Alezja
Obudziły mnie promienie pseudo słońca wpadające do pokoju przez okno. Wstałam przyciągając się. Szybko się ubrałam i zeszłam na dół kierując nogi w stronę kuchni. Zatrzymałam się w salonie by popatrzeć na całkowicie normalną scenę.
Mianowicie nad dogasającymi płomieniami ogniska zrobionego z sofy wisiał związany jak prosię Kami z jabłkiem w ustach. Niedaleko leżała Odre w masce voodoo. Była ubrana w wpół spaloną spódniczkę z trawy oraz zamiast swojej normalnej bluzki miała stanik z kokosów, w prawej ręce trzymała dzidę (zastanawiam się skąd ją ma). Oczywiście nie mogłam zapomnieć o pentagramie na jej czterech literach. Po chwili kontynuowałam drogę po śniadanie. Postanowiłam, iż zrobię sobie kanapki z szynką i ogórkiem.
- Hmmm... Postawię wodę na herbatę. - Stwierdziłam.
Niestety musiałam przerwać robienie śniadania, bo nagle dobiegł mnie krzyk prosto z salonu. Szybko pobiegłam do miejsca jego źródła. Powodem tego były dziewczyny. Zaczęłam się strasznie śmiać, bo Amy i Ros próbowały obudzić Odre a Tat szarpała Kamiego co chwilę go policzkując (5 minut przekleństw i słów niecenzuralnych by Tat później ).
Nasza uzdrowicielka poleciała z prędkością światła po zioła na kaca. Wróciła z tą samą prędkością gdyż, albowiem i, ponieważ nie było ich. Z tego powodu wybrałyśmy się do wioski. Niestety nasze dwa żule poszły z nami zataczając się jak takie typowe menele spod mostu mówiąc coś o spaghetti i determinacji. Jednak to się pogorszyło. Sądzę tak, gdyż zaczęli rozmawiać z drzewami i mówili coś o Loraxie i ratowaniu roślin . Na szczęście po chwili znaleźliśmy wioskę. Amy szybko wróciła z wielkimi torbami ziół. Kiedy mieliśmy wracać zauważyłam coś ciekawego. Po środku wioski stał wielki namiot z kolorowymi flagami. Ze środka wyszła cyganka ubrana w tradycyjny strój rumuński. Coś mnie napadło i ruszyłam w jej stronę. Razem za mną ruszyła cała reszta. Kobieta weszła do środka i usiadła na środku czekając na nas. Rozpoczęła się konwersacja.
- Czy panienki chciałyby poznać przyszłość? Proszę śmiało pytać!
Lecz zanim któraś się odezwała ona ciągnęła dalej. Podeszła do Amy i złapała jej ręke. Popatrzyła się na jej linie papilarne i rzekła:
- Jesteś dobrą i pomocną duszyczką. Twoje życie jest wypełnione pięknymi chwili lecz niestety ostatnie z twej podróży będą pełne cierpień.
- Oh! Oh! A co z miłością proszę pani? - spytała podekscytowana.
- Jest taka jedna osoba, której ostatnio nie widziałaś ale kiedyś spędzałaś z nim dużo czasu! A ty - zwróciła się do mnie - TY będziesz mieć wspaniałego męża. Jednak to tyle co wiem...
Nagle do rozmowy wepchała się Odre
- PRZE PANI! ZŁE CZASY NADCHODZĄ! DONALD TRU-TRA-A...
Niestety tylko tyle powiedziała, ponieważ zemdlała.
- Nieważne. Ty, tak ty Merido Waleczna Masz piękną i wspaniałą moc silnika. Mimo tego wkrótce lub za jakiś czas to okaże się bezużyteczne wobec tego z czym przyjdzie Ci się zmierzyć. Będziesz musiała użyć twoim zadaniem niepotrzebnych oraz bezwartościowych rzeczy.
Nagle do tego wszystkiego swoje trzy grosze dorzuciło zakacowane stworzonko.
- NIECH SIĘ PANI PODPISZE POD PETYCJĄ O RATOWANIU DRZEW! - Krzyknął Kami.
- Nie płacą mi tyle żeby przepowiadać przyszłość takim osobą - rzekła wróżbitka zrezygnowanym głosem.
Po chwili sięgnęła po tajemniczy woreczek. Zbliżyła się do Tat.
- By twój los ukazać musisz stanąć w tamtym kole, dostaniesz kości które wrzucisz do ognia. Jej pęknięcia przepowiedzą przyszłość.
Lekko zdziwiona towarzyszka wykonała polecenie. Cyganka natomiast rzuciła kość przed jej stopy. Tatiana podniosła je i wrzucił do ognia. Na kości pojawiła się mała dziura potem było ich coraz więcej dopóki nie rozpadła się na tysiącpięćsetstodziewięćset części. Przerażona kobieta cofnęła się kilka kroków w tył.
- Przepraszam zaraz wracam - i tyle jej było widać.
Nie minęła minuta a wokół namiotu zabrali się wszyscy mieszkańcy wioski z pochodniami, widłami i kosami. Krzyczeli przepowiednie o takowej kości. Mniej więcej chodzi o to, że miała przyjść do tej kobiety grupa ludzi. Któryś z nich wrzuci kość do ogniska a tą rozpadnie się na małe kawałki co będzie oznaką nieszczęścia. Na szczęście udało nam się wyjść bez szwanku, ponieważ wmieszaliśmy się w tłum i nikt nie zauważył jak uciekamy . W drodze powrotnej musiałyśmy nieść dalej zakacowanych towarzyszy. Będąc w domu Ametyst szybko pobiegła do kuchni, by przygotować lekarstwo dla chorych. Tat i Ros poradzili ich przy stole i starały się aby nie zrobili nic głupiego. Ja tym czasem ruszyłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Nie minęła minuta a już zasnęłam.
Hejka! Z tej strony Alezja i Amy.
Chciałybyśmy wam podziękować za wszystko. Pewnie zastanawiacie się co tu robi Amy. Po prostu. Jesteśmy w Warszawie na warsztatach w Amerykańskiej Szkole. Jak chcecie to do nas wpadajcie! Tak więc wielkie dzięki...
- Za gwiazdeczki i komentarze!
- Właśnie... I do zobaczenia w następnych rozdziałach! Pa.
- Pa pa~
Rozdział nie sprawdzany, gdyż Tat się nie chce
Czytat:
- Mamusiu jak umarła ciocia Odre?
- Jak wracała z imprezy przechodziła przez tory kolejowe...
- I co? Umarła?
- Nie, przeszła przez tory i trafiła na klif...
- I co? Umarła?
- Nie, spadła z klifu i trafiła na plażę...
- I co? Umarła?
- Nie, trafiła do hotelu i w pokoju był dywan...
- No i co z tego?
- Spadła z dywanu, złamała sobie oko i wykrwawiła się na śmierć.
- Wut?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top