Rosemary
Obudziłam się z potwornym bólem... ogólnie wszystkiego i uczuciem, jakby moja głowa ważyła tonę. Znaczyło to tyle, że oberwałyśmy gazem usypiającym z domieszką fosforu i satyry. Znałam na pamięć wszystkie znane ludzkości trucizny i różne "bojowe specyfiki", więc nie było dla mnie problemem je rozpoznać.
Byłam przykuta łańcuchami do ściany, nie mogąc się poruszyć rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie oświetlała mała ilość światła, wlewającego się przez niewielkie okienko wysoko w ścianie. Do ściany naprzeciwko przykuta była Ametyst i Alezja, po mojej prawej Tatiana, a po lewej Odre. Dziewczyny powoli się wzbudzały, gdy nagle usłyszałam głos zza ściany.
- Jak myślisz, obudziły się już?
Sądząc po niskim, ochrypłym głosie, był to niezaprzeczalnie mężczyzna.
- Normalnie gaz powinien działać jeszcze godzinę, ale one pewnie są bardziej odporne na jego działanie.
Spojrzałam na dziewczyny: na prawdę były uodpornione, bo niemal całkiem się obudziły. No, może oprócz Alezji. Ona spała w najlepsze, nie zdając sobie kompletnie sprawy z zagrożenia.
- Hej Rose, wiesz gdzie jesteśmy?
Niemal podskoczyłam na słowa Odre, jedyne co mi na to nie pozwoliło, to grube łańcuchy.
- Na rajskiej wyspie wśród palm i kokosów, a za chwilę przyjdzie tu nasz małpi lokaj z drinkami z parasolkami - powiedziałam z całym możliwym sarkazmem, Odre tylko poslała mi mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Hej, śpiące królewny. Już wstałyście?
Nagle przez jedne z dwu żelaznych drzwi wszedł ogromny facet z zasłoniętą twarzą, cały ubrany na czarno. Wszystkie jak na zawołanie spojrzałysmy na Alezję, która dalej bezczelnie spała.
- To chyba było do ciebie - powiedziała Ametyst, szturchając "śpiącą królewnę" ramieniem.
- Co... Co się dzieje? - mówiła sennie patrząc na pozostałych. Gdy jej wzrok zatrzymał się na nowoprzybyłym pomieszczenie przeszył donośny pisk, po którym Alezja zemdlała. Mało w życiu widziała, więc na mało była przygotowana. Westchnełam tylko z żalem wznosząc oczy do nieba. Na szczęście inicjatywę przejęła Odre ze swoim zabójczym spojrzeniem.
- Po co nas porwałeś? Czego od nas chcesz?
- Ja nic. Ale niektórzy wiele zapłacą by ich biedne, małe córeczki były bezpieczne.
- Co?! - krzyknęłyśmy jednocześnie, po czym zabrałam głos ja. - W życiu ci się to nie uda. Mój ojciec nigdy nie zechce mojego powrotu. Chciał się mnie pozbyć od śmierci matki, więc wyświadczysz mu tylko przysługę.
- Uważaj na słowa, bo oberwiesz! - ryknął gniewnie, wskazując na mnie palcem. Ja natomiast po prostu byłam arogancką francą pewną siebie. Chciałam odciągnąć jego uwagę od Tatiany kombinującej przy kajdankach.
- Już się boję. Ciekawe co mi zrobisz? Rozkażesz siedzieć w kącie przez godzinę? Tylko spróbuj...
Nie dokończyłam, gdy mojej twarzy dosięgnął bicz "strażnika", rozcinając lewą brew. Nie chcąc ukazywać bólu milczałam mrożąc go spojrzeniem. Mężczyzna obrócił się na pięcie, wracając skąd przyszedł. Jak tylko zniknął nam z oczu odezwała się Ametyst.
- Rosemarie,nic ci nie jest? Wszystko w porządku.
- Nie pierwsza rana, nie ostatnia. Pomyślałabym raczej o sposobie ucieczki. Ma ktoś jakiś pomysł? - W odpowiedzi dostałam jedynie przeczące kręcenie głowami. - Tatiana, co tam kombinujesz?
Ledwo spytałam, dziewczyna oswobodziła jedną rękę z zatrzasku i zajęła się drugą. Że też o tym nie pomyślałam! Najnormalniejsza w świecie wsuwka! Czym prędzej poszłam w jej ślady, a po kilku minutach obie byłyśmy wolne od krępujących kajdanek. Potem zajęłyśmy się pozostałymi.
- Dobra. Teraz trzeba ogarnąć jak wyważyć okno, odzyskać broń i zwierzęta - zauważyła słusznie Odre.
- Brawo geniuszu. Ciekawe jak to zrobisz?
- A tak. - powiedziała Ametyst, klasnęła w dłonie tak żeby facet tego nie usłyszał, a po chwili przed oknem pojawił się jej lis. Pewnie ci ludzie wypuścili nasze zwierzęta w nadziei, że po prostu uciekną, a one w tym czasie zostały przy nas. Lisek przeszedł zgrabnie między kratami do środka, po czym popędził do pokoju obok. Po chwilce wrócił z pękiem kluczy w pyszczku. Ametyst sprawdzała po kolei każdy, aż natrafiła na ten, który otwierał drugie drzwi.
Był za nim długi, ciemny korytarz. Nie widać było dokąd prowadził, ale nie było innego wyjścia. Pobiegłem przed siebie jak najprędzej, chcąc się wydostać z tego chorego miejsca. Ametyst otworzyła grube drewniane drzwi następnym z mnóstwa kluczy, a naszym oczom ukazał się jakże cudowny las. Szybko wezwałyśmy nasze zwierzęta, uciekając jak najdalej od tych chorych ludzi. Nie obchodziły nas prowiant, czy broń, tylko własne życie.
Hej!
Chciałabyśmy podziękować każdej osobie która choć rzuciła okiem na tą historię.
Jesteśmy bardzo szczęśliwe.
Ostatnio mamy trochę dziwnych pomysłów ale w tej chwili wchodzi jeden z nich! Pod każdym rozdziałem będziemy pisać nasz randomowe teksty powstałe przy pisaniu.
Dodatkowo zachęcamy do pisania w komentarzach co wam się podoba a co nie!
"Przejdź na naszą stronę mocy! Mamy ciasteczka!"
Pozdrawiamy :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top