3 maja trzy lata temu
Święto Trzeciego Maja obchodziłyśmy w bardzo polskim stylu: oglądając amerykańskie filmy na kanapie w salonie. Dochodziła dwudziesta druga. Kochałam święta i późne godziny, więc nawet trujący bluszcz pnący się po szafkach obok ekranu specjalnie mi nie przeszkadzał. Moje wizje dotyczyły nadchodzącego lata, trochę mogłam odpocząć od Apokalipsy, ale ich brak tylko pobudzał mój niepokój. Te wydawały mi się gorsze od samego cierpienia. Bo co, jeżeli wrócą, kiedy nie będę na nie gotowa? Powrót zwyczajnego bólu mógł mnie uderzyć o wiele gwałtowniej po tak długiej nieobecności.
Główna bohaterka na ekranie właśnie odrodziła się na nowej planecie, ubrana w długą suknię z tamtejszych kwiatów.
― To jej się nie rozleci? ― spytałam, patrząc, jak dostojnie przemierzała polanę.
― Cicho, przecież jest śliczna. A ta dziewczyna jeszcze bardziej. ― Siostra siedziała pochylona i wpatrzona w ekran niczym w ósmy cud świata.
Poruszyłam brwiami.
― Podoba ci się? ― szepnęłam konspiracyjnym głosem, ale wtedy ona zerknęła na mnie dziwnie i wreszcie do mnie dotarło. ― O nie. Nie, nie, nie, nie mów, że... jesteś lesbijką, tak?
Nie dałam jej się odezwać, gdyż wielki rumieniec na twarzy oraz wstyd w oczach mówiły za siebie.
― Wiedziałam! ― krzyknęłam. Kątem oka spostrzegłam także jakąś istotę przypominającą stare, spróchniałe drzewo w kształcie człowieka siedzące za siostrą i patrzące na mnie z mordem w oczach. Zignorowałam je. ― Hej, adoptowałaś mnie, bo ci się podobałam?
Zostałam obdarzona obrzydzonym spojrzeniem.
― Po pierwsze: fuj. Po drugie: nie jestem pedofilem. Masz piętnaście lat, ja dwadzieścia cztery. Dziewięć lat różnicy, dzieciaku. I po trzecie: ty nie jesteś homo. Ty jesteś zdrowa.
― W takim razie dlaczego mnie adoptowałaś? ― drążyłam dalej. Wcześniej nie chciałam ryzykować, ujawniać ciekawości.
Wstała, zaciskając pięści, wzięła do ręki pilota, zamierzając wyłączyć film, lecz w kadr właśnie weszła główna bohaterka. Zawahała się, patrząc na jej kwiecistą suknię. Zobaczyłam samotną łzę, spływającą po policzku opiekunki, zanim wygasiła ekran. Potem odwróciła się do mnie plecami i wyszła.
Jeszcze do niedawno nie mogłam pojąć, o co chodziło. Uświadomiły mi to dopiero ostatnie wydarzenia. Wszystko przez jedno spojrzenie, którym obdarzyła mnie przy karetce. Zrozumienie.
Siostra uważała się za chorą psychicznie. Chciała mnie uleczyć, bo miała nadzieję, że jeżeli „naprawi" schizofreniczkę, wtedy będzie szansa na ozdrowienie również dla niej. Od tamtej pory patrzyłam na nią inaczej. Traktowałam ją nadal tak samo, w głębi serca zdając sobie sprawę z jej cierpienia, więc sama cierpiałam.
Im więcej cierpienia, tym lepiej, prawda?
Nie powinnam brać na siebie kolejnej osoby, ale chciałam, żeby też była szczęśliwa, zanim ten świat się skończy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top