Rosmary
Uciekałyśmy ile sił w nogach, nawet nie patrząc do końca w jakim kierunku. Oczywiście ktoś musiał zabrać naszą śpiącą królewnę i tą osobą byłam właśnie ja. Reszta dziewczyn nawet nie zastanawiała się, czy opłaca się ją zabrać, tylko od razu ruszyły przed siebie. Gdyby nie ja, zostałaby staranowana przez stado wściekłych królików. Niestety moja "odpowiedzialność" sprawiła, że byłam na szarym końcu, prawie dopadnięta przez te bestie.
Na szczęście lata treningów i wrodzony talent do biegu przydał się teraz i wraz z Tat już po chwili byłam na samym początku tego pościgu.
Koniec sali i jedynie mały korytarz, świetnie! Wbiegłyśmy tam czym prędzej, nie chcąc się zatrzymywać ani na moment. Ściany, nadal ściany... o, co za niespodzianka! Wciąż ściany. Nigdzie drzwi, zakrętu, czy chociażby klapy w "podłodze". Zero, null,nic! O, czekaj...
- Tędy, ale już! - Zakomenderowała Tat i momentalnie wszystkie skręciłyśmy za nią w wąskie przejście. No, prawie wszystkie... Alezja wypadła na zakręcie. Niestety nie zdążyłam jej już zgarnąć, bo masywne drzwi zatrzasnęły się tuż przed moim nosem, gdy tylko spróbowałam zawrócić.
- Niestety, na nią już za późno. Króliki ją dopadły. - normalnie zaśmiałabym się na takie słowa, ale wyzuty z uczuć, lodowaty głos Odre na to nie pozwalał. Zamiast tego rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znalazłyśmy. Pełno było tu wyrzeźbionych w ścianach trójkątów. Dobra, to nie były trójkąty, tylko iluminati w cylindrach.
- Billy! Co ty tu robisz, stary? Jeszcze bez Sosenki? Nie ładnie tak... - wszystkie dziewczyny jak na zawołanie spojrzały się na mnie dziwnie. Ja powiedziałam to na głos? Ups... no cóż, zdarza się.
- Dobra, nie ma co się głupio zastanawiać nad randomowymi tekstami Ros. Chodźcie stąd jak najszybciej, dziwnie tu. - stwierdziła Tat.
- No właśnie jest za normalnie i zimno. - kolejne zdziwione spojrzenie. Czy każde moje słowo spotka się z taką reakcją? - No przestańcie się tak gapić! Już bredzić bez sensu nie można? - poczekałam chwilę na odpowiedź, ale taka nie nadeszła. Ruszyłam więc przed siebie, chcąc wyjść stąd wreszcie - Nie to nie.
Nie dane było mi nacieszyć się spokojem i ciszą, bo już po chwili słyszałam kroki dziewczyn za mną. Aha, irytuję je i dziwię, ale nie zostawią mnie w spokoju. Bo po co? Przyspieszyłam nieco, lecz po chwili zatrzymało mnie szarpnięcie za ramię. Chciałam się wyrwać z chwytu Tat, ale w tym samym momencie poczułam osunięcie płytki pod stopą i momentalnie runęłam w dół.
Spodziewałam się twardego lądowania, ale zamiast tego wylądowałam na Tat, którą najwidoczniej pociągnęłam ze sobą w dół.
- Uhm, możesz ze mnie zejść? - spytała mrożąc mnie spojrzeniem, na co ja podparłam się na łokciach po bokach jej głowy i uśmiechnęłam przebiegle.
- Ale dlaczemu? To takie przyjemne i pożyteczne. Jesteś bardzo wygodna. - droczyłam się z nią jeszcze chwilę, po czym stwierdziłam, że nie mogę tak leżeć całą wieczność. Zgarnęłyśmy się ze starej, popękanej podłogi i rozejzałyśmy po pomieszczeniu. Było to coś na podobieństwo laboratorium, pracowni i magazynu jednocześnie.
Stawiałam niepewne, wolne kroki. Nie chciałam po prostu wdepnąć w kolejną pułapkę. Jednocześnie starałam ogarnąć wzrokiem znajdujące się tu rzeczy. Walało się tu pełno map, zapisków, dzienniki i inne takie. Mnóstwo też tu było pustych puszek po pitt sodzie. Najlepiej w tym wszystkim i tak wyglądała Tat, zachwycająca się dosłownie wszystkim.
- Ros! Chodź coś zobacz. - dopadła stos papierów gęsto zapisanych niezrozumiałymi słowami. - Tu jest coś o Bezdusznym Duszanie, jak przemienić wodę w kisiel i skąd się biorą dzie... - w tym momencie jej wypowiedź przerwał głośny huk, dobiegający zza nas. Momentalnie się odwróciłam się w stronę, z której doszedł dźwięk. Moim oczom ukazała się ogromna dziura w ścianie, ziejąca ciemnością. Niepewnie podeszłam do wyrwy, zaczynając dostrzegać znajdującą się tam postać.
- Rosie! - natychmiast tego pożałowałam, czując duszące mnie ramiona Alezji. Co najlepsze, znajdowało się za nią to samo stado królików, które nas wcześniej goniło.
- Az? - zza mnie dobiegł głos zdezorientowanej Tatiany. Takiej to dobrze. Stoi, nic nie robi, a mnie tu duszą. - Już myślałam, że zginęłaś, ale jak widzę...
- Zostałam królową królików! - wypiszczała Alezja, przerzucając się na Tat. Może bym jej współczuła, gdyby nie fakt, że bardzo potrzebowałam powietrza. - A właśnie! - odwróciła się w moją stronę. - Mam dla ciebie prezent! Ale najpierw zamknij oczy.
Spełniłam jej prośbę bez większych pytań,bo już i tak nie miałam na nie siły.
- A teraz wyciąg przed siebie ręce. - zrobiłam jak mówiła, a po chwili poczułam coś miękkiego w dłoniach. - Możesz otworzyć oczy.
Uchyliłam niepewnie powieki, po czym z głośnym wrzaskiem rzuciłam otrzymanym czymś o ziemię. Następnie odskoczyłam jak najdalej do tyłu i schowałam się za plecami Tat. Prawie zawału dostałam przez Alezję sadystkę.
- Az, daj jej spokój z tymi kaczkami. Już ją raz goniły, wystarczy. - dziewczyna ewidentnie posmutniała, a ja powoli się ogarniałam z tej sytuacji. Takie numery to nie na moje nerwy. - Dobra, idziemy dalej. Az, wiesz jak się stąd wydostać?
- Yup, króliki wiedzą wszystko. - odpowiedziała krótko z głupkowatym uśmiechem i wróciła skąd przyszła. Tyle, że ja z Tat musiałyśmy iść za nią. Niechętnie poszłam za namową Tati i po chwili włóczenia się po korytarzach dotarłyśmy do sali, w której była ta przeklęta pułapka.
- No nareszcie. Nie żeby jakoś mi to było szczególnie do życia potrzebne, ale gdzie Odre i Amy?
- A, one są przy wejściu do Narnii. - odpowiedziała z uśmiechem Az, machając lekceważąco ręką. My wpatrywałyśmy się w nią tylko pustym wzrokiem, próbując to zrozumieć.
- Ale że do czego? - spytałyśmy jednocześnie.
- Do Kanady kurdebele. Nie, nie wiem co to Kanada i czy w ogóle coś takiego jest. Po prostu chodźcie dalej. - Az zaczyna się irytować, a to nie oznacza niczego dobrego. Meh, no nic, trzeba się słuchać.
Nie minęło pięć minut i znalazłyśmy się przy ogromnych drewnianych drzwiach, zdobionych lekko złotymi wzorami. Tak jak mówiła Az, były tu dziewczyny. Miały mocno rozszerzone źrenice, pomalowane twarze i chwiały się lekko na nogach.
- Co wam się stało? - spytałam niepewnie, wskazując na ten obraz nędzy i rozpaczy, czyli ich twarze.
- Jigglypuff powraca, strzeż się Mrocznego Pana. - wymamrotała cicho Amy, wpatrując się w jakąś pustą przestrzeń.
- Ros, nie ważne co im jest. Bo i tak wygląda na to, że jesteśmy na końcu tej całej podróży. - Tat podeszła do wrót, oglądając je dokładnie. - Achiewement get!
Równe 999 słów! Normalnie jestem z siebie dumna *u*
Tak, mówi Oli, a nie Wiki... wiem, zjecie mnie teraz za tak długi brak tego beznadziejnego rozdziału. No cóż, na swoją obronę nie mam nic, po prostu miałam lenia i brak weny. Ale i tak nie dacie rady mnie zabić, bo jestem nieśmiertelna :P
Dobra, to tyle po mnie. Wiki skarbie, oddaje ci głos ^^
Jeszcze raz mnie tak nazwiesz a utnę ci łeb _-_
Dobry! Z tej strony Tati... Nooo i... To wszystko wina Ros! Ja naprawdę chciałam dodać ten rosdział normalnie... Ale jest teraz!
I jak pewnie się już domyślacie, zbliżamy się do końca opowieści. Z tej okazji coś będzie, ale co to jeszcze nie wiemy
Do napisania!
Teksty:
"Obóz harcerski. Ametyst bawi się okularami Tatiany.
T:Julka uważaj! Te okulary są mojej mamy. To pamiątka rodzinna!
A:Po kim?
T: ...
T: Po mamie."
"Wtajemniczone nie będą chodzić do pielęgniarek obozowych, dopóki nie wymyślą leku na głupotę"
"Na apelu ogłoszono nowinę, że inne obozy będą chciały nam ukraść namiot. Jaka rozmowa mogła by się w tedy odbyć:
Amy: Zauważyłaś coś Wiki?
Tat: No tak. Mamy mnóstwo gwaizd na niebie. Widzę Mały i Duży Wóz. W końcu mamy bardzo przejrzyste niebo.
Amy: A wiesz co ja zauważyłam? ŻE NIE MAMY NAMIOTU!!!"
"Pokaz mody naukowej. Od namiotów idzie piątka dziewczyn z natapirowanymi włosami i ubrudzonymi twarzami.
Tat: Chyba coś im w laboratorium wybuchło.
Amy: Tak. Makijaż."
"Założyłam słuchawki, dałam telefon na full i słuchając metalu rozkoszowałam się ciszą ~ Rosmary "
"Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Podobnie głowa od ciała ~ Tatiana "
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top