5
Maurice stłumił ziewnięcie dłonią i powiódł znudzonym wzrokiem po otoczeniu, ale wszędzie panowała cisza. Morze było aż nazbyt spokojne, słońce było w tej chwili schowane za ciężkimi, szarymi chmurami. Ale rycerz nawet nie zwrócił na nie uwagi. Nawet gdyby runął deszcz, i tak nie może przerwać zwiadu. Wciąż zresztą nie rozumiał, po co nagle Laurence nakazał robić te codzienne zwiady, skoro od kilku lat nie było żadnego namacalnego zagrożenia. Nawet patrole jego zdaniem były bezsensowne. Codziennie ta sama rutyna. Wielu rycerzy popierało tezę, iż król Zygfryd w końcu dał sobie spokój z ciągłymi próbami podbicia wyspy. A więc co niektórzy ludzie zastanawiali się, czy aby Laurence nie przechodzi jakiegoś kryzysu wiekowego, co w efekcie by powodowało, że kapitan nagle wszędzie wietrzy jakiś wrogów. Ale cóż, rozkaz to rozkaz. Tak więc raz dziennie wylatywało jeden lub dwóch Starszych Rycerzy, którzy mieli za zadanie podejrzeć jak wygląda sytuacja na kontynencie. Nie to, że byli odcięci całkowicie od świata. W końcu sporadycznie dostawali wiadomości ze stolicy. Ale fakt, że wielu mieszkańców Celesii nie było na Edaros od bardzo dawna przez te panowanie króla-tyrana. Mimo wszystko inwazje się skończyły. I obojętnie jak bardzo by nie było to dziwne, patrole i zwiady przestały mieć jakikolwiek sens. Czy w takim razie istnienie oddziałów Smoczych Rycerzy też ma jakiś jeszcze sens? Maurice westchnął lekko do siebie. No dobra, oczywiście, że miało to sens. Ale to nie zmieniało faktu, iż w tej chwili korciło go, by zawrócić swojego smoka i wrócić do bazy. Jednakże wiedział, że kapitan byłby wściekły, gdyby przerwał zwiad. Spiął lekko piętami jasnozieloną bestię i smok zabił nieco szybciej skrzydłami. „Miejmy już to z głowy", pomyślał sobie Maurice.
Po jakimś czasie ujrzeli na horyzoncie wyłaniający się z morza ląd i ostrożnie zbliżyli się, tak by pozostać niezauważonymi pośród nisko wiszącymi chmurami. Maurice uniósł się w siodle i popatrzył na rozpościerający się pod nimi kontynent. Na długości kilku kilometrów rozciągał się wąski pas plaży, a tuż za nią biegł obszar pełen zieleni i lasów. Nieco dalej znajdowały się pierwsze wioski. Stwierdzając, iż nie dostrzega niczego niezwykłego, rycerz zakręcił nieco smoka i zaczął lecieć wzdłuż plaży, ale wciąż na pewnej wysokości. W pewnym momencie zauważył spory, szarawy dym, unoszący się gdzieś na obszarze za lasami, więc spiął lekko smoka, aby się temu przyjrzeć. Ale nie musiał podlatywać zbyt blisko by ujrzeć, co to było. Maurice raptownie wciągnął oddech i wstrzymał bestię. Na sporej wielkości placu wyciętym od drzew, znajdowało się przynajmniej kilka set ludzi oraz drugie tyle smoków, które w tej chwili stały uwiązane do siebie wzajemnie ciężkimi łańcuchami. Z kolei krzątający się wszędzie ludzie mieli na sobie zbroje i nawet z dużej odległości dało się dostrzec błysk szykowanej broni. Dym, z kolei, pochodził z dziesiątków ognisk, które jeszcze tliły się po ostatnim posiłku.
- Co, u licha...
Szepnął Maurice. W sumie od razu wiedział, że w dole przygotowywała się armia Zygfryda. Wiedział, że jego żołnierze oblegają cały kraj, ale główną siedzibę oczywiście mają w mieście Edaros. Jedynie w okolicznych wioskach widywano małe grupki patroli, pilnujące porządku i zbierające haracz. Nietrudno było się domyśleć, iż ta armia nie zebrała się przypadkowo. Maurice natychmiast zrozumiał, że żołnierze przygotowywali się do wylotu na smokach. A tylko w jedno miejsce mogła lecieć tak zorganizowana grupa.
- Jednak Laurence miał rację. Oni wcale się nie wycofali. Muszę natychmiast ostrzec zakon – Szepnął znowu Maurice, ale nim zawrócił smoka, nagle w jego stronę świsnęły jakieś strzały i zielona bestia ryknęła z zaskoczenia, ledwo unikając grotów. Rycerz spiął wodze, aby zapanować nad smokiem i prędko spojrzał w dół. Kilku żołnierzy zauważyło go i właśnie celowało z potężnych łuków. Rozległy się okrzyki i kolejne strzały śmignęły wysoko w powietrze. Maurice zaklął cicho do siebie i poderwał swojego smoka, prędko zwiększając wysokość, aby uciec od zasięgu strzał. Od razu zawrócił go w drugą stronę i spiął mocniej piętami bestię.
- Szybko, z powrotem do bazy!
Smok ryknął lekko w odpowiedzi, po czym zamachał potężnymi skrzydłami kierując się na Celesię. Maurice modlił się tylko w duchu, aby zdążyli na czas przygotować się na atak, który tym razem z pewnością nie będzie tylko zwykłą prowokacyjną wizytą.
- Will! Will! Will!
Mały tłumek obserwatorów skandował imię dziewczyny, zagrzewając ją do walki. Choć nawet nie musieli tego robić, bo Will była tak mocno skupiona, że więcej motywacji nie potrzebowała. Krążyła dookoła swojego rywala, który robił to samo, nie odrywając od niej spojrzenia. Oboje trzymali swoje ulubione ostrza i raz po raz ścierali się ze zgrzytem.
- Nie uważasz, że sztylety to takie nudne narzędzie? Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie walczysz mieczem – Zawołał Alex.
Dziewczyna prychnęła pogardliwie.
- Sam jesteś nudny. Sztylety są bardziej poręczne, nie mówiąc już o tym, że dwie bronie to lepiej niż jedna.
- Ale miecz za to ma większy zasięg.
- A sztyletem mogę rzucić w ciebie i rozpłatać na wylot – Wyszczerzyła się Will.
Alex wzdrygnął się na tą myśl.
- No dobra, nie brzmi to zbyt zachęcająco.
W tym momencie Will podskoczyła do niego i uniosła sztylety. Alex błyskawicznie zablokował uderzenie, ale zachwiał się lekko i musiał chwycić miecz w obie dłonie. Mimo wszystko musiał przyznać, że niełatwo było blokować wypady dwóch ostrzy naraz, szczególnie, iż sztylet był lżejszy i węższy, więc z łatwością ześlizgiwał się po szerokim ostrzu miecza. Za to łatwiej było wytrącić taką broń z dłoni. Ale Will doskonale nauczyła się uważać na takie wypady ze strony przeciwnika. Za każdym razem, gdy walczyli ze sobą, Alex nie mógł się nadziwić, jak wielkim talentem dysponowała dziewczyna. Jedyną jej wadą było to, iż rzeczywiście łatwo się denerwowała, i gdy walka trwała dość długo, robiła się coraz bardziej nerwowa. A to natychmiast przekładało się na jej ruchy w walce. Alex próbował wykorzystać to jako jej słaby punkt, ale póki co Will była zbyt czujna. Parowała wszystko, czego by nie robił. Sapnął ciężko i zaparł się nogami, aby odbić jej ostrza.
- Już się zmęczyłeś? Coś słabo ci idą walki bronią – Zadrwiła Will.
- No cóż, nie ćwiczyłem tyle co ty. Chyba wolę jednak bójki na pięści. Jest bardziej sprawiedliwie.
Will przewróciła oczami.
- Wy, faceci, to tylko byście się lali ze sobą na gołe klaty. Żadnej finezji w czymś takim.
Alex zaśmiał się lekko.
- No cóż, pewnie już tak mamy. Kobiety mają słabsze ciała niż mężczyźni, więc nie dziwię się, że bójki na pięści was nie interesują.
Dziewczyna spojrzała na niego groźnie.
- Ach tak? Może i mamy mniej mięśni niż wy, ale też potrafimy przyłożyć.
- Hm, chciałbym to zobaczyć – Odparł Alex z figlarnym uśmiechem, wciąż ścierając się mieczem ze sztyletami Will.
Ta jeszcze bardziej zmrużyła oczy i odsunęła się cofając noże.
- Dobra, Wasza Książęca Wysokość. To walczymy bez broni.
I rzuciła na ziemię sztylety. Rozpostarła palce u dłoni, po czym przybrała bojową pozę unosząc pięści. Alex popatrzył na nią nieco zbity z tropu.
- Mówisz serio??
Rycerze, stojący dookoła nich, od razu rozemocjonowali się jeszcze bardziej i zaczęli gwizdać wesoło. Książę powiódł po nich spojrzeniem i w końcu westchnął uśmiechając się.
- Chyba nie możemy zawieść tej przecudownej publiczności. Jak sobie życzysz, Willhelmino.
Mrugnął do niej okiem. Rzucił na ziemię miecz i podciągnął rękawy koszuli. Will zgromiła go wzrokiem na te słowa i uniosła pięści jeszcze wyżej skupiając się. Fakt, nie była najlepsza w walce wręcz, ale nie miała zamiaru dawać mu tej satysfakcji. W końcu on trenuje od niedawna walkę, a ona od wielu lat. Miała zamiar wygrać.
Przez chwilę oboje mierzyli się spojrzeniami i w końcu Alex wykonał pierwszy ruch. Prędko podbiegł do niej i od razu wykonał najprostszy zamach pięścią, celując w jej brzuch. Will od razu uskoczyła w bok i błyskawicznie chwyciła go za nadgarstek. Nim chłopak zdążył zareagować, już Will z całej siły uderzyła go drugą pięścią w plecy i zwaliła z nóg. Alex upadł na piasek, a Will przycisnęła go jeszcze, wykręcając mocno rękę za plecy. Uklękła i z satysfakcją patrzyła jak Alex szarpie się próbując wyrwać dłoń. Sapnął znowu ciężko i odwrócił lekko głowę.
- Skąd ty masz tyle siły??
Will wzruszyła ramionami.
- Dużo trenowałam. Miałam dobrego nauczyciela.
- Też chcę takiego – Odparł Alex czując ból w nadgarstku – No dobrze, przyznaję, że jak na kogoś, kto jest tak drobnej postury jak ty, naprawdę umiesz walczyć. Chylę czoła. Ale jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.
Will zmarszczyła brwi, a tymczasem Alex podparł się o ziemię drugą ręką i ze wszystkich sił wygiął ciało, wyszarpując nadgarstek z uścisku. Błyskawicznie odwrócił się i podciął nogami dziewczynę. Ta przewaliła się na ziemię z okrzykiem zaskoczenia i nim zdołała się poderwać, Alex prędko doskoczył do niej i przycisnął mocno ręce. Will syknęła i mozolnie próbowała się uwolnić, na co chłopak wzmocnił ucisk.
- Jak ty to zrobiłeś? - Spytała sapiąc z wysiłku.
Alex uśmiechnął się szeroko.
- A taka mała sztuczka, której się nauczyłem w oddziale kawalerii. Miałem dobrego nauczyciela.
Will zawarczała ze złości i poczerwieniała jednocześnie na twarzy słysząc gwizdy rycerzy. Ci to na pewno dobrze się bawią...
Alex klęczał nad nią i cały czas szczerzył się z triumfem. W końcu Will opadła na piach szybko oddychając, nie mając już sił, by się uwolnić.
- Odnoszę wrażenie, że celowo dałeś mi się na początku powalić tylko po, by zrobić to samo ze mną i doprowadzić do takiej sytuacji – Szepnęła rzucając wściekłe błyski z oczu.
Alex zachichotał lekko.
- Możliwe. Jesteś zbyt pewna siebie. Wtedy łatwo cię pokonać. Obserwowałem cię przez cały czas. Może i umiesz przyłożyć, ale jak widzisz, to ty jesteś na ziemi, a nie ja.
Will znów podjęła próbę uwolnienia rąk, ale kolejny raz przekonała się, że Alex miał żelazny chwyt. W porównaniu do tego, co ona zrobiła minutę wcześniej, to robiło wrażenie. Tak, był silniejszy niż ona. Dziewczyna sapnęła zrezygnowana.
- Dobra, już dobra. Wygrałeś. Możesz mnie już puścić? Chciałabym wstać.
Ale Alex patrzył na nią zagadkowo. Pochylił się i szepnął:
- Will.
- No czego?!
- Naprawdę jesteś piękna. Mówię poważnie.
Will wpatrywała się w niego nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czuła tylko jak rumieni się na policzkach. Alex przybliżył się jeszcze bardziej, aż oboje czuli na sobie wzajemne oddechy, a Will nawet nie mrugnęła.
Nagle usłyszeli jak parę metrów dalej na placu ląduje wielki, jasnozielony smok, który donośnie ryknął zwracając na siebie natychmiastową uwagę. Wszyscy rycerze odwrócili się zaskoczeni, a Alex i Will drgnęli lekko, jakby wyrwani z jakiegoś transu. Chłopak natychmiast poderwał się na nogi i odsunął od przyjaciółki. Ta pomału wstała, wciąż czerwona jak pomidor na twarzy, i otrzepała się z piasku. Alex odchrząknął znacząco i podał jej rękę.
- Dzięki za sparing i wybacz za... no wiesz...
Zakłopotał się lekko. Will uśmiechnęła się i uścisnęła jego dłoń.
- Jasne. Nic się nie stało. To była dobra walka.
Alex odwzajemnił uśmiech, po czym oboje odwrócili się, aby spojrzeć, co to było za zamieszanie. Smok sapał, jakby ze zmęczenia, a ze siodła ześlizgnął się jeździec, który właściwie opadł ciężko na kolana i również wyglądał na zmęczonego, choć jego twarz była blada jak papier.
- Gdzie Laurence? Muszę... muszę natychmiast widzieć się z kapitanem! - Zawołał, na co pozostali rycerze popatrzyli na niego z niepokojem.
- Ale co się dzieje, Maurice? - Zapytała Will podchodząc bliżej - Co się stało?
Rycerz spojrzał na nią z oczami szerokimi jak talerze, w których odbijał się strach.
- Zaraz tu będą. Oni zaraz tu będą! Muszę zobaczyć się z Laurencem!
- Co się dzieje, Maurice? - Powtórzył pytanie Laurence, przeciskając się przez tłumek rycerzy.
Maurice poderwał się gwałtownie na nogi i podbiegł do kapitana.
- Oni zaraz tu będą! Armia Zygfryda! Widziałem jak szykują się do wylotu. Są ich całe setki. Wszyscy uzbrojeni po zęby i na smokach!
Laurence zesztywniał na te słowa i rozwarł oczy, a rycerze zaczęli szeptać między sobą. Will zadrżała nie wierząc w to, co usłyszała.
- Cała armia powiadasz – Odparł cicho Laurence – Spodziewałem się tego. Byłem tylko ciekaw, kiedy to nastąpi.
- Miałeś rację. Rzeczywiście Zygfryd wcale się nie wycofał – Dodał Maurice już na dobre przerażony – Nie damy rady im wszystkim. Nasz oddział jest zbyt mały.
- A więc musimy natychmiast powiadomić pozostałe oddziały Smoczych Rycerzy – Powiedział Randall podchodząc bliżej – Nie ma czasu do stracenia. Jak myślisz, za ile tu będą?
Zwrócił się do Maurice'a.
- Ciężko ocenić. Może za dwie godziny, a może mniej. Cieśninę pomiędzy naszą wyspą a kontynentem normalnie pokonuje się w około półtorej godziny, ale przypuszczam, że będą się spieszyć.
- A więc faktycznie mamy mało czasu. Nasz oddział jest najbliżej granicy wyspy, a więc logicznie, że idziemy na pierwszy ogień. Randall, poślij natychmiast smoki do wszystkich pobliskich oddziałów. Mają natychmiast wyruszyć i dołączyć do nas. A my opóźnimy tę armię jak tylko się da – Rozkazał Laurence, po czym zawołał jeszcze do oszołomionych rycerzy – Na co jeszcze czekacie?! Ruchy!
Jeźdźcy poderwali się i od razu rozbiegli się na wszystkie strony pędząc po broń oraz do smoczej stajni. Jedynie Will i Alex wciąż stali w miejscu niemniej oszołomieni wieściami. Książę był zupełnie blady na twarzy, a Will zaczęła mamrotać, szybko oddychając:
- Cała armia... Nie mamy szans... żadnych szans... powybijają nas do nogi...
Laurence spojrzał na nią i podszedł do niej z poważnym wyrazem twarzy.
- Will, nie musisz brać w tym udziału. Nie zmuszam cię. Jeśli chcesz się wycofać, nakażę jednemu z naszych ludzi, aby cię chronił...
W tym momencie dziewczyna otrząsnęła się i pokręciła gwałtownie głową.
- Nie. Chcę walczyć razem z wami. Jeśli mamy polec, to broniąc Celesii. Przecież po to się szkoliłam. Nie zniosłabym myśli, że chronię się w kwaterach, podczas gdy wy poświęcacie swoje życie.
Laurence przez chwilę wpatrywał się w nią i nie umknęło jego uwadze, że Will drżała cała ze strachu, choć w jej oczach tlił się bojowy błysk. Oparł dłoń na jej ramieniu.
- Dobrze. Wiem, że jesteś bardzo dzielna. Spodziewałem się, że nie będziesz siedzieć w ukryciu. Tylko proszę cię, bądź ostrożna. Nie chcę cię stracić, tak jak straciłem twojego ojca.
Will popatrzyła na niego z powagą i wyprostowała się, zbierając się w sobie.
- Nie zginę. Obiecuję. Przyniosę chwałę temu oddziałowi.
Laurence uśmiechnął się lekko, po czym spojrzał na Alexa, który przez cały ten czas stał milcząc i bijąc się z myślami.
- A ty, Aleksie? Jaką podejmiesz decyzję?
Chłopak w końcu wyprostował się i również zacisnął pięści z bojowym wyrazem twarzy, taki samym co u Will.
- Oczywiście, że będę walczyć. Po to tu jestem. Obiecuję, że nie będę kulą u nogi. Jeśli zginę, to przynajmniej ojciec będzie wiedział, że nie jestem tchórzem.
Kapitan skinął głową.
- Jak sobie życzysz. Ale mimo wszystko jesteś dziedzicem tronu. Naszym obowiązkiem będzie chronienie ciebie podczas walki. Proszę byś trzymał się z tyłu i możliwie nie narażał się bez potrzeby.
- Tak jest – Odparł z godnością Alex – I będę chronił Will. Nie pozwolę, aby coś jej się stało.
Will spojrzała na niego czując jakiś dziwny ucisk na sercu i znów się zarumieniła nieznacznie.
- Nie musisz tego robić. Dam sobie radę – Powiedziała cicho.
Alex uśmiechnął się do niej.
- Wiem. Ale nie zaszkodzi, jeśli wzajemnie będziemy się wspierać.
Will odwzajemniła nieśmiało uśmiech i znów spojrzała na Laurence'a.
- A więc to będzie bitwa ostateczna o przejęcie władzy nad Celesią.
Rycerz spoważniał.
- Można tak powiedzieć. Ale wierzę w was wszystkich. Smoczy Rycerze są najlepszym oddziałem zakonu rycerskiego. Nie pozwolę, aby Zygfryd położył swoje brudne łapy na tej pięknej wyspie.
Will skinęła głową pokrzepiona tymi słowami i pobiegła do smoczej stajni, aby przygotować Arisę. Mimo wszystko strach nie opuszczał już jej serca nawet na sekundę.
Alex wyprowadził z boksu Falkora i założył na niego uprząż. Jednocześnie szepnął do niego:
- Wiem, że jeszcze nie do końca mi ufasz, ale niestety zbliża się wielka bitwa. Muszę wziąć w niej udział. Muszę lecieć na smoku. Pozwolisz mi się dosiąść? Proszę.
Falkor popatrzył na niego uważnie, po czym mruknął niskim głosem zza zamkniętego pyska. Alex odebrał to jako zgodę i uśmiechnął się, gładząc smoka po lśniących, szmaragdowych łuskach. Jednocześnie tuż obok z boksu wyszła Will, która również założyła ekwipunek na grzbiet i głowę smoczycy. Książę zauważył, że ręce jej się trzęsły, i gdy zapinała uzdę, wciągnęła głęboko powietrze. Była blada jak papier na twarzy i nawet Arisa wyczuła jej napięcie. Dreptała niespokojnie w miejscu i stroszyła pióra na grzbiecie. Alex podszedł do nich i oparł rękę na ramieniu Will. Ta podskoczyła w miejscu wyrwana z ponurych myśli i spojrzała na niego.
- Będzie dobrze. Jestem pewien, że to wygramy. Nie ma mowy o innej opcji.
Will zacisnęła usta.
- Mam nadzieję. To będzie mój debiut na froncie, a tu jeszcze największa bitwa od czterdziestu lat. Trochę się boję...
Alex delikatnie ścisnął jej ramię.
- Wiem. Ale pamiętaj, że nie walczymy sami. Są jeszcze nasze smoki.
I popatrzył na Falkora i Arisę. Na te słowa oba smoki potrząsnęły dumnie głowami, jakby potwierdzająco i Will uśmiechnęła się lekko.
- Masz rację. One również będą bronić swój dom.
Pogłaskała smoczycę po szyi i przytknęła do niej czoło. Jej pierwsza bitwa... Zabawne, że tak się niecierpliwiła na ten dzień, a mimo to poczuła teraz wahanie. Nie bała się przecież walki i potrafiła walczyć każdą bronią. Jednakże mierzenie się z całą armią to zupełnie co innego niż zwykłe pojedynki. Oby rzeczywiście wszystko poszło dobrze...
Po niedługim czasie cały oddział stał na dziedzińcu wraz ze swoimi smokami i każdy czuł jednakowe napięcie. Nie było żadnych rozmów, żadnych śmiechów ani rzucania dowcipami. Fakt, iż czekała ich największa bitwa od lat sprawiał, że rycerze byli bardzo poważni, ale też i zmotywowani, by i tym razem zwyciężyć. Laurence stanął przed nimi, a obok niego stał Vesto, który wypiął dumnie szkarłatną pierś przejmując od swojego partnera powagę sytuacji. Rycerz powiódł uważnym spojrzeniem po grupie, zatrzymał na chwilę wzrok na Will, która stała wyprostowana jak struna, ale ze spuszczoną głową, po czym zaczął mówić:
- Nie będę prawił wam kwiecistej mowy, zachwalając nasz oddział i wszystkich żołnierzy. Wiem, czego mogę się po was spodziewać, a wy, czego możecie się spodziewać po mnie. Stoczyliśmy dziesiątki bitew i za każdym razem odpieraliśmy szczęśliwie najeźdźców. Lecz oczywistym jest, że ta passa może się w każdej chwili skończyć. To nie są już przelewki. Zygfryd postawił wszystko na jedną kartę, aby podbić wyspę. Powiem tylko tyle: wierzę w was, jak i wierzę w nasze smoki. Nawet jeśli stracimy dziś towarzyszy, jestem pewien, że nie pójdzie to na marne. Po prostu pokażcie, czym jest prawdziwa siła Smoczych Rycerzy.
Na te słowa wszyscy wnieśli bitewne okrzyki i potrząsnęli mieczami oraz łukami. Alex posłał pokrzepiający uśmiech w stronę Will, która odwzajemniła go słabo.
- Ruszamy!
Zawołał jeszcze Laurence i wszyscy jednocześnie zasalutowali przykładając pięść do piersi. Rycerze wskoczyli zgrabnie na siodła swoich smoków i spięli je lekko piętami. Smoki zabiły potężnymi skrzydłami i cały oddział wzniósł się w powietrze. Na czele grupy leciał Laurence i Randall, za nimi rycerze z wyższą rangą, a na samym końcu Młodsi Rycerze w tym Will i Alex, którzy trzymali się zupełnie z tyłu. Will popatrzyła na chłopaka, który po raz pierwszy siedział na Falkorze. Bestia leciała gładko i równo i nic nie wskazywało na to, by przeszkadzał jej nowy jeździec. Jednakże książę był bardzo spięty i kurczowo trzymał wodze.
- Wszystko w porządku? - Zawołała.
Alex znów się uśmiechnął.
- Jasne. A u ciebie?
- Też.
Poklepała Arisę, która mruknęła cicho w odpowiedzi.
- Alex... - Zaczęła jeszcze Will.
- Tak?
- Uważaj na siebie.
Chłopak skinął głową pogodnie.
- Ty też, Will.
Dziewczyna również przytaknęła i popatrzyła przed siebie, gdzie cały niemal widok przesłaniał jej teraz szereg lecących smoków wszelkiej maści i rasy. Arisa niemal instynktownie trzymała się blisko starszych zwierząt i Will wiedziała, że smoczyca czujnie obserwowała niebo dokładnie jak pozostałe smoki. Dotknęła lekko dłonią sztylety, które w tej chwili były schowane w pokrowcach. Dziś przekona się, ile jej dały te wszystkie treningi walki w powietrzu. Wiedziała, że na smoczycę może liczyć bez wahania, ale wciąż starcia z bronią przychodziły jej z trudem. Mimo wszystko postanowiła trzymać się planu, gdzie walkę sztyletami zostawi jako ostateczność.
Minęła godzina i Will zaczynała się coraz bardziej denerwować. Niebo było gęsto pokryte chmurami, które zwiastowały w każdej chwili deszcz, a tuż pod nimi rozciągało się połacie lekko wzburzonego morza. Natomiast przed oddziałem był tylko pusty horyzont. Dziewczyna obróciła się za siebie i wciąż nie dostrzegała pozostałych oddziałów Smoczych Rycerzy. Nie miała pojęcia czy już wiadomość o ataku dotarła do nich, czy już wyruszyli, a może jedzą ze spokojem obiad nieświadomi, że Oddział Piąty właśnie leci na spotkanie z wrogiem? Westchnęła ciężko. Trzymała się jednak nadziei, że posiłki zdążą przybyć. Perspektywa zderzenia się malutkiego oddziału z kilku setną armią żołnierzy nie napawała optymizmem.
W pewnym momencie wszystkie smoki zaczęły cicho warczeć i stroszyć kolce oraz łuski. Również Arisa poruszyła szybko nozdrzami i delikatnie warknęła. Will poczuła natychmiast jak mięśnie smoczycy napięły się, a ona sama stała się jeszcze bardziej czujna.
- Co się dzieje, mała?
Ale właściwie nie musiała pytać. Gdy nisko wiszące sine chmury przesunęły się, cały oddział ujrzał jak jakieś dwieście metrów przed nimi wyłania się ogromna armia. Will wciągnęła cicho powietrze. Teraz dopiero uświadomiła sobie ilu było żołnierzy. Wszyscy ubrani w zbroje i siedzący na podobnych smokach, ale innej rasy. Poza tym można było dostrzec, że bestie również miały na sobie kawałki zbroi, które osłaniały pierś, łapy i pysk. Z kolei smoki rycerzy nie posiadały uzbrojenia ze względu na ich ciężar. Wolano postawić na szybkość i zwinność zwierząt, szczególnie, że twarde łuski już same robiły za niezły pancerz.
Armia Zygfryda nie poruszała się, jakby czekając aż nadlecą rycerze, i gdy ci również ich ujrzeli, obie grupy mierzyły się teraz uważnymi spojrzeniami. Laurence uniósł dłoń w górę na znak, by nikt się nie ruszał i wpatrywał się w napięciu w żołnierzy o czarnych zbrojach. Od razu przypomniała mu się ostatnia inwazja dwanaście lat temu, gdzie również byli tacy sami jeźdźcy, ale rzecz jasna w dwukrotnie mniejszej ilości. Był ciekaw, czy pojawił się sam król-tyran, ale nie mógł wyłowić wzrokiem charakterystycznej zbroi z emblematem ogromnego, czarnego smoka.
Zwierzęta w obu grupach warczały cicho i niecierpliwie obnażały ostre kły gotowe, aby rzucić się w jednej chwili na siebie. Ale jeźdźcy wciąż jeszcze ich powstrzymywali.
- Spokojnie, Arisa, jeszcze nie – Szepnęła do swojej smoczycy Will, również wyczuwając rosnące coraz bardziej napięcie w towarzyszce.
Atmosfera w powietrzu gęstniała równie mocno, co chmury przykrywające niebo. Gdy na ułamek chwili pomiędzy armiami przepłynął gęsty dywan obłoków i zasłonił widok, nagle przez pasma szarej mgiełki świsnął strumień ognia, który liznął o włos smoka Randalla. Rycerz zaklął siarczyście i spiął wodze, aby uspokoić Dantego, który natychmiast poderwał się ze wściekłym rykiem. Chmury rozproszyły się i wszyscy ujrzeli jak jeźdźcy rozdzielili się w dwa szeregi, a kilka smoków wysunęło się na przód i właśnie plunęło ogniem. Laurence natychmiast poderwał Vesto i ryknął:
- Do broni! Nie pozwólcie im się zbliżyć do wyspy!!
Rycerze wznieśli bojowe okrzyki i wysunęli miecze, po czym w końcu ponaglili smoki, które ryknęły donośnie. W jednej chwili armia Zygfryda i Oddział Piąty zbliżyły się do siebie i wszystkie smoki wystrzeliły w powietrze gejzery ognia. Bitewny szał udzielił się w końcu i Will i ta krzyknęła wojowniczo popędzając Arisę. Smoczyca zabiła skrzydłami i sprawnie lawirowała pomiędzy sojusznikami, od czasu do czasu celując płomieniami w żołnierzy, którzy się oddzielili od armii. Jednego jeźdźca już udało jej się strącić z siodła, a inny dostrzegł lecącą Will i popędził swoją bestię. Purpurowy smok obnażył groźnie kły i splunął spiralą płomieni. Arisa zgrabnie uniknęła ognia i oddała atak. Jednakże smocza zbroja spełniła swoje zadanie i ochroniła wrogą bestię przed płomieniami. Will zacisnęła ze złością zęby, podczas gdy jej przeciwnik wyszczerzył się szeroko z triumfem. Spiął mocno piętami purpurowego smoka i ten ponowił atak, zwiększając siłę płomieni. Will poderwała Arisę do góry i ta wzbiła się w powietrze. Dziewczyna obejrzała się za siebie i stwierdziła z goryczą, iż jeździec ją ściga unosząc wysoko miecz.
- Arisa! Robimy korkociąg! Zajdź go od tyłu!
Smoczyca mruknęła lekko i przyspieszyła kręcąc się w powietrzu wokół siebie. Lawirowała serpentyną pomiędzy chmurami, a jeździec w czarnej zbroi wciąż poganiał swojego smoka, aby robił to samo. Ale smoczyca była szybsza. Uniosła się jeszcze wyżej, po czym gwałtownie zakręciła i w błyskawicznym tempie znalazła się za plecami wroga. Mężczyzna obejrzał się zdumiony i nim zdążył zawrócić wierzchowca, Arisa rozwarła pysk i wyrzuciła kulę ognia. Ta ugodziła prosto w pierś jeźdźca, który krzyknął, po czym spadł z siodła. Runął do wody, a jego purpurowy smok widząc co się stało, ryknął wściekle. Arisa odpowiedziała mu z groźbą w głosie i bestia zrezygnowała z odwetu. Prędko odleciała skrywając się w chmurach. Will uśmiechnęła się szeroko i odetchnęła z ulgą.
- Brawo, mała!
Arisa potrząsnęła głową pusząc się z dumy i obie prędko wróciły do walczącego oddziału.
Wystarczyło, że Will oddaliła się na dwie minuty, a już zdążyła zauważyć, iż powietrzna walka nabrała jeszcze większego ognia niż na początku i to dosłownie. Smoki ryczały na siebie wzajemnie i jeden próbował spopielić drugiego, a żołnierze walczący łukami posyłali w powietrze dywan strzał, które raz po raz zasypywały oddział rycerzy. Większość bełtów na szczęście chybiała, ale paru rycerzy już musiało się wycofać na chwilę, aby wyjąć ze swoich zbroi strzały. Will spojrzała na siebie. Sama nie miała na sobie żadnej zbroi, a jedynie gruby kaftan i spodnie. Oczywistym było, że to żadna ochrona przed strzałami, ale nie znosiła ciężkiej zbroi. Starała się spopielać strzały ogniem smoczycy i w ten sposób ochronić towarzyszy. Niektórzy podlatywali bliżej i wykonywali szerokie zamachy mieczami, aby ugodzić jeźdźców, ale i oni odpierali bezpośrednie ataki swoimi ostrzami. Will wyjęła dwa sztylety z pokrowców i gorączkowo rozglądała się dookoła. Nawet nie musiała wydawać poleceń smoczycy, która sama wiedziała co robić. Pluła ogniem na wszystkie strony i nie pozwalała się zbliżyć żadnemu obcemu smokowi. Jednakże żołnierze o czarnych zbrojach zorientowali się, iż w oddziale jest młoda dziewczyna i od razu obrali ją sobie za cel, sądząc że jest to najsłabsze ogniwo pośród rycerzy. W jednej chwili Will została otoczona przez pół tuzina czarnych jeźdźców, którzy szczerzyli się szeroko spod hełmów. Arisa ryknęła głośno i popędziła na szereg groźnie wyglądających bestii. Zionęła płomieniami i utorowała sobie drogę, ale jednocześnie pięć smoków naraz zrobiło to samo i ogień popędził z każdej strony. Will zadrżała wiedząc, że nie zdoła odeprzeć wszystkich ataków. Arisa rozwarła znowu pysk i dokładnie w tej samej chwili nadleciały dwa smoki, które osłoniły sobą młodą smoczycę i wyrzuciły gejzery ognia. Jednocześnie rycerze unieśli tarcze i w ostatniej chwili odparli płomienie od wrogów. Laurence w błyskawicznym tempie popędził Vesto i ugodził mieczem jednego z mężczyzn, a Randall rozerwał pas od siodła innemu. Ekwipunek zsunął się z grzbietu bestii i jeździec zleciał prosto do morza. Kapitan na chwilę odwrócił głowę w stronę swojej podopiecznej.
- Nic ci nie jest?
Will pokręciła głową wciąż nieco oszołomiona.
- Nic. Dzięki.
- Musisz być bardziej ostrożna. Nie szarżuj na liczniejszych przeciwników. Trzymaj się z tyłu i wypatruj osłabionych – Dodał jeszcze Laurence.
Will skinęła czując jak ręce jej się trzęsą od skoku adrenaliny i chwyciła jedną ręką wodze, aby skierować Arisę na tyły grupy. Jednocześnie próbowała wypatrzeć gdzieś Alexa, ale w tym zamieszaniu wszyscy jeźdźcy zlewali się ze sobą i już nie była w stanie na trzeźwo odróżnić kto jest kim.
W pewnej chwili usłyszała donośne ryki i odwróciła głowę. Przez zachmurzone niebo pędziły kolejne grupy smoków i w krótkim czasie dotarły w końcu do walczących armii.
- W samą porę – Odetchnęła Will.
Dwa kolejne oddziały Smoczych Rycerzy brutalnie i bez wahania zderzyły się z wrogą grupą, a ich smoki ze wściekłymi rykami wbijały się ostrymi jak brzytwy pazurami w cielska czarnych bestii. Zwierzęta kłapały na siebie szczękami i strącały jeźdźców w odmęty morza. Ciała spadały gromadnie w dół, a pośród nich nie brakowało również sojuszników. Will ze wszystkich sił starała się na to nie patrzeć i tylko skupiła się na odpieraniu ataków. Ale pomimo przybycia posiłków, armia króla Zygfryda wciąż była oszałamiająco liczna. Will czuła, że już nie nadążała. Arisa pluła ogniem wszędzie, gdzie się dało, a parę razy w jej błękitne łuski uderzyły kule ognia innych smoków. Ale smoczyca nawet nie zwróciła na to uwagi, tylko czując sama buzujące emocje, wyrywała się na przód i wymachiwała szponami.
Wszędzie słychać było jedynie wojenne okrzyki i potężne ryki zwierząt. Will okręciła się w siodle i ugodziła sztyletem w żołnierza, który w akcie bitewnego szału rzucił się na grzbiet Arisy, kurczowo trzymając się jedną ręką jej piór. Gdy dziewczyna dźgnęła go ostrzem, żołnierz krzyknął i runął do wody. W tym samym momencie Arisa wypluła przed siebie kulę ognia i odparła szarżę kolejnego smoka. Will rozglądała się czujnie, próbując wyłowić wzrokiem przywódcę tej wielkiej, smoczej zbieraniny. Pamiętała z nauk, iż kluczowym momentem jest zabicie kapitana lub generała, który stał na czele armii. I choć ciężko przychodziło jej jakiekolwiek zabijanie, wiedziała, że bez tego nie wygrają. Musiała go znaleźć za wszelką cenę. Spięła piętami Arisę i ta poderwała się w górę ponad całe zamieszanie. Dziewczyna uniosła się w siodle i przeczesywała zawzięcie wzrokiem niebo. I w końcu go dostrzegła. Samotny jeździec, który trzymał się z tyłu, zupełnie oddalony i nieruchomy na ogromnym czarnym smoku. Wyraźnie obserwował bitwę i wyglądało na to, iż na razie nie miał zamiaru włączyć się do walki. Jego smok, z kolei, czujnie chronił swojego pana, aby nic mu nie zagroziło i tylko sporadycznie pluł ogniem, aby odeprzeć nalot jakiegoś rycerza. Większość jednak nie zorientowała się w ogóle z obecności owego jeźdźca, jako że wszędzie panował gąszcz smoczych ciał, które rozszarpywały się wzajemnie. Will ścisnęła mocniej wodze i przez moment biła się z myślami co robić. W końcu ponagliła Arisę i zawróciła ją z powrotem do zbiegowiska, by odnaleźć Laurence'a.
Szkarłatny smok mignął jej pośród wielu czarnych cielsk i prędko podleciała do niego.
- Laurence! - Zawołała Will.
Rycerz obrócił głowę i spojrzał na nią.
- Co tu robisz? Miałaś się trzymać na tyłach oddziału!
- Nie marudź, w tym zamieszaniu i tak już dawno nasze szeregi się rozleciały i każdy poleciał gdzie indziej. A ja znalazłam ich przywódcę.
Rycerz rozwarł oczy.
- Co? Widziałaś kapitana? Skąd wiesz, że to on?
Will wzdrygnęła ramionami.
- Nie mam stu procentowej pewności, ale sądząc po tym, że trzyma się z tyłu i w ogóle nie uczestniczy w bitwie, zakładam, że to właśnie jest on. Co robimy?
Laurence przez kilka sekund rozważał wszystkie możliwości i podjął:
- Dobrze. Lecę do niego. Zobaczymy kim on jest.
- Lecę z tobą – Odparła od razu Will.
- W porządku. Ale najpierw ja zacznę walkę. Nie ryzykuj bez konieczności.
Dziewczyna skinęła głową i poprowadziła go w miejsce, gdzie widziała tajemniczego kapitana armii. Will dała znak Laurence'owi aby zatrzymał się i wskazała na postać czarnego jeźdźca, który wciąż wisiał w powietrzu tam, gdzie wcześniej. Kapitan zmrużył oczy próbując dostrzec odznaczenia na jego zbroi, ale byli zbyt daleko. Jednakże stwierdził, iż rzeczywiście bardzo możliwe, że był to kapitan lub przynajmniej jakiś żołnierz wysoki rangą. Jego smok był większy niż nawet Vesto i wyglądał bardzo groźnie. Ścisnął palcami rękojeść miecza i popatrzył jeszcze raz na Will. Skinął tylko na nią głową na znak, że jest gotowy, po czym stukną delikatnie piętami boki Vesto. Smok natychmiast zareagował i zabił mocno skrzydłami. W dwie sekundy zbliżył się do czarnego jeźdźca i ryknął. Mężczyzna uniósł głowę i w ostatniej chwili uchylił się przed szarżą Vesto. Jego bestia ryknęła potężnie i zionęła ogniem. Laurence uniósł tarczę, aby się ochronić, a Vesto odparował atak swoimi płomieniami. Oba ogniste strumienie zderzyły się ze sobą w kaskadzie iskier. Przez chwilę walka toczyła się głównie pomiędzy dwoma smokami, a Laurence mierzył uważnie spojrzeniem przeciwnika. Ten był całkowicie zakryty czarną zbroją, jak i też hełm zasłaniał jego oblicze. Ale dostrzegł znajomy symbol na piersi przedstawiający smoka. A więc faktycznie musiał to być kapitan, a może nawet... Ale nie miał czasu nad tym więcej pomyśleć. Spiął wodze, aby odsunąć Vesto od groźnie wyglądającej paszczy bestii pełnej ostrych kłów.
Will patrzyła na tę walkę z lękiem i tylko czekała, aby wkroczyć do akcji. Zauważyła, że czarny smok był znacznie bardziej agresywny niż smoki rycerzy i nieustannie rzucał się na Vesto w dzikim szale. W końcu szkarłatny smok cofnął się w tył potrząsając głową, oszołomiony zajadłością przeciwnika. Ten z kolei znów rozwarł paszczę, aby zaatakować. W końcu Will podjęła szybką decyzję. Jako że na kilka sekund czarny smok zatrzymał się, aby przygotować się do zionięcia ogniem, postanowiła zaatakować samego jeźdźca i w tym celu zrobiła coś, czego nigdy przedtem nie próbowała. Wysunęła stopy ze strzemion, chwyciła w obie ręce sztylety i już po chwili stała na grzbiecie smoczycy. Dziewczyna krzyknęła bojowo i Arisa poszybowała przed siebie. W jednej chwili Will skoczyła prosto na wrogiego jeźdźca. Ten zesztywniał na moment zdumiony i nim zdążył zareagować, Will spadła na niego lądując na grzbiecie potężnego smoka. Laurence wybałuszył oczy i uśmiechnął się krzywo.
- Jaki ojciec, taka córka...
I popędził Vesto, aby jej pomóc. Jej brawurowy skok dostrzegł też Alex, który na moment złapał oddech po walce z ostatnim przeciwnikiem. Z niedowierzaniem przyglądał się jak Will szarpała się z mężczyzną w czarnej zbroi, a jej sztylety ścierały się z jego szerokim mieczem. Czarny smok wiedząc, że jeśli zacznie podrygiwać, przypadkowo może zrzucić swojego pana, bił teraz skrzydłami w miejscu i warczał wściekle w stronę Will. Dookoła latała również Arisa, gotowa w każdej chwili, by zaatakować płomieniami.
Will dyszała szybko i ze wszystkich sił próbowała zrzucić jeźdźca, ale ten bronił się nie mniej zawzięcie i zdecydowanie nie miał ochoty runąć do morza. Nacierał na dziewczynę i sam prawie by ją zrzucił, gdy wytrącił z jej dłoni jeden ze sztyletów. Will cofnęła się i kątem oka tylko obserwowała jak jej stopy ledwo trzymają się grzbietu bestii, raz po raz niebezpiecznie ślizgając się po łuskach. Laurence wydał polecenie Vesto i ten ostrożnie zionął ogniem w stronę jeźdźca. Jednak ten uchylił się i wydał rozkaz własnemu smokowi, by odpierał ataki rycerza. Mężczyzna również zorientował się z bardzo niedogodnej sytuacji, gdzie jednocześnie musiał walczyć z tą cherlawą dziewczyną i uważać na płomienie czerwonego smoka. Ścisnął rękami miecz i znów natarł na Will. Ta odparła ostrze sztyletem, ale ledwo zdołała wytrzymać silny cios. Nagle czarny smok ugodził płomieniami Vesto oraz rykoszetem Arisę i oba smoki ryknęły donośnie. Will spojrzała na nie tracąc na ułamek chwili koncentrację, co natychmiast to wykorzystał jeździec i uniósł miecz. Błyskawicznie zaatakował i wytrącił z ręki Will drugi sztylet. Ta krzyknęła zaskoczona, a mężczyzna wykonał kolejny zamach. Ostrze świsnęło po brzuchu dziewczyny, rozdzierając na strzępy jej kaftan. Will poczuła piekący ból i instynktownie chwyciła się za brzuch. Widząc to Laurence krzyknął do niej, a Vesto poderwał się i nim rycerz zdążył go powstrzymać, rzucił się z furią na czarnego smoka. Gwałtowne uderzenie sprawiło, że zarówno żołnierz, jak i Will zachwiali się i oboje zsunęli się z grzbietu potężnej bestii. Jednakże mężczyzna uczepił się szybko jedną ręką siodła, a z kolei Will leciała prosto do morza. Laurence rozwarł oczy z przerażenia i natychmiast stanął mu obraz lecącego do wody Darrena.
- Nie... Will!! - Wrzasnął i mocno spiął piętami Vesto. Ten zabił szybko skrzydłami i popędził w stronę dziewczyny. Laurence wychylił się w siodle i rozpaczliwe krzyczał:
- Szybciej, szybciej!!
Jednakże ktoś okazał się być jeszcze szybszy niż nawet szkarłatny smok. Obok Laurence'a świsnęła szmaragdowozielona plama, która pędziła dosłownie z zawrotną prędkością.
W tym samym czasie Will, będąc świadoma tego, iż zaraz runie do morza, poczuła jak strach zaciska się na jej gardle. Ale zamknęła oczy i poddała się całkowicie, godząc się z nieuchronnym losem. Przygotowała się w myślach na gwałtowne zderzenie się z taflą morza, ale nagle ktoś chwycił ją mocno za przegub i raptownie dziewczyna zatrzymała się w powietrzu, dokładnie tuż nad wodą. Otworzyła oczy i spojrzała prosto w twarz chłopaka o kasztanowych włosach. Alex trzymał ją mocno za rękę i zawołał do niej przerażony:
- Will!
Will patrzyła na niego niedowierzająco i na nowo rozpaliło się w niej rozpaczliwe pragnienie życia.
- Alex!
Chłopak zacisnął mocno zęby i mozolnie próbował ją dźwignąć w górę. W tym samym czasie Falkor bił mocno skrzydłami, aby utrzymać ich oboje i stopniowo unosił się ponad wodę.
Alex wychylił się bardziej i chwycił Will drugą ręką, trzymając się teraz grzbietu Falkora jedynie kolanami.
- Chwyć się siodła, prędko! - Zawołał jeszcze.
Will sapnęła i próbując zignorować ból na brzuchu, zamachnęła się ręką i mocno chwyciła pas siodła. Alex napiął mięśnie jeszcze bardziej i w końcu dziewczyna niezgrabnie wgramoliła się na grzbiet smoka. Syknęła mocno z bólu i skuliła się w siodle.
- Trzymaj się! Chwyć mnie mocno! - Krzyknął do niej Alex.
Will objęła go drżącymi dłońmi w pasie i przywarła do niego z całej siły. Falkor uniósł się bardziej, a do obojga jeźdźców podleciał Laurence, który widząc brawurową akcję Alexa wyhamował Vesto. Teraz spojrzał, ciągle ze strachem w oczach, na swoją podopieczną i zawołał do niej:
- Will! Jesteś cała?!
Ta uśmiechnęła się słabo.
- Chyba tak. Ale jestem ranna.
Alex złapał za jej dłoń i mocno ścisnął.
- Spokojnie, musisz wytrzymać. Bitwa jeszcze się nie skończyła.
Will odwróciła ciężko głowę i poszukała wzrokiem czarnego smoka. Dostrzegła go jak bił się właśnie z Arisą, która z niezwykłą furią, jak na nią, szarpała pazurami i wgryzała się kłami w jego szyję. Jednakże nie było śladu po jeźdźcu.
- Co się z nim stało? - Zapytała Will.
Laurence domyślając się o kogo jej chodzi, pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. Gdy leciałaś do morza, natychmiast popędziłem ku tobie. Arisa pewnie rzuciła się na niego, gdy tylko zauważyła co się stało. Być może to ona ostatecznie zrzuciła tego kapitana do morza.
Will wpatrywała się zaskoczona w smoczycę i nie mogła wyjść z podziwu dla jej waleczności. Jednakże rzeczywiście bitwa wciąż trwała i nikt jeszcze nie zauważył utraty przywódcy. Smoki zaciekle walczyły ze sobą, a jeźdźcy ścierali się ostrzami i wypuszczali na siebie strzały.
- Alex, oddalcie się na bezpieczną odległość. Musimy zaczekać na więcej oddziałów. Will proszę, wytrzymaj – Powiedział jeszcze Laurence.
Dziewczyna uśmiechnęła się i starała się dać do zrozumienia, że sił jej nie brakuje, choć w rzeczywistości rana na brzuchu paliła ją jak ogień. Gruby kaftan nieco zamortyzował cięcie, ale i tak czuła jak krew obficie leci po jej ciele i zrasza grzbiet smoka. Ścisnęła mocniej dłonie na talii Alexa, na co ten spojrzał na nią z troską.
- Całe szczęście, że zdążyłem. Gdy zobaczyłem jak spadasz, myślałem, że śnię jakiś koszmar. Falkor leciał jak jeszcze żaden inny smok. Chyba też chciał cię uratować.
Smok mruknął lekko na te słowa, a Will dotknęła dłonią jego boku.
- Dziękuję, Falkor.
Smok potrząsnął głową i przyspieszył, aby jak najszybciej oddalić się od bitwy, gdzie Will będzie jako tako bezpieczna.
Niewiele później nadleciały wszystkie pozostałe oddziały Smoczych Rycerzy i w końcu siły prawie się wyrównały. Świeżo wypoczęte smoki z ogromną werwą wpadły na przeciwników i w jednej chwili zwaliły niemal połowę jeźdźców. Ci z kolei w końcu zorientowali się, że zniknął ich kapitan i popatrzyli na krążącego jeszcze po niebie czarnego smoka, który nadal odpierał wściekłe ataki Arisy. Zresztą do niej dołączył Vesto i również pluł potężnie ogniem. Czarna bestia miała już dosyć. Ryknęła głośno ostatni raz i zabiła skrzydłami, odlatując prędko na dobre. Arisa popędziła jeszcze za nim, ale w końcu po paru metrach zatrzymała się i zaryczała za smokiem. W tym momencie armia Zygfryda wstrzymała atak. Choć wiedzieli, że nadal mieli przewagę liczebną, utrata przywódcy dała już im jasno do zrozumienia, że ta bitwa jest przegrana. A nawet jeśli by zwyciężyli, na wyspie czekała jeszcze armia rycerskiej kawalerii. Jeźdźcy uświadomili sobie, że ich królestwo właśnie upadło wraz z runięciem do morza tego człowieka...
Wszyscy jak na rozkaz unieśli ręce do góry w geście całkowitej kapitulacji i wycofali swoje smoki. Smoczy Rycerze popatrzyli na nich nieco zbici z tropu i wnieśli entuzjastyczne okrzyki ciesząc się ze zwycięstwa. Nawet smoki zaryczały wesoło.
Alex odetchnął z ulgą.
- Nie wierzę, naprawdę wygraliśmy. Udało się. Słyszysz, Will? Wygraliśmy!
Will uśmiechnęła się lekko i opadła ciężko na plecy księcia.
- To prawdziwy cud...
Zamknęła oczy i w tym momencie adrenalina w końcu puściła, aby na jej miejsce spłynęło ogromne zmęczenie, jeszcze większy ból od rany i jednocześnie ulga. Wszystkie odgłosy spływały do Will jakby z bardzo dużej odległości i po chwili dziewczyna najzwyczajniej zemdlała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top