Część 2
Szedłem już kolejny dzień i byłem kilka godzin drogi od granicy mojego kraju, gdy nagle usłyszałem dźwięki ocierających się o siebie mieczy i krzyki. Podbiegłem i zobaczyłem młodego chłopaka, zbliżonego wiekiem do mojego, walczącego z trzema wielkimi mężczyznami. Widać było, że dobrze sobie radzi, ale wiem, że z reguły ludzie którzy atakują innych nie grają fair. Czułem, że muszę mu pomóc, chociaż nie wiedziałem jak. Walczył zwinnie, a jego miecz raz po raz odpierał ataki wroga. Na jego nieszczęście jeden z rozbójników był magiem i właśnie szykował jakieś zaklęcie. Nie chciałem się ujawniać, więc posłałem mój płomyk w jego stronę i oparzyłem go z stopę, a ten przeraźliwie krzyknął. Spojrzał w moją stronę ale mnie nie zauważył i dalej próbował wykonać swoje zaklęcie. Powtórzyłem więc czynność. Ale za tym razem musiał mnie zauważyć, bo zaczął iść w moją stronę. Popędziłem przez kaszaki na drugą stronę tak by mnie nie zauważył. Dopiero po chwili zrozumiałem, że znajduję się dokładnie koło chłopaka wciąż walczącego z osiłkami. Miał brązowe włosy z zielonym pasemkiem po prawej stronie, był naprawdę umięśniony i bardzo wysoki. Zagapiłem się na niego przez co nie zauważyłem, gdy mag dokończył swoje zaklęcie i wycelował nim w chłopaka. Może trochę spanikowałem, a może chciałem zagrać bohatera, ale ruszyłem mu na pomoc. Mimo, że go nie znałem i nie wiedziałem jaki jest, chciałem mu pomóc. Wyskoczyłem zza zarośli i przybrałem swoją, odporną na magie postać. W miejscu w którym miałem być, nie stał już niewinny chłopczyk, a śnieżno biały smok o krwistych oczach. Wyprostowałem się i spojrzałem na nich oraz na chłopaka. Bandyci byli przestraszeni, za to on ewidentnie podekscytowany tym co zobaczył. Ryknąłem głośno i zamachnąłem się ogonem uderzając osiłków. Odtrąciłem ich ogonem na sporą odległość, ale zaraz się podnieśli. Dwóch ruszyło na nas. Ryknąłem, a ci lekko spanikowani przystanęli dając mi tym samym szanse na kontratak. Próbowałem odtrącić ich moimi łapami, ale udało mi się tylko zranić jednego z nich. W oddali zauważyłem jak chłopak walczył z magiem. Miałem na głowie jednak inny problem, bo jeden z rozbójników miał łuk. Nie wahałem się i zionąłem na niego ogniem. Ten przeraźliwie krzyknął i upadł. Spojrzałem znów w stronę chłopaka, któremu chciałem pomóc i jak się okazało rozprawił się z magiem. Kiedy uznałem, że wszystko już dobrze i nie ma zagrożenia z ich strony, zmieniłem się w człowieka. Odwróciłem się do chłopaka, by spytać czy nic m nie jest, ale za nim udało mi się to zrobić on zbliżył się do mnie i krzyknął.
-To było niesamowite! Jak ty to zrobiłeś?-widziałem zaciekawienie i ekscytacje w jego oczach.
-J-ja mam tak od urodzenia.
-Ale ekstra! Jestem Selin Teroi, pochodzę z Terry.
-Mam na imię Drago Kentu z Everalu.
-Z Everalu? To co tu robisz?
-Muszę się dostać do Noron.
-Po co? Obowiązki wzywają?
-Właściwie to tak. Mam pewną drobną rzecz do załatwienia.
-Jaką?
-Ważną i na pewno taką, która cię nie dotyczy.
-No ej! Nie bądź taki. Powiedz mi. Chętnie pójdę z tobą.
-Nie dziękuje, sam sobie poradzę.
-Uparciuch z ciebie! Już cię lubię, na pewno się zaprzyjaźnimy.
-Nie chcę się z tobą zaprzyjaźniać.
Zbliżył się do mnie i popatrzył w moje oczy. Dopiero teraz zauważyłem jak zielone są.
-Cz-czego?
-I tak z tobą pójdę. Musisz mi opowiedzieć o sobie i tej twojej mocy. Bardzo mnie zainteresowałeś.- był trochę za blisko, najpierw moje policzki zrobiły się lekko różowe, a później uderzyłem go w brzuch.
-Auć! Za co?
-Za blisko!
-Hehe.-wyszczerzył swoje białe ząbki i zaśmiał się, ten uśmiech udzielił się także i mnie, bo po chwili również na moich ustach zagościł uśmiech.
-Wiesz, mam do zrobienia jedną ważną rzecz, ale jak chcesz to w sumie czemu nie, możesz iść ze mną.
-O tak! Super! To gdzie teraz musisz iść? Jaki masz plan?
-Plan?
-Nie masz żadnego planu? Co ty, na czuja, z domu uciekłeś?!
-No nie. Ojciec mnie wywalił do innej rodziny i muszę się tam jak najprędzej stawić. A tak właściwie wiem do kogo ale...
-Jak to?! Do jakiej rodziny? Będą cię wykorzystywać?
-Nie. To dobra rodzina. Tak mi się zdaję. A co do wykorzystywania... to szybciej ja będę kogoś wykorzystywał, a nie oni mnie.
-Czemu? Są aż tak bogaci?
-Niestety.
-Aha. No to będziesz miał luksusy!
-Tak i przy tym wiele obowiązków.
-No to ciekawie będziesz miał. Na pewno nie będziesz się nudził.
-Raczej nie.
Ruszyliśmy w drogę rozmawiając o różnych, czasami wręcz nieistotnych, rzeczach. Dowiedziałem się, że Selin pochodzi z bogatego domu, ale znudziło mu się siedzenie w posiadłości i postanowił wyruszyć w podróż. Ja również opowiedziałem mu trochę o sobie, pomijając jednak fakt, że jestem księciem. Gdyby się dowiedział to byłyby dwie opcje. Albo by się przede mną płaszczył, albo chciał w jakiś sposób to wykorzystać. A ja nie chce sprawdzać, która opcja okaże się być tą właściwą.
-Selin tak właściwie, to czemu chcesz ze mną iść? Nie znasz mnie ani nie wiesz czy cię nie oszukuje?
-Cóż... wiem, że coś przede mną ukrywasz, ale ja też to robię więc jesteśmy kwita nie?
-To logiczne...
-No właśnie! A jeśli ty mi zdradzisz swój sekret to ja zdradzę ci swój!
-Nie sądzę żebyś się szybko dowiedział.
-Haha, a liczyłem na to, że mi powiesz.
Zatrzymałem się i popatrzyłem w prawo, bo miałem przeczucie, że coś lub ktoś tam jest.
-Co się stało?- Selin szturchnął mnie w ramię, a ja otrzeźwiałem.
-Tam...
-Co? Gdzie?
-W tym lesie... coś jest i to nie jest nic miłego. Przygotuj się, idzie tu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top