Odre

Co jest lepsze: śmierć przez kogoś, czy śmierć z własnej woli? Otóż wybieram tą drugą opcję. A tak na serio nie wybieram żadnej. Co jak co, ale myślałam, że wszystko pójdzie dobrze. Przepraszam, szło dobrze. Nie będę obwiniać Alezji. Każdemu może się zdarzyć. Nawet jej.
Co mi się dzieje?! Wiem jedno - nie jest to uprzykrzanie życia strażnikom, chociaż... Jest! Zabawie się. Spojrzałam na Ros. Chyba jest tego samego zdania co ja.
- Kim jesteście? - strażnicy wystawili przed siebie włócznie zakończone ostrymi grotami
- Gośćmi - Alezja popatrzyła na mnie jak na idiotkę. Nie wiem jak ona, ale ja tam wyznaczyłam sobie cel na następną godzinę.
- Co tu robicie? - przybliżyli się nieco, nie spuszczając z nas wzroku
- A co się robi w bibliotece? - Chyba ich wkurzyłam bo się przybliżyli niebezpiecznie blisko - Czyta?- udawałam głupią
- Zadajesz głupsze pytania niż udzielasz odpowiedzi wiesz? - spostrzegawczy.
- Dzięki za komplement. Swoją drogą nie krzycz tak bo zsiwiejesz gorzej niż mój ojciec.
- Co ty mnie masz za idiotę?! Mów czego tu chcesz... Znaczy chcecie - I tak mam Cię za idiotę.
- Zrealizowałam to po co tu przyszłam - wyminęłam włócznię przechodząc obok strażnika.
Ten szarpnął moje ramię. Torba lekko uchyliła wieko i jeden z dzienników wypad. Patrzył to na mnie to na dziennik. Schyliłam się podnosząc zgubę i wrzucając do torby.
- Alezja! - rzuciłam jej torbę. - Uciekaj jakoś Cię znajdziemy.
- Alarm! - krzyknął tak głośno, że uszy mi zaraz odpadną. Jak jego żona to znosi. W ogóle czy ma żonę? Jak ma to jej współczuję. Boże, o czym ja teraz myślę?!
Chwyciłam rękę strażnika nade mną, po czym wykręciłam ją przy samym ramieniu. Po chwili otaczał nas rój gwardzistów. Wytworzyli wokół nas koło. Zwężali je przybliżając się do nas. W końcu zetknęłam się plecami z Ros. Wymieniłyśmy spojrzenia mówiące „skopmy im tyłki". Po cichu odliczała, rozglądając się.
5...
4...
3...
2...
1...
0...
Chwyciłam włócznię najbliższego z nich i pchnęłam prosto w brzuch. Po ich minach stwierdzam, że są wkurzeni. Wykonałam zamach nogą i odrzuciłam kilku ludzi dosyć daleko. Robiłyśmy sobie drogę, sprawiając ogromny ból innym. Jeden z nich po prostu przygwoździł mnie do zimnej podłogi. Owinęłam nogi wokół jego szyi, i przerzuciłam nad głową. Byłyśmy już trochę ponacinane, ale jak trzeba to trzeba. Kopniak z pół obrotu i kolejne kilka osób leżało nieprzytomnych podłodze.
Liczmy - ich zostało kilkunastu, a my ledwo stojące na nogach mamy ich wysłać na sen zimowy? Tak, jesteśmy szalone.
Jakiś młodziak, przybliżał się do Rosemarie od tyłu. Podbiegłam, chwyciłam go za kark, i podniosłam kolano tak bym mogła ( jego głową) w nie przywalić. Obróciła się wysyłając mi uśmiech.
Za moimi plecami roznosił się dźwięk, biegnących butów. Schyliłam się, a moja towarzyszka przywaliła mu w mordkę pięścią. Omiotłam salę, na której było mnóstwo broni, ciał nieprzytomnych strażników, krwi( też mnie to dziwi, mimo, że nikogo nie zabiłyśmy).
Biegłyśmy tak szybko, ale też tak cicho by znowu nie zwrócić, na siebie uwagi. Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Przynajmniej tym razem nie biłyśmy się z gwardzistami. Serce dudniło, na tyle głośno, że je słyszałam. Przebiegłyśmy obok drzwi do jakiegoś pomieszczenia. Wróciłyśmy się kilka kroków, po czym wbiegłyśmy tam chowając między regałami. Postanowiłyśmy się rozdzielić. Stanęłam na końcu, lekko wychylając się. Mój warkocz chyba też chciał coś zobaczyć bo wisiał jak lina.
Słyszałam nadbiegających strażników. Przemknęli obok drzwi. Uhhhhh...
Nie no znowu kroki. Wrócili się. Chyba są jednak trochę inteligentni. Zwinęłam warkocza, i nałożyłam kaptur. Nagle zauważyłam mokre ślady. Co woda robi w bibliotece? Dobra, to nie jest woda tylko krew. Obejrzałam nogi. Biegnąc musiałam zostawić ślad krwi i tak nas znaleźli. Ros, chyba też zostawiła ślad. Muszę jakoś dojść do drzwi. Najwyżej spadnę wraz książkami.
Tak cicho jak tylko mogłam wspinałam się na samą górę. Może tym młotkom nie przyjdzie na myśl by popatrzeć w górę. Dochodząc na górę, zmieniłam swoją pozycję z pionu do kucek. Rozglądałam się na boki, aż ujrzałam brązowe loki. Już prawie blisko i... Jedna z włóczni wylądowała przed moim nosem. Obróciłam twarz. Wstałam i zeskoczyłam na posadzkę.
Moja noga! Syknęłam z bólu. Zielonooka znalazła się przy mnie. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Jeśli zepchniemy te regały, będziemy mały czas na ucieczkę- wstałam podbiegając do jednego z nich
- Ok.- stanęła obok mnie. - Raz
- Dwa.
- Trzy - popchnęłyśmy regał. Odsunęłyśmy się, po czym wybiegłyśmy na korytarz. W oddali mogłyśmy jeszcze dosłyszeć krzyki strażników. W końcu zauważyłyśmy trzy dziewczyny. Miały miny typu (przynajmniej Ametyst) "co wyście robiły?".
- Wiejmy stąd zanim ściągną z siebie te regały - powiedziała Rosemarie wybiegając na przód.
- Jakie regały? Czemu wy wyglądacie jak... - nie dałyśmy dokończyć dziewczynom tylko pociągałyśmy je za sobą.
Biegłyśmy równo starając się wyjść tak jak wyszłyśmy, ale napotykani strażnicy nam to utrudniali. Co ileś spotykałyśmy grupkę gwardzistów, krzyczących „ To te dwie co pobiły naszych". Wtedy dziewczyny patrzyły na nas z niedowierzaniem i czymś jeszcze. My tylko starałyśmy się wydostać z tej szklanej pułapki.
W końcu jednego korytarza dojrzałyśmy uchylone okno. Za nami biegło coraz więcej strażników. Tatiana utworzyła koszyczek z rąk, na które wspięła się Ametyst. Wyjrzała przez okno, i znowu skierowała do nas twarz.
- Słuchajcie tam jest górka, a w dole las - zeskoczyła na posadzkę.
- Albo śmierć tu, albo skaczemy - Tatiana podała dwie propozycje.
- Nie ma tam czegoś co pozwoliło by nam bezpieczniej wylądować?- spytałam.
- Na samym dole są jakieś krzaki- odpowiedziała nam.
- Skaczemy!
Tatiana znów wykonała koszyczek. Najpierw pomogłyśmy Alezji. Potem skakała Ros, następnie Amy. Tatiana wyskoczyła sama. Zrobiłam kilka kroków w tył. Z rozbiegu podskoczyłam, robiąc salto. Od razu poczułam ostre kamienie i piach. Turlałyśmy się w dół krzycząc. Przyznaję uznałam to za zabawę. Potłuczone, brudne, pokaleczone i z uśmiechem na ustach wylądowałyśmy w krzakach. Spojrzałyśmy na siebie po czym wybuchłyśmy niepohamowanym śmiechem. Wstałyśmy otrzepując się sprawdzając czy wszystko jest.
- Mam pomysł - Alezja przykuła naszą uwagę- Zróbmy sobie postój, bo po wrażeniach trzeba odpocząć.
Jednogłośnie przyznałyśmy jej rację. Słońce chowało się za drzewami, a my gadałyśmy w najlepsze. Chyba częściej musimy urządzać takie akcje bo to one nas przyciągają. Doszłyśmy do rzeki. Światło księżyca pięknie odbijało się od tafli wody. Usiadłyśmy na kamieniach. Znowu zdeklarowałam się, że pójdę coś upolować.
Tym razem swoją pomoc oferowała Ametyst, którą chętnie przyjęłam. Jest z klanu Tropicieli co ułatwia polowania. Zobaczmy: pięć królików i dwa bażanty. Taki prowiant, spokojnie nam starczy. Z daleka dostrzegłyśmy ogień i rozmowę.
Uśmiech nie schodził nam z twarzy, oprócz Tatiany. Ona już się uspokoiła. Usiadłyśmy rozdając każdej po króliku. Bażanty podzieliłyśmy między zwierzaki.
- Wiecie, zanim podjęłyśmy bójkę z Odre usłyszałyśmy fragment bardzo dziwnej rozmowy. - powiedziała Ros.
- Mówili coś o Tobie Ametyst, że niby Twój ojciec twierdzi o Twoim uprowadzeniu - dokończyłam.
Jej mina jest smutna
- Eh... - odezwała się opierając głowę na rękach - Przecież sam mnie wysłał.
- Co jeśli z tego wyniknie wojna?- powiedziała Alezja patrząc na nas.
Wolałyśmy nie odpowiadać na to pytanie.

Hejo! Tym razem rozdział dużo dłuższy :) Bardo dziękujemy za wszystkie gwiazdki i wyświetlenia. To dla nas dużo znaczy...
A teraz kolejny tekst, tym razem Rosemary i Tatiany!
" - Bo to jest tak, że nawet jak nic nie robisz to coś robisz.
- Jak z gównem! Nawet jak niczego nie ma to jest gówno!"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top