Rosmary
Muahahahaha... khe, khem! Zwiedzanie ciągnących się pod niemal całym zamkiem labiryntów, czy Sans jeden wie co to jest, uważam za oficjalnie rozpoczęte!
Niestety reszta dziewczyn chyba nie podziela mojego entuzjazmu, tylko patrzą się na mnie dziwnie.
Nic nie poradzę, że uwielbiam takie miejsca. Głucha cisza i otaczający cię wokół mrok powoli wykańczają twoją psychikę, a zatęchłe powietrze niemal dusi twoje płuca nie pozwalając ci na krzyk, którego i tak nie zdążyłbyś z siebie wydobyć... Zapowiada się dobra podróż!
Tylko trzeba coś podziać z Az, tak żeby nie narobiła kłopotów. Co do Odre... nie mam do niej nic, nawet ją lubię, ale ostatnimi czasy nie mogę pozbyć się z umysłu jednej myśli: "Uśmiercimy Odre! Uśmiercimy Odre!". Aczkolwiek nie przeszkadza mi ona na tyle, by się jej pozbyć(mowa o tym tekście z mojej głowy, oczywiście)
Oczywiście to małe Rude coś nie mogło usiedzieć spokojnie na dupsku, bo po co? Zamiast tego wolała popatatajać za nami do tego ciemnego zadupia. Coś mi się wydaje, że Myrrę czeka spory ból dupy po tym wszystkim.
- Nie zawracajcie sobie nią dupy, za chwilę jej minie - to mówiąc Tat oderwała moją uwagę od mapy i zwróciła na Myrrę latającą wszędzie z psychopatycznym uśmiechem i tykającą wszystko dookoła. Może uruchomi pułapkę? Byłoby miło, nie powiem.
Yupi, nie ma jak szlajać się po jakimś więzieniu z depresantką, dzieckiem z ADHD i trzema... czymś, co chyba nigdy lochów nie widziało na oczy. Mimo to nadal pozostawałam zdeterminowana, a przynajmniej do czasu, gdy znalazłyśmy się na jakimś rozdupiu dróg.
- Dobra dziewczęta, idziemy na prawo. - odezwała się Tatiana, odwracając się na moment do nas i zaraz potem skręcając w danym kierunku.
- Tati, padło ci na mózg? - co to mózg? Dobra, nie ważne. - Przecież wyjście było na lewo.
Dziewczyna momentalnie stanęła w miejscu, patrząc dziwnie na Myrrę.
- Nie-e, na lewo jest ślepa uliczka. Nie wiesz?
- Ale jak pójdziesz w drugą stronę, to nie będzie tam nic oprócz ścian. Idźmy w lewo.
- Nie, w prawo.
- Lewo.
- Prawo.
- Drugie prawo.
- Nie, bo lewo... czekaj, co?! Dobra, niech ci będzie. Dziewczęta i Kami! W drogę!
Posłusznie ruszyłyśmy za Tatianą, ignorując Rudą skaczącą z radości. Tak jak się spodziewałam(Tatiana pewnie też) na końcu korytarza zastałyśmy ścianę, blokującą drogę.
- No i brawo Myrra, jesteśmy w ciemnej dupie i jeszcze straciłyśmy czas, żeby się tu znaleźć. - ledwo powiedziałam z rosnącą irytacją i odwròciłam się na pięcie w stronę wyjścia. Nawet nie czekałam na dziewczyny, nigdy nie lubiłam za bardzo trzymać się grupy.
W pewnym momencie coś mi zastąpiło drogę... a raczej ktoś. I to trzech ktosiów. Zapewne byli to strażnicy pilnujący więźniów i nieproszonych gości, czyli nas.
- A wy co tu robicie?
- A już idziemy, zaraz nas tu nie będzie, tak więc... - próbowałam się przecisnąć między nimi, ale niestety skutecznie mi to uniemożliwili. - No Panowie, widzę że nie chcecie współpracować. Tak być nie będzie.
Spojrzałam tylko krótko za siebie, aby sprawdzić, czy moi ludzie tam są. Są i to gotowi do walki, gotowi na wszystko. Już miałam się rwać do walki, gdy nagle poczułam szarpnięcie za plecy. Tatiana gromiła mnie wzrokiem typu "bench please", po czym podeszła do strażników, zdejmując wcześniej bandaże z twarzy. Aha, i to wszystko? Powiedziała im tylko kilka słów i tak po prostu dali nam odejść.
- Jak ty to tak?
- Ros, jestem jebaną córką króla tego całego podziemia. Innymi słowy: robię, co tylko mi się żywnie podoba, bench.
Szkoda, że u mnie tak to nie działa. W domu faktycznie mogę robić co tylko zechcę, ale strażnicy zawsze traktowali mnie jak równą sobie, znajomą, z którą można normalnie pogadać, pośmiać się czy pójść na piwo. Za to nigdy nie byłam w ich oczach jakimś wyższym autorytetem, który mógłby ich w każdej chwili zwolnić. Innymi słowy: byłam na tyle zaufaną osobą, że nie przejmowali się przewinieniami, czy obijaniem się w pracy w mojej obecności.
Na końcu, tym razem dobrego korytarza, znajdowała się wielka klapa i drabina prowadząca w górę. Szybko wspięłyśmy się po niej, chcąc jak najszybciej wydostać się stąd. Dopiero stojąc na górze zauważyłam, że Az jest jakaś przygaszona, a Odre z Amy trzymają się z tyłu. Kami oczywiście gadał bez przerwy z Myrrą, ale i tak wszyscy ich ignorowali. Tatiana to ma fajnie. Czy tylko ja nie mam narzeczonego wybranego przez mojego ojca? Faktycznie, kiedyś był to Nares - najlepszy łowca wśród młodszych klas, pochodzący z bogatej i wpływowej rodziny i w ogóle. Zawsze był tym "idealnym", mój ojciec traktował go jak własnego syna. Ale pewnego razu przesadził i sześć lat temu został wygnany za brutalne pobicie, obrazę i przyniesienie hańby "rodzinie królewskiej" na Zawodach Letnich.
Szkoda, kiedyś był naprawdę miły i... kochany? Ale po tym wszystkim po prostu nie potrafię spojrzeć mu w oczy. Od razu mam ten dzień przed oczami, a całą mnie opanowuje furia, bądź depresja. Na szczęście z tych rozmyślań wyrwał mnie Kami, wołając bym nie zostawała w tyle i poszła za nimi. Znaleźliśmy się w... pokoju Tat. W sumie to pasował do niej. Wszystko było czarno-szaro-granatowe. Meh... kolory rodowe Terran, oczywiście.
- Słuchajcie, musimy obgadać jeszcze... - i na tym skończyło się moje słuchanie Tat. Usiadłam na miękkim łóżku, poszukując w plecaku kartki i ołówka. Zamiast tego moja ręka trafiła na zmiętą czerwoną karteczkę. Tja... mój kolor. Postanowiłam zaryzykować i przeczytać jej zawartość, napisaną przez Naresa.
Różyczko, wybacz mi mój błąd. Wiem, że nie powinienem, było to po prostu podłe z mojej strony. Nie liczę nawet na to, że kiedykolwiek mi tego zapomnisz, ale mam nadzieję że chociaż zrozumiesz. Nie wiem co mnie wtedy ogarnęło. Od tamtego dnia nawet nie potrafię spojrzeć sobie w oczy... Boże, piszę jakbym był mądry, czy coś takiego. Przepraszam, naprawdę. Wybacz mi proszę. Kocham Cię.
~ Vincey
Nie mogłam oderwać wzroku od kartki, co chwila czytając tekst od nowa. Kątem oka zauważyłam, że dziewczyny się na mnie dziwnie patrzą, a Az już leci mnie przytulić, więc podniosłam wzrok.
- Co jest? Mam coś na twarzy, głowie, ogólnie sobie?
- Nie, tylko raptem się poryczałaś od czerwonej kartki, bo ci się na sentymenty zebrało. - powiedziała Odre obojętnie, po czym wyrwała mi liścik z ręki i uciekła z nim niewiadomo gdzie.
Hello starlets!! To ja, Ola/Ros/Jason/whatever
Tym razem ja, ponieważ Tat jest na wycieczce, a ja siedzę w domku na dupsku i uczę się pytań na egzamin do szkoły-,-"
Rozdział spóźniony i to o dużooooooo... i nie liczcie na to, że mi przykro za to. Gdzieżby tam, jestem tylko zła na cały świat, że mam teraz w cholerę roboty i jeszcze rozdziały mi każą pisać.
Rozdział jest taki kompletnie z dupy, pisać to miała za mnie Tat, ale ponoć "nie mogła wczuć się w moją postać"-_-
No i to chyba tylko tyle z moich usprawiedliwień... jeżeli ma ktoś do mnie jakiekolwiek pretensje to pisać śmiało, nie gryzę... mocno.
Od razu przepraszam, ale musiałam dodać ten wątek z Naresem, nie mogę go tak po prostu sobie odpuścić!! Tat, nie zabij mnie plis...
A oto i cytat mojego taty - Lolcarza Wszechczasów:
*wchodzę do salonu w nowej spódnicy, białych rajtuzkach, luźnej koszuli i szarym swetrze*
"No, to wystroiłaś się jak szczur na otwarcie kanału"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top