#SMS 22
-Przyznam Ci młoda, - Amber nachyliła się na framugę drzwi, uprzednio sprawdzając czy nikt nie chodzi po korytarzu za nią - odkąd Cię zobaczyłam wyglądasz jakbyś nosiła co najmniej cztery igły w butach.
-Nie rozumiem?
-Czym Ty się tak denerwujesz? – poruszyła brwiami w górę – Przecież nikt Ci tutaj włosów nie wyrywa a Ty chodzisz spięta jak nie wiem co.
Fakt, od rana miałam nieuchronne wrażenie jakbym nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Nie była to pod żadnym pozorem kwestia samego James'a czy też Amber. Bardziej przeszkadzało mi to, że nie miałam w sobie wystarczająco zawzięcia i też cierpliwości żeby pogadać o tym z rodzicami. Każda rzecz zdawała się wprowadzać mnie w poirytowanie i w sumie już nie wiem, czy moi rodzice fatycznie dawali mi powody do grania na nerwach czy to ja już mam nie równo pod sufitem.
Tak czy owak, cały ten stres, zażenowanie i złość powoli ze mnie schodziły wraz z każdą minutą przesiedzianą w tej wannie. Nikt mi nie przeszkadzał, powietrze było cieplutkie, pogoda na zewnątrz idealnie relaksująca a sam fakt tego że jestem tu z ''pustą kartą'' i nikt mnie nie zna, dawało mi furtkę do poczucia się lepiej. Z dala od niepotrzebnych pytań i masy innych rzeczy o których nie proszę.
-Wiesz, może. – osunęłam się w wannie niżej; tak że piana sięgała mi niemal brody – Ale mam się już lepiej.
-Z czego taki wniosek? – uśmiechnęła się kątem ust.
-Już dawno nie miałam okazji posiedzieć sama z sobą. – przymknęłam oczy – Wiesz, bez zawracania Ci tyłka.
-Brzmi znajomo. – zaśmiała się pod nosem.
-Jak długo tu już jesteś? – zerknęłam jednym okiem na czerwoną. Ta jedynie prychnęła i zobaczyłam jak zabiera się do zamknięcia drzwi.
-Trochę za długo. – uśmiechnęła się, po czym drzwi się domknęły i zostałam całkiem sama.
ja: wiesz, gdyby nie to że chcę odbębnić te trzy dni bez zbędnych komplikacji
ja: to może nawet bym Ci pozwoliła przyjechać
harry: ty wiecznie ciągniesz za sobą jakieś komplikacje
harry: nie mogłabyś chociaż raz
harry: no nie wiem
harry: stwierdzić że w sumie to MOŻE BY AKURAT NIKT NIE ZAUWAŻYŁ
ja: na pewno nie dzisiaj
ja: mam się za dobrze
harry: wow
harry: czy ja dobrze widzę?
harry: ''za dobrze'' ?
harry: co tam dają za darmo że jest ci aż tak dobrze?
ja: spokój
ja: dobre jedzenie
ja: mają tu świetną wannę
ja: w sumie to jeszcze więcej spokoju
ja: wygodne łóżko
ja: wifi
ja: więcej mi nie trzeba
ja: a, no i z jakiejś przyczyny nie ma tu komarów, więc to też
harry: phe
harry: miałbym więcej do zaoferowania
ja: ???
ja: śmiem wątpić
harry: MAM DO ZAOFEROWANIA SIEBIE
harry: równie dobre jedzenie
harry: trochę mniej spokoju, ale zdecydowanie posprzątany pokój
harry: nielimitowane ilości kawy
harry: przy odrobinie szczęścia mógłbym nawet zaproponować zabranie cię na parapetówkę do znajomych
harry: więcej kawy
harry: ostatnio nauczyłem się robić taki kozacki makaron z sosem
harry: BYŁABYŚ W NIEBIE.
ja: pozwól że zapytam
ja: gdzie były te wszystkie opcje jeszcze przed moim wyjazdem?
harry: duh, w procesie?
ja: Harry?
harry: ?
ja: posprzątałeś bo Ci kazali
ja: prawda?
harry:
harry:
harry: of course że NIE.
\ FLASHBACK \ AMBER; około 1 godziny wcześniej
Cała ta szopka ze spotkaniem rodziny Styles'ów przebiegła nawet sprawniej niż sądziłam. Oprowadzenie mnie po mieszkaniu było dość żmudnym, jednak niesamowicie ważnym aspektem. Mogłam bez skrupułów i dziwnych wymówek zerknąć na podwórko z każdej strony i wyodrębnić te okna, które najbardziej wychodziły na podjazd.
-Amber, piękna! – kobieta pisnęła na sam koniec pożegnania wyciągając ręce do uścisku.
Na dworze powoli zaczynało robić się ciemno gdy kończyliśmy całe to teatralne pożegnanie. Nie mogliśmy przesiedzieć tam wieków, czekała nas jeszcze jedna drobna robota do odhaczenia.
-Wpadnijcie jeszcze kiedyś. – gospodarz tej pożal się Boże domowej przystani Styles'ów, gromko uścisnął dłoń mojemu ''ojcu'' po czym moment wymuszanych uśmiechów wreszcie mnie opuścił.
Roger objął mnie ramieniem, po czym idąc przed siebie wsłuchiwaliśmy się w moment zamykania drzwi. Nasz samochód był zaparkowany na parkingu raptem parę metrów od wejścia domu, dlatego też ważne nam było by wyglądać naturalnie a potem równie naturalnie odjechać. W końcu byliśmy ''ojcem i córką'', prawda?
-Myślisz że za nami patrzą? – szepnęłam Ciągle idąc.
-Na pewno. Wsiadamy do auta i odjeżdżamy jakby nigdy nic. – Rogers wymówił te słowa z uśmiechem. Chodziło o fałszywe sprawienie wrażenia, że nie mówimy o niczym negatywnym; na wszelki wypadek gdyby ktoś jednak miał obserwować.
Chwilę później znalazłam się w samochodzie zapinając pasy i niby ostatni raz machając na pożegnanie tej kobiecie, która faktycznie stała za drzwiami i nas obserwowała. Odmachała mi uśmiechnięta, po czym patrzyłam jak do samego końca naszego pobytu na jej podwórku nas obserwuje.
-Miejmy nadzieję że nie ma w nawyku krążenia wokół domu 24/7. – Rogers odezwał się, gdy już minęliśmy dom i żaden domownik nie był w stanie nas dojrzeć. – Trochę by to mogło, wiesz. Przeszkadzać.
-Wiem. – burknęłam z niezadowoleniem. Ciasto z bakaliami strasznie osiadło mi gdzieś na żołądku i było mi wybitnie mdło. Uścisk tej kobieciny na sam koniec jedynie zwieńczył moje dolegliwości i teraz jedyne co mi się marzyło to papierowa torba i trochę odruchu wymiotnego.
-Co ty robisz? – Rogers zerknął na mnie zdziwiony.
-Zatrzymaj się. Jest mi niedobrze. – mruknęłam, gdy byliśmy już około 3 minut jazdy z dala od tamtego domu.
-Chyba żartujesz, nie mogę tu teraz stanąć, zobaczyłby Cię ktoś. – mój ciemnowłosy kompan nie zdawał się rozumieć.
-Rogers zatrzymaj auto, muszę wyjść. – burknęłam w jego stronę głośniej, ściskając torebkę w ręce.
-Weź się kurwa w garść, nie mam na to czasu.
-Albo zatrzymasz tego gruchota, albo narzygam ci na skrzynkę biegów! – krzyknęłam uchylając odrobinę okno. – Muszę wyjść.
-Masz przecież torbę! – wzdrygnął ręką w kierunku mojej torebki w rękach. – Nie wystarczy Ci to?
-Masz ochotę na saunę? Nie ma sprawy. – rozłożyłam papierowy worek i postawiłam go między udami, po czym chwyciłam za włosy by je odsunąć od twarzy i nachyliłam się w dół.
-Okej, okej, okej! – Rogers jęknął niezadowolony po czym poczułam jak samochód zwalnia a moment później parkuje gdzieś przy czyimś żywopłocie.
To były naprawdę ułamki sekund i niewiele było mi potrzeba żeby na dobre pozbyć się tych mdławek, ale o synu, po co mi to było?
-Nawet nie myśl żeby to wnieść do auta, bo James mi łeb urwie jak tu będzie nasrane. – Rogers mruknął wskazując ostrzegawczo palcem w moją stronę.
-Jeszcze jeden taki tekst; - otarłam usta ręką i wyrzuciłam worek za żywopłot, po czym spojrzałam na faceta na miejscu kierowcy – a to ja będę tą od której będziesz musiał się wystrzegać urwania łba.
Widziałam że patrzy na mnie pół serio a pół z niesmakiem.
Rozejrzałam się na boki by się upewnić że nikt się nie doczepi do tego iż właśnie ''przyozdobiłam'' czyjś ogródek, po czym wsiadłam z powrotem do samochodu mając nadzieję że ten głąb sobie daruje i po prostu będziemy mogli załatwić to o co James poprosił i mieć to z głowy.
Musiałam załatwić tylko tą jedną rzecz, wrócić do domu, poudawać że wszystko gra, wytrzymać maks dwa dni u James'a a potem byłam już wolna i zdana na siebie. Mogłam w końcu zostawić za sobą cały ten burdel i po swojemu zadbać o to, żeby nikt się nie dowiedział ani o moich akcjach na lewo ani o moim istnieniu w rzeczy samej.
-Masz wszystko co trzeba? – po mniej więcej 15 minutach jazdy, Rogers zaczął kołować samochodem by móc wrócić do wcześniej obleganej okolicy aczkolwiek tym razem z innej perspektywy.
-Ta. – mruknęłam od niechcenia w stronę bruneta. Nie odzywał się do mnie od momentu z żywopłotem, ale może to i lepiej.
Zaparkowaliśmy pod jakimś sklepem, którego żywot zdawał się odejść na drugą stronę tęczy już jakieś 10 lat wstecz. Chodziło o pozostawienie samochodu w mało istotnym miejscu. Nie mogliśmy nim podjechać bliżej, bo cały plan bycia niezauważonym poszedłby na nic.
Chwyciłam do ręki torbę z której bez składu i ładu wystawały gazety i inne papierowe elementy mające służyć za odwrócenie uwagi. Musiałam podejść pod dom Styles'ów JESZCZE RAZ, a że robiło się już ciemno mogłabym zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę.
Chodziło o to, że nie miałam jak się zakraść. Musiałam dotrzeć do samochodów które stały na ich parkingu, więc tak czy siak przejście chodnikiem wchodziło w grę. Jednak gdyby ktoś mnie zobaczył, mógłby pomyśleć że dorywczo roznoszę ulotki czy coś. Prawdziwy zamiar jednak, był zupełnie inny.
-Na pewno wszystko masz? – Rogers zapytał ponownie.
-O co Ci chodzi? – oparłam się o drzwi, jeszcze zanim wyszłam z samochodu i spojrzałam na mojego kompana, który obecnie siedział z mini komputerkiem sterującym serca tego co trzymałam w środku torby.
-O nic. – wzruszył głową. – Po prostu pytam.
-Na pewno? – Uniosłam brodę wyżej.
-Ta. – pokiwał głową.
-Okej. – powiedziałam sama do siebie, odpinając pasy.
-Okej. – Rogers mi przytaknął po czym stuknął coś na sterowniku. – Nie włączę ładunków dopóki nie przyczepisz ich do samochodów. Dopóki są w torbie, są nieaktywne. – Powiedział po czym zobaczyłam jak na ekranie wyskoczyło coś jakby radar.
-Dobra.
-Nie może Ci to zająć więcej jak 20 sekund na jedno, bo prędzej czy później ktoś może Cię zauważyć więc musisz działać szybko. – znałam tą bajkę już niemal na pamięć, więc siedzenie z nim w tym samochodzie i słuchanie po raz kolejny tego co i jak mam zrobić, zabierało mi jedynie czas.
Wyszłam z samochodu i domknęłam za sobą drzwi ciągle słysząc jak tamten coś dopowiada. Poprawiłam torbę na ramieniu i założyłam kaptur na głowę, pamiętając by dokładnie schować włosy na tyle.
Moim zadaniem było dotrzeć do samochodów Styles'ów i po prostu przykleić do w miarę stabilnej i płaskiej powierzchni po jednym ładunku wybuchowym. Nie były to jakieś cuda rodem z Hollywood, a raczej mini pociski mające na celu porządniejszy wybuch którego celem było nie tyle rozwalić samochód na atomy, a sprawić porządny zawód. Wypadek czy coś.
Tak, by w razie doszukiwania się winnego, przyczynę wypadku można było zrzucić na defekt pojazdu, wyciek paliwa czy tym podobne. Ładunki były na serio nie duże, jeden ze znajomych James'a je konstruował i ponoć miały dość solidnego kopa aczkolwiek mi nie było dane jeszcze ich zobaczyć w akcji.
Ale to już niedługo.
Po paru minutach dreptania i [przyznam bez bicia – stresowania się] byłam około 30 metrów od celu. Delikatnie zwolniłam kroku i dokładnie przyjrzałam się oknom w domu delikwentów jak i oknom sąsiadów. Wyglądało to tak, jakby los chciał mnie pogłaskać po głowie i wynagrodzić za cierpliwość; której i tak już mi brakowało.
Widziałam że w domu moich ''celów'' gdzieś w głębi się świeciło, aczkolwiek nie zdołałam dopatrzeć nikogo w promieniu metra od chociażby jednego z pięciu okien wychodzących na parking. Miałam drogę wolną.
Po raz ostatni się rozejrzałam na około i sięgnęłam ręką w głąb torby. W pierwszej chwili nie mogłam wyczuć metalowej ''kostki'' przez tę masę papierów jakie były tam napchane, jednak po chwili pierwszy pocisk trafił mi między palce. Przykucnęłam, odkleiłam plastikową płytkę która kryła pod sobą mokry i lepki klej, po czym szybko wsunęłam ją pod samochód i doczepiłam do wcześniej wybadanego miejsca.
-Dobra, jeszcze jedna. – szepnęłam do siebie, czując się zupełnie tak, jakby cały świat na mnie patrzył.
Przewinęłam się między samochodami i zrobiłam dokładnie to samo z drugim. Byłam gotowa się zmywać, kiedy usłyszałam znajomy dźwięk otwieranego okna a potem moje oczy dojrzały zapalające się światło przy parterze.
Przyznam, serce mi podskoczyło aż do gardła.
-Kurwa. – mruknęłam spanikowana i schowałam się za tyłem auta, gdzie ktokolwiek by nie stał w oknie, nie byłby w stanie mnie zobaczyć.
-Nosz kurwa, no. – mówiłam sama do siebie, coraz bardziej odnosząc wrażenie że zaraz w każdym oknie sąsiadów ktoś się pokarze i zacznie na mnie pokazywać palcem.
NA MOJE ZAKICHANE SZCZĘSCIE, niedługo potem to piekielne światło w domu Styles'ów zgasło a ja poczułam jak powietrze uchodzi ze mnie jak z podziurawionego balonu.
-,,Idź i podłuż te dwa pociski Amber. To wcale nie będzie trudne'' – gadałam sama do siebie, wypominając sobie słowa James'a. - ,,Musisz mi pomóc załatwić sprawę z jej chłopakiem'', ta jasne, bo przecież ty nie mogłeś!
Warknęłam i w końcu wyrwałam się zza samochodu i żwawym krokiem podążyłam w stronę Rogers'a. Oby to była ostatnia rzecz, jaką James mógłby ode mnie chcieć na poczet zakończenia tego bagna, w które de facto sam się wpakował. Jak on tak i Aloysius. Oni oboje.
\ TIME SKIP, BACK TO PRESENT \ chwila obecna, Lillie POV
ja: of course że tak
ja: nigdy nie sprzątasz
ja: nawet u mnie nie sprzątasz
ja: bałaganiaro
harry: jestem człowiekiem tradycji
harry: od zawsze chaos był i będzie częścią mnie
harry: nie wiem czemu miałbym to zmieniać
ja: jaaaaasne
ja: bo moment w którym jest tyle gratów na podłodze że już nawet dywanu nie widać, to jest jedyny moment w którym
ja: jesteś w stanie się skapnąć że O KURDE
ja: chyba jednak trzeba ogarnąć
harry: pitu pitu
harry: nigdy nie byłem dobry w organizacji
ja: kiedyś trzeba będzie się nauczyć
harry: meh
harry: nie dzisiaj
harry: nie jutro
ja: słaby z ciebie materiał na żonę
harry: *wyraz twarzy oznaczający szok*
ja: xd
harry: ty wiesz, może jak wrócisz to w końcu powiesz swoim staruszkom że
harry: HEJ!
harry: widzicie tego kudłatego ciecia, o tam! *wskazuje ręką na siebie*
harry: no, właśnie tego!
harry: jest mój i generalnie jesteśmy sobie razem!
harry: byłoby fajnie jakbyście go zaakceptowali
harry: synek jest na serio spoko gościem!
ja: może to zabrzmi jak NIE JA
ja: ale ten jeden jedyny raz
ja: chyba nawet przyznam ci rację
harry: NO BYŁOBY FAJNIE
harry: a wiesz
harry: już pomijając moje wszelakie konflikty rodzinne
harry: jakby twoi starzy zdecydowali się ciebie wyrzucić
harry: *mimo iż dobrze wiem że prędzej by ci zbudowali szklany schron niż kazali się wynosić*
harry: to moja mama w sumie by cię na serio
harry: ciepełko przyjęła
harry: no
ja: myślisz?
harry: weź
harry: spośród tych wszystkich dziewczyn które przewinęły się przez mój dom do tej pory
harry: to ty jesteś spełnieniem jej marzeń
harry: nawet nie wyolbrzymiam
harry: lubiła by cię
harry: śmiem twierdzić że nawet ''ojczym'' byłby zadowolony na wyższym poziomie niż zwykle
ja: wow
ja: jestem pierwszą rzeczą która w twoim życiu może być określona jako
ja: ''w końcu coś mu się udało''
ja: jestem twoim sukcesem
ja: chociaż przyznaję że droga do tego sukcesu była jak bieg po węglu
ja: jeszcze takim czerwonym
harry: dramatyzujesz
harry: byłem milusi od samego początku
ja:
ja:
ja:
ja:
ja: zaciąłeś się może podczas golenia?
harry: nope.
ja: proponuję pójść i tym razem postarać się bardziej
harry: sarkazm LILLIE MODE OFF.
harry: sarkazm LILLIE MODE ON.
harry: idź ty dziecko w końcu spać
harry: ile można moczyć tyłek w wodzie
harry: cała woda z ciebie wyjdzie
ja: nie mogę
ja: tu jest tak cudownie
harry: woah
harry: siedzisz tam odkąd zacząłem pisać
harry: co daje już dobrą godzinę
harry: nie ostygła ci ta woda?
ja: ostygła
harry: i siedzisz w zimnej?
ja: meh
ja: regularnie odpuszczam trochę tej ''starej''
ja: i dolewam ciepłej
ja: + bąbelki
ja: to feel fancy
harry: nie czuję się zdziwiony
harry: prawdopodobnie robiłbym tak samo
ja: widzisz
ja: jedyne co mogłoby mnie stąd wyprzeć to brak ciastek, ale to szczegół
ja: i tak miałam ich dzisiaj już pod dostatkiem
harry: ale tak na poważnie
harry: jest prawie jedenasta
harry: o tej godzinie to ty powinnaś opróżniać szklankę ciepłego mleka i być na drodze do łóżka
ja: nieeeee
ja: posiedzę jeszcze chwilę
ja: posłucham muzyki
ja: a potem faktycznie wyjdę
harry: nie wrzuć tych słuchawek do wody
ja: spróbuję
harry: mam tylko jedną prośbę
harry: zadzwoń do mnie jak nie będziesz zajęta ''przetrwaniem w dziczy''
ja: ?
ja: ok?
harry: może być wieczorem, albo w południe czy coś
harry: mam jutro do ogarnięcia raptem parę rzeczy to moglibyśmy pogadać
ja: z czego płynie ta inicjatywa?
harry: nie wiem
harry: pomyślałem że jakby ci się nudziło gadanie do ściany
harry: to mogłabyś mieć ochotę pogadać ze mną
harry: albo może nawet Niall by się tu dołączył
harry: nie wiem czy czasem nie wpadnie na przestrzeni paru następnych dni
harry: no
ja: ok
ja: rozumiem
ja: jak będę mieć chwilę [a mam szczerą nadzieję że będę mieć]
ja: to zadzwonię
harry: ok
harry: to
harry: dobranoc w takim razie
ja: dobranoc
harry: wyśpij się
harry: cholera wie co tam jutro będzie się działo
ja: staram się nie dramatyzować
ja: nie spychaj mnie na złą drogę
harry: dobrze dobrze
harry: kocham cię
ja: ja ciebie też
ja: może nawet trochę mocniej niż ty
harry: zapomnij
harry: możesz próbować być lepsza we wszystkim ale nie w tym
ja: harlold
ja: *harold
harry: koniec dyskusji
harry: kocham cię
harry: dobranoc
ja: ok, w porządku
ja: ale to ja mam rację
harry: Lillie
ja: love you
#
przepraszam was. bardzo dużo rzeczy się zadziało w moim życiu.
nie oczekuję wybaczenia. nie chcę wybaczenia.
chcę dokończyć tą historię, bo to obiecałam.
następny rozdział jutro przed 21:00
luv
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top