Rosemary

- No nie! Tego już za wiele!

Siedziałam na jednym z większych drzew i rozkoszowałam się jasnym blaskiem księżyca i ciszą, gdy w moją głowę wdarła się kolejna irytująca wena. Patrzyłam z czystym gniewem i zdziwieniem na rysunek przedstawiający mnie i tego typa trzymających się za ręce i idących leśną drogą. Obrazek jak z taniej komedii romantycznej, co nie?

Starałam się uspokoić wdychając nocne powietrze jakieś dwadzieścia metrów nad ziemią. Meh... drzewa w puszczach Gelisaltus sięgały spokojnie po pięćdziesiąt, nawet siedemdziesiąt metrów w górę. Ale jednak miło było wyłożyć się na grubej gałęzi i mieć niemal wszystko w nosie. Już taka była moja natura, mieszkając całe życie w ogromnym lesie nauczyłam się czerpać siłę i spokój z wysokości, choć sama mam niewiele ponad sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i ledwo odrastam od ziemi.

Po kilku minutach bezczynnego leżenia postanowiłam zasnąć, w końcu miałyśmy jeszcze tego dnia zejść do Terry, a nie specjalnie się uśmiechała do mnie ta opcja.

***

Ciepłe promienie słońca obudziły mnie, a brzuch ewidentnie domagał się jedzenia, więc postanowiłam wreszcie zejść na ziemię. Może i czerpałam siłę z wysokości, ale lubiłam od czasu do czasu poczuć twardy grunt pod stopami.

Gdy znalazłam się na miejscu moja twarz mogła wyrażać co najwyżej wyraz kompletnego zdziwienia. Niby standardowy widok: dziewczyny jedzące w ciszy kolejną przyrządzoną przez Odre i Amy potrawę. Ale coś jednak zakłócało ten sielankowy widok. A raczej ktoś. I to kilka ktosiów.

Naprzeciw dziewczyn siedziało trzech chłopców, na których wpadłyśmy wczoraj na targu. O nie! Tak być nie może. Natychmiast podbiegłam do niebieskookiego bruneta, nie przejmując się zaciekawionymi spojrzeniami.

- Co ty tutaj robisz, do cholery? - starałam się na beznamiętny ton, choć było to dość trudne przez targającą mną złość. Gdybym na niego po prostu krzyknęła, dziewczyny od razu zabrały by mnie jak najdalej od tego typa.

- Ros, spokojnie. Oni przyszli tylko obgadać parę spraw i tyle. Nie musisz z tego powodu zaczynać wojny - Odre starała się mnie uspokoić, ale takie słowa zazwyczaj działały kompletnie na odwrót. Jednak starałam się w miarę panować nad sobą.

- Ja... przepraszam.

No teraz to mnie zatkało do końca. On przeprosił? Po ponad sześciu latach przyznał się do winy? Spojrzałam mu w oczy, które po raz pierwszy odkąd pamiętam wyrażały skruchę i coś jakby nadzieję.

- Przepraszam?! Człowieku, ty zrujnowałeś mi życie i myślisz, że to wystarczy?! - sięgnęłam do torby po niewielką szklankę. Potem powiedziałam już spokojniej dając ją Naresowi. - Masz, trzymaj to.

- No i? To tyle?

- Teraz ją upuść na ten kamień - brunet spełnił prośbę bez zbędnych pytań. - I co?

- Rozbiła się.

- Nie "się", tylko ty ją rozbiłeś. Teraz ją przeproś i zobacz czy tak łatwo się pozbiera. Teraz rozumiesz?

Ledwo powiedziałam i spowrotem pobiegłam w stronę drzewa, na którym ostatniej nocy urządziłam sobie coś w rodzaju "własnego kąta". Bez problemu wspięłam się po korze dzięki hakom zamontowanym w butach i dopiero wtedy pozwoliłam łzom płynąć.

"Przepraszam", też mi coś! Wcale nie tak trudno to powiedzieć, a co dopiero zasłużyć sobie na prawdziwość tych słów. Czy on naprawdę nie rozumie, że przez te jedne jedyne Zawody Letnie zniszczył niemal cały mój świat? Mówił "Przecież nic nie zrobiłem", lub "Co za różnica kto wygrał: ty, czy ja?".

Nie zauważyłam nawet, kiedy zasnęłam, a uświadomił mnie w tym lekki dotyk na ramieniu. Leniwie otworzyłam oczy by sprawdzić kto zakłóca tan jakże przyjemny stan. Była to Tatiana. Nawet nie pytałam jakim sposobem wspięła się tu bez odpowiednich butów i techniki.

- Miałaś rację.

Zdziwiłam się nieco. O czym ona mówi?

- Niby z czym?

- Z tą wizją. Na początku nie wierzyłam, że może się spełnić... a jednak. Tylko błagam, nigdy więcej nawet nie próbuj rysować czegoś podobnego, bo możesz skończyć bez ręki.

- Dobra, dobra. Nie bulwersuj się tak - odpowiedziałam spokojnym głosem. Nie wiedzieć czemu miałam nawet nie małą ochotę, aby nie wszystkie moje wizje się sprawdzały. - Coś jeszcze?

- Tak, to - sięgnęła za pas z bronią, na którym zaczepiona była niewielka karteczka. Podała mi ją i już zaczęła schodzić. Obróciła się jeszcze na chwilę. - Chłopaków już nie ma. Za pięć minut zbiórka na dole, dziecko lasu. Masz się stawić punktualnie, schodzimy do Terry.

Aha? Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo Tat już schodziła po pniu. Czarna magia? O ty oszuście, nie ładnie tak ułatwiać sobie życie. Postanowiłam odczytać wiadomość, jaką otrzymałam.

Różyczko, wybacz mi mój...

Momentalnie przestałam czytać i upchnęłam karteczkę do plecaka, by wylądowała na samym dnie. Nie wyrzuciłam jej tylko i wyłącznie dlatego, że nienawidzę zaśmiecać lasu czymkolwiek. Dla klanu Gwiazdy Betlejemskiej to tak, jakby samemu zasypywać się śmieciami. Las daje nam pożywienie, schronienie i przewagę nad wrogami od setek tysięcy lat i należy go szanować.

Postanowiłam nie rozpraszać się i spakować wszelkie rzeczy do plecaka. Gdy zeszłam na dół Az od razu się do mnie przytuliła i wypytywała o to, co się stało, że płakałam. Zbyłam jej pytania standardowym "Nic, nic..." i ruszyłam za dziewczynami w nieznanym mi dotąd kierunku.

Po kilkuset metrach Tat zatrzymała się i oznajmiła, że nie możemy widzieć dalszej drogi. Ponoć tajemnica klanu, czy coś takiego. Moje oczy momentalnie zaszły mgłą, jak podczas wizji i spanikowałam. Tat uspokajała nas, że to tylko czar, przez który nie zobaczymy prawdziwej drogi. I faktycznie po kilku mrugnięciach mój wzrok się wyostrzył na tyle, że widziałam już w miarę wszystko. Zdawało się, że nic się nie zmieniło, więc wszystkie ruszyłyśmy w dalszą drogę.

Witajcie drodzy ludkowie!
Tym razem to ja, Ros. Postanowiłam, że zrobię Tat na złość i tym razem to ja skomentuję rozdział.

*gdzieś w tyle* O ty cholero wredna!

Spokojnie, spokojnie. Obiecuję nic nie zepsuć... chyba:)

Tak więc dziękujemy za wszystkie gwiazdeczki!! i komentarze. Mam nadzieję, że mnie nie zjecie za ten rozdział, ale ktoś *kaszel*Odre*kaszel* "zepsuł" mnie i musiałam coś wykombinować, by ten rozdział miał ręce i nogi...

Tak więc oto narzeczony Amy po raz drugi wkracza do akcji!!

Ale ja go nie chcę!

Meh... mówi się trudno i żyje się dalej:P
A teraz kolejny z naszych tekstów, oczywiście mój(*^-^*)

"Pani na matmie mówi coś o zajęciach dodatkowych

P: Kto zostanie?

R: No ones alive. I'm gonna kill everybody!!

P: Rose, coś mówiłaś?

R: Nic, nic..."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top