3. Wyszło głupio

Scena III Akt I "O me"

Znowu gasną światła. Panuje ciemność. Słychać jedynie śpiewające dziecko z nagrania utwór "Paralyzed" wykonawcy NF. Gdy jest moment szybszego rapu, jedna z lamp centralnie świeci na aktorkę. Po tym śpiewa razem z nagranym dzieckiem. Kiedy utwór mija, światła ponownie się zapalają, dziewczyna po raz kolejny bada widownię, po chwili kontynuując swój monolog.

- Mogę dostawać od was jedynie odpowiedź w postaci wzroku... Oczy potrafią wiele powiedzieć o człowieku - westchnęła. - Niestety nie wszystko, czyż nie?

Było słychać jedynie jej nieszczery śmiech. Po chwili zaprzestaje, a jej postawa zmienia się na bardziej groźną.

- Nie tylko zasady ograniczają człowieka, ale też ich ciało. Tacy słabi jesteśmy - spojrzała w bok z sarkastycznym uśmiechem. - Tacy słabi... Może i kiedyś Pascal miał rację, że człowiek jest trzciną, która myśli i jest wyjątkowa - rozłożyła ręce. - Ale co z tego? - wstała. - Co z tego, skoro człowiek zgubił słowo "myśli" na rzecz ewoluowania? Nawet w sumie nie my sami idziemy do przodu, a jedynie maszyny! My idziemy wstecz!

Usiadła ciężko na krześle, zamykając oczy. Splotła palce u dłoni, opierając łokciami ręce o kolana. Cisza trwała co najmniej dziesięć sekund.

- Wiecie co? - zaczęła dalej mówić ze smutnym uśmiechem, otwierając oczy i patrząc na widownię. - Ja nadal nie wierzę, że mimo takiej technologii nikt mnie nie znalazł... A minęło pięć lat! - powiedziała łamliwym głosem i uniosła otwartą dom na wysokość głowy. - Pięć lat...

~*~

Ja zasnęłam na sofie, a Jackson na moim łóżku. Szybko pochłonął go sen po swoich pijańskich paplaninach, dlatego skończyło się na jego wygodzie. Nic nie mogłam na to poradzić, raz mogę się dla tego człowieka poświęcić.

Tym bardziej po jego ostatnich słowach...

W tym momencie, gdy sobie to przypomniałam tuż przed otwarciem oczu, poczułam pewnego rodzaju współczucie wobec niego. Pewnie to przez to, że łączy nas ta sama nieprzyjemna pustka, choroba ludzi samotnych w każdym możliwym aspekcie.

Zerknęłam na niego ukradkiem, czyli na drugą stronę pokoju hotelowego. Nadal spał wtulony w poduszkę, jak dziecko. Rozczulający obraz, nikt nie zaprzeczy temu. Skierowałam wzrok znowu na rażąco biały sufit.

Muszę mu pomóc...

Albo jedynie chcę, a wcale nie muszę.

Jednak zawsze pomagałam ludziom, których dotknęło to samo, co mnie. Aby być w zgodzie z samą sobą i zachować czystość moralną, powinnam mu pomóc.

Dla świętego pokoju.

Spokojnie wstałam, skierowałam się do walizki gdzie mam jakieś ubrania i poszłam do łazienki się umyć. Wczoraj niezbyt było mi to dane i zasnęłam w tym, w czym byłam w ciągu dnia.

Dziwię się, że ten paralizator mnie w nocy nie obudził.

To by było zabawne.

Nawet pod prysznicem o tym rozmyślałam... O człowieku, który sam wsunął mi się pomiędzy kartki historii i znanym tylko niektórym kodem wyjawił sekret, który pewnie zna niewielka liczba ludzi, jego znajomych, jego najbliższych. Tylko dlaczego do mnie musiał się przywiązać? Bo go rozumiem? A przynajmniej ma taką nadzieję?

Kiedy wyszłam z łazienki, młody mężczyzna już nie spał. Gapił się ślepo w ścianę przed sobą, po drugiej stronie pokoju, czyli w kierunku kanapy na której tej nocy spałam. Nie odwracał wzroku. Zignorowałam go więc i poszłam do kuchni po szklankę wody na dobry początek dnia.

Wypiłam ją duszkiem i wróciłam do salonu. Jackson nadal leżał tak samo, więc usiadłam na kanapie z jedną nogą założoną na drugą i skrzyżowałam ręce. Chłopak dopiero po dłuższej chwili spojrzał na mnie typowym, skacowanym wzrokiem. Nawet nie wydawał się zdezorientowany, co oznacza, że albo wszystko pamięta albo nie ma siły. Siedziałam więc tak jeszcze przez chwilę, czekając na jakąkolwiek inną reakcję. Jednak nic. Jackson milczał wgapiony we mnie, jak w pustą przestrzeń.

- Śniadanie księciuniowi zrobić? - spytałam z nutką ironii, unosząc brew.

Chłopak mlasnął zaspany i przekręcił się tak, że leżał teraz na brzuchu, przy czym o mało nie spadł z łóżka. Totalny trup.

- To jedyne co ci zrobię to aspirynę i masz czas do dwunastej, żeby stąd wyjść. - odparłam obojętnie, a wręcz oschle i poszłam żołnierskim krokiem do kuchni, gdzie zaczęłam szykować mu tą witaminę C z innymi, potrzebnymi składnikami.

Zaczęłam się przy tym zastanawiać czy nie zamówić mu śniadania hotelowego. W końcu ta kuchnia to właściwie tylko zlew i mała lodówka. Mój poranny posiłek przychodzi z reguły o dziesiątej, czyli za dwadzieścia minut. I to zdecydowanie nie jest jajecznica.

A pieprzyć, sam się wkopał, w tym mu pomagać nie zamierzam.

Wróciłam do Jacksona, gdy tylko tabletka w wodzie się rozpuściła i to, co zobaczyłam, zaskoczyło mnie. Ten człowiek wstał i powoli próbował ułożyć pościel na moim łóżku. I robił to w tak żółwim tempie, że nie usłyszałam tego z pomieszczenia obok.

- Jackson, nie wygłupiaj się i usiądź, bo jeszcze coś odwalisz. - odparłam, biorąc taborecik w rękę, żeby służył jako stoliczek.

- Ja się nie wygłupiam. - odparł nieco niewyraźnie, siadając na już pościelonym łóżku.

- Aha. To co to jest? - pokazałam ręką, a właściwie szklanką na ułożoną pościel.

- No... W ramach rekompensaty. - odparł, mierzwiąc włosy ręką.

Przewróciłam oczami ze słabym uśmiechem, po czym w końcu postawiłam przy chłopaku taboret, a na nim szklankę z napojem i usiadłam obok. Jackson na początku ślepo patrzył na małe naczynie, po czym je wziął i najpierw wziął jednego łyka, a finalnie dopił do dna i postawił z powrotem na "stoliczku".

- Dziękuję. - powiedział, oddychając głęboko.

Nie dziwię się, duszkiem na kacu wypić coś i nie zwrócić poprzedniego menu to wyzwanie.

- Chcesz się... Umyć albo coś zjeść? - nie wiem, czemu zadałam to pytanie. Chyba z czystej dobroci serca.

- Nie nie nie nie, nie będę sprawiał już więcej kłopotów. - odparł od razu, masując kciukiem i drugim palcem górę nosa.

- To inaczej. Umyj się, bo odstraszasz ludzi, a ja siedzę obok z litości. - odparłam, śmiejąc się w środku.

- Nie, zadzwonię po taxi - odparł, po czym wstał i... Tyle. - Tylko gdzie mój telefon?

Porażka...

- Nie wiem, wiesz? - kolejna nutka ironii.

- Kuuurcze, szkoda... - podrapał się po karku, po czym klepnął się w pośladek. - A no tu go mam.

Uniosłem brwi, patrząc na to wszystko. Wyjął telefon, nie zwracając uwagi na mój wyraz twarzy i zajął się szukaniem pewnie numeru na taksówkę. Ja w tym czasie wstałam, wzięłam szklankę i zaniosłam ją do kuchni. A kiedy wróciłam, chłopak znowu leżał na moim łóżku w wymiętolonej przez niego pościeli.

Nie było mnie z sześć sekund!

- Czyli kiedy wyjdziesz? - oparłam się o pobliską ścianę, krzyżując ręce.

- Mam czas do dwunastej, nie? - spytał, patrząc na mnie leniwie. Uniosłam brew. - Za dziesięć minut będzie po mnie menedżer. - mruknął pod nosem, znowu siadając i poprawiając już w tej pozycji pościel po raz kolejny.

- No to czekamy. - odparłam spokojnie, sięgając po mój telefon na stoliku i zatapiając się w portalach internetowych.

Czułam na sobie jego wzrok, ale... Nic z tym nie zrobiłam. Miałam powoli tego dosyć, że jakiś obcy mi w sumie facet przenocował, bo miał taki pijański kaprys.

- Susan? - słysząc swoje imię, podniosłam wzrok. - Chciałem... Przeprosić, bo nic takiego nie powinno się wydarzyć. Praktycznie wtargnąłem do ciebie do pokoju hotelowego pijany bez zaproszenia, a na dodatek paplałem jakieś głupoty i zająłem ci łóżku - zmierzwił znowu włosy. - Powinno to się w ogóle nie wydarzyć...

Szczerze mówić ogarnął mnie niewyjaśniony smutek. A szczególnie po ostatnim zdaniu, które padło z jego ust. Może ma rację, ale te słowa, które wypowiedział wcale dla mnie nie były głupotami.

- Stało się co się stało - wzruszyłam ramionami. - Nic nie zrobisz. I przyjmuję przeprosiny.

Uśmiechnęłam się do niego lekko, ale nadal na mnie patrzył, jak zbity pies.

Ugh, no ja tak nie mogę...

Podniosłam się z miejsca i usiadłam przed nim skrzyżnie na podłodze. Następnie wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.

- Zgoda?

Młody mężczyzna nieco był chyba zbity z tropu. Ale i tak także wyciągnął rękę przed siebie i delikatnie uścisnął moją.

- Zgoda. - odpowiedział.

Uśmiechnęłam się szerzej na to i zabrałam rękę, trzymając swoje kostki i bardziej się prostując. Nadal na siebie przez chwilę patrzyliśmy, jakby oczekując od siebie wzajemnie jakiejkolwiek reakcji.

- A... Na co się zgodziłem? - spytał, marszcząc brwi.

- Cicha umowa, że zaczniesz się ubierać na kolorowo. - puściłam mu oczko.

I raczej nie będę jego autorytetem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top