Rosemary
Siedziałam właśnie w swojej jaskini, którą odkryłam dawno spacerując po lesie i myślami wracałam do tego, co się właśnie zdarzyło. Przed chwilą uciekłam z domu i skryłam się tu przed deszczem, bo już nie mogłam wytrzymać. Cały czas mam przed sobą twarz ojca wykrzywioną przez gniew i krzyczącą na mnie:
- Jak mogłaś do tego dopuścić?! Jak mogłaś zachować się tak nieodpowiedzialnie?!
Nie mogłam uwierzyć, że w jednym człowieku potrafi tkwić tyle okrucieństwa. Siedziałam teraz na swoim łóżku z 12-letnią Earie leżącą na moich kolanach, zalewając się łzami. Była teraz nieprzytomna i upłynęło jej dużo krwi, a to wszystko przeze mnie. Całe ręce i ubrania miałam poplamione jej krwią. Gdybym nie zgodziła się pójść z nią wieczorem wgłąb lasu. Gdybyśmy nie spotkały tam wilków wyruszających na polowanie. Mnie się udało wyjść z tego cało - miałam raptem kilka siniaków i potargane ubranie - ale Earie miała rozciętą głowę, złamaną lewą rękę i najpewniej wstrząs mózgu, jej oddech był płytki. Chyba nie zostało jej dużo czasu.
- Słyszysz co do ciebie mówię?! - znowu rozbrzmiał przeraźliwy ryk ojca - Nie wystarczyło ci, że matka nie żyje?! Teraz to samo czeka twoją siostrę, jeżeli okaże się zbyt słaba!
- Skąd mogłam wiedzieć, że napadną na nas wilki? - Nie mogłam tego przewidzieć.
Właściwie mogłam. Dwa tygodnie temu narysowałam z nudów patykiem w ziemi małą dziewczynkę uciekającą przed wilkami. Nie sądziłam, że się spełni, bo wcześniej spełniało się tylko to, co było narysowane tylko i wyłącznie grafitem na papierze.To moja wina. Ojciec dalej głosił swoje tyrady na temat mojego nieodpowiedniego zachowania, ale go nie słuchałam.
Tego było już za wiele! To już trzeci raz w tym tygodniu, gdy "najlepszy z dynastii Futuredrawerów" się nade mną pastwił. Nie zważając na słowa ojca, wykorzystałam okazję, gdy się odwrócił. Wstałam odkładając siostrę na łóżko i wybiegłam przez otwarte drzwi mojej sypialni, w których zbierali się medycy, by pomóc umierającej księżniczce. Oczywiście ojczulek ruszył za mną, nawołując mnie imieniem matki: Isabelle.
Ciągle mu się myliły nasze imiona, nie dziwię się. Wyglądałam dokładnie jak ona: kasztanowe, kręcone włosy, zielone oczy, lekko śniada cera. Ale wracając do tu i teraz, ojciec próbował, ale dobrze wiedział, że nie zdoła mnie dogonić. Byłam najszybsza spośród wszystkich, których znałam, a będąc następczynią tronu, miałam sporo znajomości. Oczywiście znały mnie tylko osoby z naszego klanu, na cudzych ziemiach pozostawałam nieznana.
Skręciłam w prawo do uchylonych drzwi i natychmiast je zablokowałam krzesłem. Był to pokój mojej 9-letniej siostry Crystal. Nie zastanawiając się do końca co robię, skoczyłam przez otwarte okno. Wylądowałam z lekkim chrupnięciem w kostkach, ale glany do kolan okazały się i tak świetną amortyzacją przed upadkiem. Było ciemno i padało. Później nie zważając na nic puściłam się biegiem w stronę lasu...
Tak oto znalazłam się tutaj, cała przemoczona od deszczu, ale przynajmniej cała. Bluzka z koronkowymi rękawami, odkrytymi ramionami i brzuchem nie dawała dużo ciepła, podobnie jak krótkie spodenki, ale grube rajtki pod nimi pozwalały nie zamarznąć.
Zrzuciłam z siebie przemoczoną pelerynę i czym prędzej zajęłam się rozpalaniem ognia. Miałam tu wszystko, co potrzebne do przetrwania: kamienne palenisko, stos drewna i zapas jedzenia. Oczywiście znajdowało się tu również łóżko starannie splecione z grubych liści i przykryte skórą zwierzęcą. Już od miesiąca zamierzałam opuścić dom, ale dopiero teraz nadarzyła się odpowiednia okazja. Bo właśnie miesiąc temu ojciec ogłosił, że zamierza mnie wysłać na poszukiwanie Smoczego Jaja.
Drewno zaczęło cicho strzelać i po chwili zajęło się ogniem. Mogłam teraz usiąść przy nim, wysuszyć ubranie, gęste włosy do pasa i broń, z którą się nie rozstawałam. Patrząc na te płomienie odruchowo sięgnęłam do szmaragdowego wisiorka, który był jedyną pamiątką po mamie. Dołożyłam kilka drewien do ogniska, żeby nie zgasło, doturlałam się do łóżka i poddałam się zmęczeniu.
Wstałam po krótkiej drzemce z powodu dziwnych hałasów dobiegających z lasu. Nagle w jaskini zamigotał cień zwierzęcia wielkości wilka. Już miałam chwycić za miecz i rozprawić się z nim, ale w momencie zorientowałam się, że to zwierze nie zrobi mi krzywdy.
- Zwiezda, nie strasz mnie tak - mruknęłam pod nosem, przygarniając do siebie mojego białego tygrysa. Ona tylko popatrzyła na mnie swoimi dużymi kryształowymi oczami i w przeprosinach zaczęła się łasić i ułożyła wielki łeb na moich kolanach. Poczułam jej futerko na nogach, zorientowałam się, że moje rajtki są całe w strzępach. Na szczęście miałam tutaj również schowane ubrania, a z nimi także ochraniacze.
Przebrałam się szybko i wróciłam do Zwiezdy. Tygrysice męczyło znużenie, więc zasnęła. Wtuliłam głębiej ręce w jej miękkie futerko i poszłam w jej ślady. W końcu jutro czeka mnie długa droga, a nie mogę czuć się jak wrak człowieka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top