Alezja

Właśnie wróciłam z polowania z ojcem. Oczywiście nic o tym nie wiedział. Uważa, iż taka młoda dama, jak ja nie powinna zajmować się zajęciami typowo męskimi. Ja mam to gdzieś, więc jeżdżę incognito na wyprawy. Jako facet uważana jestem za dobrego myśliwego. Zaprowadziłam wierzchowca do stajni i odjuczyłam go. Jeszcze w hełmie poszłam do gabinetu taty. Po drodze minęłam nowe witraże w oknach. Tym właśnie zajmuje się mój klan. Jesteśmy artystami, więc rzadko się zdarza, aby jakiś członek naszego klanu nie posiadał talentu w dziedzinie sztuki. Wyrabiamy przepiękne ozdoby, naczynia, witraże, dzwony itd. Również malujemy obrazy, szyjemy stroje na różne okazje oraz niektórzy posługują się białą magią. Wśród nich jestem ja. Te nowe witraże zostały zaprojektowane przez Willa Colleto, a wykonali je Jacob Silan oraz Albert Gatso. Z pośród nich najbardziej spodobał mi się ten przedstawiający cztery pory roku. Przestałam się na nie patrzeć i podeszłam do drzwi. Zapukałam, ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Nacisnęłam klamkę. Ostrożnie weszłam do środka. Zobaczyłam ojca ślęczącego nad stosem dokumentów. Podeszłam bliżej. Tata uniósł wzrok, aby spojrzeć kto przyszedł. Na początku zastanawiał się kim jestem. Później uprzytomnił sobie, że to ja. Był bardzo zaskoczony. Już chciał coś powiedzieć, jednak mu przeszkodziłam.

- Jadę na turniej pogoni za jajem. - powiedziałam.

- Co proszę? - spytał trochę zmieszany.

- Jadę na turniej pogoni za jajem. - powtórzyłam.

- Nigdzie nie jedziesz, a tym bardziej na ten turniej. - rzekł gniewnie.

- Dlaczego nie? - spytałam.

- Ponieważ jest to bardzo niebezpieczne, a ty nie jesteś gotowa.

- Z tego co słyszałam inni władcy wysyłają swoje córki.

- Nie obchodzą mnie inni władcy. Nie jedziesz i koniec. - rzucił z gniewem w głosie.

Bliska płaczu wyszłam trzaskając drzwiami z całej siły. W swoim pokoju zaczęłam rzucać o ściany czym się dało. Usiadłam na środku pomieszczenia. Starałam się uspokoić. Następnie posprzątałam bałagan. Położyłam się na łóżku rozmyślając nad słowami ojca. ,, Nie będę wiecznie tkwić w tym zamku haftując jakieś kwiatki na serwetach"- pomyślałam- ,, Tata jest pewnie zmęczony i może jutro zmieni zdanie". Wstałam, aby się pójść umyć. Chwilkę potem leżałam w łóżku. Usnęłam z nadzieją na lepszy humor ojca. Obudziłam się dwie godziny po wschodzie słońca podeszłam do okna, aby rozsłonić zasłony. Następnie ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Przy stole siedział tata. Zdziwiony moim wyglądem powiedział:

- Jeszcze nie gotowa?

- Ale na co?- odpowiedziałam.

- Na wyjazd na turniej. Jedz szybko i idź się spakować oraz przebrać w coś wygodnego.

Nie mogąc wyjść z wrażenia pośpiesznie zjadłam dwie bułki popijając mlekiem. Pobiegłam do pokoju, aby się spakować. Włożyłam rzeczy do mojej torby na ramię. Niektórzy twierdzą, że to jest worek bez dna jednak to nie prawda. Owszem jest przestronna jednak ma swój limit pojemności. Zbiegłam po schodach do drzwi głównych. Tam czekał tata z kilkoma służącymi. Podeszłam do niego, a on podał mi różdżkę i prowiant. Podczas pożegnań ucałował mnie w głowę oraz założył mi na szyję wisiorek z medalionem, który podobno nosiła moja mama. Wsiadłam do powozu, który miał mnie zawieść na miejsce, z którego miałam wyruszyć. W czasie drogi czułam się trochę inaczej. Na miejscu pomyślałam że to co się wydarzy zmieni mnie i moje życie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top