Alezja

Droga do biblioteki zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Nareszcie widać ją na horyzoncie. Cieszyłam się, że znowu odwiedzę to miejsce. Pełna radości szłam dalej w jej kierunku. 

 Jednak cały czas przeszkadzała mi ta cisza. Żadna z dziewczyn nie chciała zacząć rozmowy, nawet Rosemary. Będąc już prawie na miejscu dostrzegłam na twarzach towarzyszek lekkie zdziwienie. Wiem, iż widok budynku wykonanego prawie w całości ze szkła może szokować. Mimo wszystko sama nie spodziewałam się takiej reakcji z ich strony. Bądź co bądź jesteśmy artystami. 

 Po krótkiej naradzie weszłyśmy do środka przez małe okienko. Podzieliłyśmy się na dwie grupy. Ja z Odre i Rosemary poszłam w prawo, a pozostałe na wprost. 

Po chwili Odre przerwała tę niezręczną ciszę. 

 - Jak myślisz gdzie mogą być te dzienniki? 

 - Nie wiem, ale znam pewne miejsce idealne na schowek dla nich. 

 Mówiąc to wskazałam na ścianę po prawej. Na niej, jak na wielu innych wisiał arras z wyszywanym herbem mojego klanu. Materiał zajmował 3/5 ściany. Herb wyszyto srebrną i złotą nicią na niebiesko-białym płótnie. Całość migotała w kolorowych promieniach światła wpadającego do środka przez jeden z wielu witraży.

 Podeszłam bliżej i odsunęłam lewy dolny róg arrasu. Wskazałam na delikatnie wystającą płytkę.

 - Naciśnij ją - powiedziałam. 

 Odre skinęła głową, a po chwili rozsunęły się sąsiednie płytki ukazując przepiękne pomieszczenie. W środku podziwiałyśmy wnętrze. Każda płytka była zdobiona wzorami roślinnymi. Okrągłe okno z witrażem brzozy wpuszczało do środka ogromną ilość światła. 

 Przed nami stało dębowe biurko. Na nim znajdowała się cała masa książek i papierów. Między nimi Odre dostrzegła pęk kluczy. Natychmiast wzięła je do ręki. Zaczęłyśmy szukać skrytki na dzienniki. 

 Przeszukując biurko natknęłam się na dziurkę od klucza. Szukanie pasującego zajęło zaledwie niecałe 2 minuty. Przekręciwszy klucz w biurku otworzyło się wieczko prostokątnej skrzynki. 

 Widząc dzienniki szybko sięgnęłam po nie i włożyłam je do torby Odre. Wychodząc zamknęłyśmy delikatnie drzwi. Szczęśliwe z powodzenia misji udałyśmy się w kierunku, z którego przyszłyśmy. 

 Na nasze nieszczęście zauważyłyśmy trzech strażników przy wyjściu. Odre natychmiast podeszła aby słyszeć rozmowę. Po chwili zrobiłam to samo.

 - Naprawdę Kor? - usłyszałam pytanie jednego z nich. - Przecież to niemożliwe! Klany zawsze żyły w harmonii.

 - Wiem Gastor, ale podobno coś się stało. - odpowiedział drugi, zapewne wcześniej wspomniany Kor.

 - Myślicie, że to klan Tojadu?

Spojrzałam pytająco na Rosemary.

 - Klan szpiegów - powiedziała szeptem i skupiła się na strażnikach.

 - Właśnie to jest dziwne, że to nie oni! Podejrzewa się Lotos. - z powrotem, wypowiedział się Gastor.

 - Ale czemu mieli by to robić? - tym razem był to trzeci głos.

 - Oskarżają wszystkich wokół o uprowadzenie księżniczki. Jej ojciec nie może się z nią skontaktować.

 - Sam ją wysłał na Turniej i jeszcze ma pretensje? O co im...

W tym momencie wychyliłam się za bardzo. Poczułam, że spadam. Po chwili rozległ się huk, który przyciągnął uwagę strażników. Szykowały się kłopoty.

Witamy!
Wiemy, że ten rozdział był krótki ale ktoś *kaszel* autorka *kaszel* nie miała ochoty pisać... :(
Przed naszym cudownym cytatem mamy jedno pytanie... Czy chcecie aby każdy rozdział, cytat był podpisany nickiem autorki? Przypominamy, że tą historię pisze 5 dziewczyn! Odpowiedzi prosimy w komentarzach :D
"Pachnie bejcą..." - pozdrowienia dla każdej osoby która to zrozumie :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top