiaj kupujemy na kolorowo, nie karz mi się powtarzać. Mogą być ciemne kolory, ale nie czarny. - odparłam stanowczo.
Uważnie się sobie przyglądaliśmy w ciszy, aż ten wziął bez odwracania ode mnie wzroku ciemnozielony golf i mnie minął bez słowa. Jego zachowanie wręcz mi przypomniało o tym, jak moja mama narzekała na tatę, wiec ten specjalnie się zamykał i robił jedynie co uważał.
Obym nie była, jak ona...
Potarła, dłońmi o ramiona i poszłam za Jacksonem. Na szczęście wtapiał się dosyć w tłum. Szczerze mówiąc... Tak. Z tyłu głowy cały czas paliła mi się czerwona lampka, że ktoś go rozpozna, że nagle nas napadnie grupa psychofanek i wyrzucą go z wytwórni lub dostanie jakąś karę. Jednak wolę zaryzykować. Mam po prostu wrażenie, że dawno ten człowiek nie żył, jak normalny człowiek. A każdy na ot zasługuje.
- Ej - zagadał w końcu, patrząc na opaski w sekcji dla dzieci, każda z rogiem jednorożca. - Kupię nam takie. - i wziął.
- C-co? Ej, czekaj, po co? - spytałam zdezorientowana, a ten jedynie zsunął maseczkę palcem na moment, żeby szepnąć „Jest kolorowe" ze złośliwym uśmiechem. - Ugh, co za dziecko... Dobrze, kup. - skrzyżowałam ręce, przewracając oczami.
- Dzięki mamo! - powiedział „głośnym szeptem i poszedł normalnym krokiem dalej, tym razem w dziecięce ubranka.
Nie rozumiałam czemu akurat się kieruje tam wraz z parą białych spodni, koszulą w hawajskie wzory i tym nieszczęsnym golfem... Oraz opaskami, oczywiście, wyparłam to. Podążyła więc za nim bez słowa i dokładnie się przyglądała z boku jego poczynaniom.
Z delikatnością dotykał ubranek i przyglądał każdemu bucikowi czy akcesoriom. To w pewnym sensie było urocze, gdyby nie fakt, że nie wiem nic o żadnym dziecku w jego środowisku. Gdybym jakiekolwiek znała czy słyszała o nim, to bym zrozumiała, że może chce dla tego małego bąbelka coś kupić... Ale zdaje się, że to robi bez większego celu.
- Oh my god, Oh my god, Oh my god! Patrz! Jakie urocze! - pokazał mi małą sukieneczkę w kolorze śnieżnobiałym w jasnozielone grochy. - Gdybyś była mała, to bym ci kupił.
- ... Co? Dlaczego niby? - postanowiłam nie robić jednak z siebie totalnej sztywniary. - Przecież do mnie nie pasuje takie zestawienie kolorów!
- Jak to nie? To może... Ta? - tym razem wziął wieszak z sukieneczką, która ma pufiaste rękawy i jest w kolorze pastelowego pomarańczowego.
- No... Już trochę bardziej. Tym bardziej, że w latach przedszkola bardzo lubiłam żółty i pomarańczowy.
- Serio? Idealnie! A teraz jakie lubisz kolory? - spytał, odkładając ubranka na miejsce.
Postanowiłam zagrać niebanalnie. Przeszłam na drugą stronę wieszaków i sięgnęłam po marynarkę dla chłopców w kolorze bordowym, a drugą w kolorze fioletu indygo.
- Totalna zmiana kolorystyki w twojej palecie tych ulubionych, ale nie taka szalona jak się spodziewałem - odparł, marszcząc brwi. - Lubisz żywe kolory, ale teraz dałaś im kroplę czerni.
Przewróciłam oczami, zauważając jego kształt oka, który miał mi niby uświadomić, ze nie jestem dobrym autorytetem do naśladowania. Machnęłam ręką zrezygnowana, ale ostatecznie się cicho zaśmiałam.
- A czemu mnie pytasz o kolory? Szukasz inspiracji na nowe?
- Cóż, ja tez lubiłem kiedyś żółty... I od zawsze lubię fiolet, każdej odmiany. Jak twoje włosy, ale nieco zblakły, więc moooże oboje pójdziemy do fryzjera?
Zmarszczyłam brwi.
- Ale żeee kiedy? - spytałam.
- Jak nas tylko umówię. Bo uznajmy, że ci się nigdzie nie spieszy, tak jak mi do kasy i ucieknięcie stąd. - puścił mi oczko i wręcz (dosyć leniwym) truchtem powędrował w kierunku kas.
Oj muszę cię chyba zmartwić panie Wang, ale... Jestem tylko na chwilę, jak każdy dobry terapeuta po udanej pracy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top