2
Minęło kilka dni, a więź między Will a młodą smoczycą rosła z każdą chwilą. Dziewczyna spędzała praktycznie całe dnie w stajni, siedząc bezpośrednio w boksie i rozmawiając ze swoim smokiem. I choć ten nie był w stanie jej odpowiedzieć, to zupełnie nie przeszkadzało Will. Miała poczucie, jakby znalazła przyjaciółkę od serca i dużo opowiadała jej o sobie. Smoczyca łasiła się w tym czasie do jej kolan lub siedziała i przekrzywiała wesoło głowę mrugając oczami.
- Wiesz, czasem zazdroszczę wam, smokom – Powiedziała Will opierając się plecami o żelazną ściankę boksu – Latacie gdzie chcecie i nie musicie się przejmować troskami, jakie mają ludzie. Mimo, że ten oddział jest mi bliski, czasem się czuję trochę... sama. Wiem, dziwnie to pewnie brzmi.
Smoczyca mruknęła tylko do niej, a jej ogon kołysał się jak u kota, raz po raz uderzając lekko o boks. Potrząsnęła skrzydłami, po czym ziewnęła szeroko ukazując rząd małych, ostrych zębów. Will uśmiechnęła się lekko i popatrzyła nostalgicznie w wysoki sufit nad sobą. W końcu westchnęła i dźwignęła się na nogi.
- Chcesz pobiegać? Niedługo powinnaś już nauczyć się samodzielnie latać – Zwróciła się do smoczycy.
Ta poderwała się na te słowa i zaczęła z entuzjazmem biegać dookoła dziewczyny, dając do zrozumienia, że oczywiście, iż chce pobiegać. Will otworzyła drzwi od boksu i smoczyca natychmiast wybiegła. Zataczała teraz kółka wokół siebie, patrząc ponaglająco na swoją opiekunkę. Will zachichotała cicho i skierowała się do wyjścia ze stajni, a smoczątko dreptało tuż obok niej. Gdy obie wyszły, maluch jeszcze bardziej się rozochocił, ale nie oddalał się zbytnio od Will. Ta machnęła na smoczycę dłonią i powędrowały na plac treningowy. Od razu zauważył je Randall, który właśnie czyścił treningowe miecze.
- Widzę, że ten smok przywiązał się do siebie. Wygląda zupełnie jak pies, który nie odstępuje swojej pani na krok.
Will uśmiechnęła się szeroko.
- Bez przesady, chyba wszystkie smoki tak mają, gdy są maluchami, czyż nie? A ona ma mnóstwo energii.
- Bez wątpienia. Cóż, zależy od osobowości danego smoka. Przykładowo mój Dante raczej nie chętnie biegał przy mnie, gdy był mały. Od samego początku to był zbuntowany smok i robił co chciał. Sporo czasu mi zajęło przetłumaczenie mu, że nie może latać poza bazą oddziału, aby nie został uznany za dzikiego smoka.
- No tak, mimo wszystko smoki należące do rycerzy też muszą się dostosować do pewnych zasad – Zgodziła się Will – Ale i tak mają więcej swobody niż ludzie. Są w końcu takimi silnymi bestiami.
Randall uśmiechnął się patrząc na małe smoczątko, które w tej chwili zawzięcie obwąchiwało stojak na miecze i na próbę gryzło lekko ostrza sprawdzając, czy to coś do jedzenia.
- Istotnie. Wzajemny szacunek, jakim się darzymy, sprawia, że zarówno one darzą nas zaufaniem, jak i my ich. To bardzo cenne. Może i jesteśmy żołnierzami, ale mamy i swoją dumę.
Will patrzyła na smoczycę i stwierdziła z rozbawieniem, że maluch póki co jeszcze nie wykazuje się typową smoczą dumą, bo stale tylko wkładał nos tam, gdzie nie powinien. Jeden z mieczy przewrócił się z łoskotem na ziemię, trącony pyszczkiem zwierzaka, i ten gwałtownie podskoczył w miejscu odsuwając się. Ale już po chwili znów podszedł bliżej, obwąchując lśniące ostrze, które rzucało refleksy na trawę.
- A propo, dałaś mu już imię? - Zapytał Randall.
Will znów się uśmiechnęła.
- Tak. Zwie się Arisa.
- Wspaniałe. Pasuje do niej – Odparł rycerz.
Po chwili Will poprowadziła małego smoka przez plac, a potem nieco dalej, na tereny jeszcze należące do oddziału, gdzie przeważnie trenowano właśnie ze smokami bądź puszczano je luzem, aby mogły sobie polatać po okolicy. Will klęknęła naprzeciwko smoczycy i powiedziała do niej:
- To jak, mała? Próbujemy polatać?
Arisa przekrzywiła głowę na bok i spojrzała w niebo, jakby się na myślała. Lekki podmuch wiatru poruszał jej malutkimi piórkami na głowie oraz na skrzydłach i smoczyca rozłożyła je na próbę. Wciąż były jeszcze niewielkie, ale że smok rósł jak na drożdżach, Will obstawiała, że już w ciągu kolejnego tygodnia maluch powinien móc już latać. Przynajmniej na małe odległości. Smoczyca mocno zatrzepotała skrzydełkami i z ogromnym wysiłkiem próbowała się poderwać z ziemi. Uniosła się na może dwa centymetry, po czym opadła z powrotem. Prychnęła lekko zdegustowana i jeszcze raz zamachała skrzydłami.
- Jeszcze trochę, dasz radę! - Zagrzewała ją Will.
Arisa ugięła się na łapach i z całej siły zamachała pierzastymi skrzydełkami. Zacisnęła mocno oczy i kawałek po kawałku unosiła się nad ziemię. Will patrzyła na nią rozradowana i jeszcze bardziej zaczęła motywować smoczycę. W końcu Arisa wzniosła się na jakiś metr wysokości i opadła z sił zlatując na ziemię. Will rozpromieniła się i przytuliła smoczycę.
- Świetnie! Już prawie się udało! Dzielna dziewczynka!
Arisa zamachała ogonem radośnie, po czym kichnęła, a z jej pyska wystrzelił mały, pomarańczowy płomień. Will roześmiała się i prędko ugasiła dłonią lekko podpaloną trawę.
Jeszcze przez godzinę młoda smoczyca ćwiczyła podrywanie się z ziemi, aż w końcu udało jej się wznieść już na kilka metrów. Ale jeszcze trochę brakowało, aby była w stanie latać.
⚔️
I tak dni zmieniły się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Po sześciu miesiącach smoczyca Will zmieniła się prawie nie do poznania. Mierzyła już ponad dwa metry, więc osiągnęła młodzieńczy wiek. Jej niebieskie łuski stały się twardsze i gładsze, rogi wydłużyły się oraz nieco piór przybyło jej jeszcze na grzbiecie i skrzydłach. One same zresztą były coraz większe i potężniejsze i młoda smoczyca nie miała już żadnych problemów z lataniem dookoła bazy oddziału. W dodatku z dnia na dzień latała coraz szybciej i sprawniej. Pozostałe smoki zaakceptowały już ją i przestały na nią fukać. Arisa zaprzyjaźniła się nawet z Vesto, który był znany z tego, iż niechętnie nawiązywał bliskie relacje z innymi smokami. Will patrzyła na smoczycę z zachwytem i kolejny raz utwardziła się w przekonaniu, że dobrze wybrała. Nie tylko ona zresztą podziwiała w locie piękno błękitnego smoka. Ponad połowa oddziału rycerzy stała na dziedzińcu przerwawszy swoje zajęcia i wpatrywali się w dostojną bestię.
- Chyba dawno nie mieliśmy już tak okazałego smoka, jak ten – Stwierdził Randall – Te jego skrzydła są piękne.
Will uśmiechnęła się z dumą.
- To prawda. Mogłabym patrzeć na nią całymi godzinami.
- Błękitny pióroskór to jeden z najpiękniejszych smoków na świecie – Dodał Laurence, stając obok swojej podopiecznej – Dlatego jest nieco rzadszą rasą niż pozostałe. Ale siłą nie ustępuje innymi smokom. Dobrze ją wychowujesz, Will. Twoja smoczyca jest w doskonałej kondycji.
- Dzięki. Opiekunowie smoków poradzili mi, by karmić ją urozmaiconą dietą, więc daję jej zarówno czerwone mięso, jak i ryby. Uwielbia je.
- Słusznie. Odpowiednia dieta smoków to podstawa. Sądzę, że możesz spróbować już ją dosiąść. Jest w odpowiednim wieku.
Will spojrzała na niego uważnie.
- Tak myślisz? Bardzo bym chciała już spróbować. Ostatni raz siedziałam na smoku jak byłam dzieckiem. Nie pamiętam już, jak to jest latać na smokach.
Randall uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Przecież mogłaś z nami latać od czasu do czasu. Stale ci to proponowaliśmy.
Dziewczyna zarumieniła się na policzkach.
- Wiem, ale chciałabym swój pierwszy lot odbyć na własnym smoku. Swoim własnym. To będzie wtedy mój prawdziwy pierwszy raz – Uśmiechnęła się patrząc na Arisę.
Randall parsknął ze śmiechu.
- Prawdziwy „pierwszy raz". Coś mi to przypomina.
Will przestała się uśmiechać i gwałtownie poczerwieniała na twarzy, po czym rąbnęła starszego kolegę w ramię.
- Odwal się.
Ten roześmiał się jeszcze bardziej.
- Żartuję tylko.
Laurence przewrócił oczami i burknął do pierwszego oficera:
- Nie masz już dziś nic więcej do roboty, Randallu?
Rycerz uniósł dłonie w górę.
- Już idę, luz.
Ale nadal chichotał pod nosem, przez co Will nie przestała czerwienić się z zakłopotania.
- A zmieniając temat – Podjął ugodowo Randall – To kiedy planujesz swój pierwszy lot? Też chciałbym to zobaczyć.
Will zadarła nos.
- Żebyście się ze mnie nabijali? Mowy nie ma. Polecę wtedy, gdy nikogo nie będzie na placu.
- A kto tu mówi o nabijaniu się? Myślisz, że każdy z nas od razu latał na smoku jak jakiś as przestworzy? Nic bardziej mylnego!
Dziewczyna prychnęła lekko.
- Może, ale i tak nie chcę żadnej widowni. Najpierw chcę spróbować sama razem ze swoim smokiem. Będziecie mnie tylko rozpraszać.
Randall nadąsał się nieco.
- No dobrze, słoneczko, jak sobie życzysz.
Will zesztywniała i znów rąbnęła go pięścią. Mężczyzna roześmiał się wesoło i w końcu oddalił się wracając do swojego treningu. Laurence uśmiechnął się do niej.
- Nie przejmuj się nimi. Jestem pewien, że nikt nie będziecie się z ciebie śmiał. Nie masz pojęcia ile razy ja zaliczyłem upadek z siodła, nim w końcu utrzymałem się przez całe dziesięć minut. Początki zawsze są trudne. Ćwicz na razie latanie w obrębie dziedzińca i na małych wysokościach. Ty i Arisa musicie być dobrze zgrane. Kluczowe są jasne polecenia, jakie wydasz swojemu smokowi.
Will skinęła głową.
- Tak, wiem. Chyba dam radę. Ufam jej.
W tym czasie Arisa przestała w końcu zataczać kółka wokół bazy rycerzy i wylądowała miękko na ziemi. Złożyła wspaniałe, pierzaste skrzydła i podeszła do Will domagając się delikatnie jej uwagi. Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i pogłaskała ją po błękitnych łuskach. „Mój pierwszy lot...", pomyślała sobie. Po tych wszystkich opowieściach, jakie raczyli jej koledzy opisując niesamowite doznania podczas lotu, jeszcze bardziej niecierpliwiła się, aby na własnej skórze poczuć tę wyjątkową chwilę.
Na pierwszą próbę wybrała późny wieczór, gdy wszyscy rycerze poszli w końcu do swoich kwater. Dziedziniec był opustoszały i wszędzie panowała cisza. Jedynie paliły się przez cały czas latarnie olejne, oświetlając najbliższą okolicę wokół budynków. Poza nią roztaczała się ciemna przestrzeń, na którą migotliwy blask rzucały jedynie gwiazdy. Will otworzyła drzwi od stajni i skierowała się do boksu Arisy. Większość smoków spała i dało się słyszeć miarowe sapania bestii. Ledwo Will zbliżyła się do końca sali, a już jej kroki usłyszała smoczyca i poderwała głowę. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej.
- Wybacz, że ci przeszkadzam w odpoczynku. Chciałabyś krótko polatać? Chciałabym spróbować wsiąść na twój grzbiet, jeśli mi pozwolisz.
Arisa mrugnęła oczami, jakby w odpowiedzi i od razu wstała z ziemi. Will otworzyła drzwiczki od boksu, po czym sięgnęła po siodło i uzdę, wiszące obok. Już kilka tygodni temu zakładała tylko na krótko uprząż smoczycy, aby ta mogła się przyzwyczaić do jego ciężaru, jak i faktu, że coś miała na grzbiecie. Spacerowała z nią i kilka razy zdejmowała oraz zakładała ciężkie siodło. Arisa szybko zaakceptowała uprząż i zrozumiała, co chciała osiągnąć tym Will. Z kolei ona przy okazji sama się nauczyła prawidłowego mocowania siodła i wiązania uzdy.
Gdy Arisa wyszła z boksu, Will założyła na nią cały ekwipunek sapiąc przy tym lekko, po czym chwyciła za wodze i niespiesznie wyprowadziła smoczycę ze stajni. Na dziedzińcu krótko jeszcze rozejrzała się dla pewności, iż nikogo nie ma i spojrzała na Arisę. Smoczyca cierpliwie stała i potrząsnęła lekko głową czując powiew wieczornego wiatru, który jeszcze bardziej zachęcał do nocnego lotu. Will wciągnęła głęboko oddech i czując niewielką tremę podeszła do siodła. Chwyciła obiema rękami za jego skórzane zakończenia i już miała wsunąć stopę w strzemię, gdy nagle się zawahała. Uniosła nieco głowę i, co zabawne, dopiero teraz dotarło do niej, jak wielkimi stworzeniami są smoki. A przecież Arisa była jeszcze młodym smokiem. Obecnie mierzyła mniej więcej tyle, co koń pociągowy. Dorosłe zwierzęta były znacznie większe. Will zacisnęła dłonie na siodle i skarciła się w duchu za te śmieszne obawy. Prędko pokręciła do siebie głową i znów skoncentrowała się, głęboko oddychając. Arisa spojrzała lekko na nią i zamruczała delikatnie, jakby wyczuwając napięcie u przyjaciółki. W końcu Will skupiła się w sobie i wsunęła stopę w strzemię. Przez chwilkę miała trochę trudności, aby wdrapać się na grzbiet smoczycy i przerzucić drugą stopę, ale w końcu, po paru sekundach sapania, usiadła w siodle. Odetchnęła z ulgą i spojrzała w dół. Nagle zrobiło się niezwykle wysoko i znów dziewczyna spięła się cała jak struna. Czuła wyraźnie pod sobą rytmiczne, lekkie unoszenie się smoczego ciała, a za sobą miała wciąż złożone po bokach pierzaste skrzydła. Will zaczęły ogarniać obawy, czy aby zaraz nie zleci na ziemię. Słyszała wiele historii o upadkach z koni, gdzie jeźdźcy kończyli nawet z połamanym kręgosłupem. To co dopiero tu mówić o smokach... Szybko kolejny raz potrząsnęła do siebie głową próbując wyrzucić z głowy straszliwe wizje upadku i szepnęła do smoczycy:
- Zaczynamy, mała. Tylko proszę, nie wznoś się na razie zbyt wysoko, dobrze?
Arisa mruknęła w odpowiedzi zza zamkniętego pyska, po czym rozłożyła skrzydła. Will natychmiast zacisnęła mocniej dłonie na wodzach i spięła się jeszcze bardziej. Smoczyca zaczęła poruszać skrzydłami; najpierw spokojnie i lekko, a potem coraz mocniej. Mimo, że czuła wyraźnie Will na swoim grzbiecie, nie był to jednak zbyt wielki ciężar. Właściwie dziewczyna była dla niej dość lekka, jakby siedziało jedynie jakieś małe stworzenie. Jej skrzydła były już wystarczająco silne, aby unieść jeźdźca. I tak smoczyca wznosiła się pomału nad ziemią, coraz to wyżej. Will spojrzała w dół i nagle zakręciło jej się w głowie. Wystarczyło parę metrów więcej, aby nagle zalała ją panika. Zaciskała dłonie na wodzach tak mocno, że aż zbielały jej kostki i oczami wyobraźni znów zobaczyła siebie jak spada ze siodła.
- Arisa, zatrzymaj się! Ląduj, proszę!
Zawołała do niej piskliwym głosem. Smoczyca natychmiast ją posłuchała i opadła łagodnie na ziemię. Skrzydła pozostawiła jednak rozwinięte i obróciła głowę spoglądając na towarzyszkę.
Will oddychała szybko, a jej dłonie trzęsły się lekko. Dlaczego? Przecież wszyscy dosiadają smoków bez żadnego problemu, bez nawet najmniejszego cienia lęku. Co się z nią dzieje??
Dziewczyna zamknęła na chwilę oczy i próbowała się uspokoić. Arisa cichutko zaryczała do niej, jakby chciała ją pokrzepić, na co Will uśmiechnęła się do niej.
- Wybacz. Nie wiem co to było. Spróbujmy jeszcze raz, dobrze?
Smoczyca mrugnęła oczami i poruszyła ponownie skrzydłami. Will zebrała się w sobie i wyprostowała unosząc głowę. Gdy Arisa ponownie zabiła skrzydłami, a jej ciało zaczęło pomału unosić się nad ziemią, dziewczyna zacisnęła mocno powieki. Wyżej i jeszcze wyżej, aż Will otworzyła oczy. I znów lodowaty strach spłynął jej po plecach. Teraz smoczyca wisiała jakieś sześć metrów nad ziemią i stopniowo zwiększała wysokość. Will wciągnęła gwałtownie powietrze i aż chwyciła mocno za szyję Arisę.
- Za wysoko! Ląduj! Szybko!
Smoczyca kolejny raz opadła miękko na ziemię, a Will wciąż kurczowo trzymała się jej szyi. W końcu prędko ześlizgnęła się ze siodła. Upadła na kolana cała trzęsąc się i znów mozolnie starała się uspokoić przyspieszony oddech.
- To niemożliwe. Po prostu niemożliwe. Dlaczego mi się to przytrafiło? Przecież tak długo się na to przygotowywałam. Dlaczego tak bardzo się boję? - Powiedziała do siebie cicho i zakryła twarz rękami czując, że jest już bliska płaczu.
Arisa podeszła do niej i musnęła pyskiem dla otuchy. Will objęła ją i przytknęła do niej czoło.
- Przepraszam, Ariso. Przepraszam...
Smoczyca tylko cicho mruknęła i cierpliwie czekała, aż Will się uspokoi. Z kolei ona poczuła, jakby coś pękło w jej sercu.
⚔️
Następnego dnia wszyscy zwyczajowo wrócili do swoich zwykłych zajęć. Jedni trenowali, inni wyruszyli z samego rana na patrol, a jeszcze inni wylegiwali się na dziedzińcu i z nudów czyścili broń. Tylko Will wyszła z kwater z ponurą i smętną miną. Jeszcze bardziej cicha i milcząca niż zwykle. Choć rycerze przywykli już do tego, że dziewczyna jest raczej zdystansowana i spokojna, niektórzy od razu zauważyli, że coś było nie tak. Will szła przez dziedziniec ze spuszczoną głową i nawet nie zareagowała na wesołe pozdrowienia kolegów. Alana przerwała strzelanie z łuku do tarczy, umieszczonej na stojaku i popatrzyła na młodszą koleżankę.
- Will, co się stało? Wyglądasz jakoś niemrawo.
Dziewczyna spojrzała na nią i Alana dostrzegła lekkie sińce pod oczami. Podeszła do niej i oparła dłoń na jej ramieniu.
- Hej, co się dzieje?
Will pokręciła tylko głową.
- Nic takiego. Wszystko w porządku – Odparła cicho.
- Jakiś książę dał ci kosza? - Próbował zażartować jeden z rycerzy o imieniu Ryan, ale od razu Alana zdzieliła go pięścią.
- No co??
W końcu do Will podszedł Laurence, który również zauważył swoją podopieczną idącą przez plac. Popatrzył pobieżnie na jej rozwichrzone włosy i sińce pod oczami i zapytał z troską w głosie:
- Will, co się stało?
W końcu dziewczyna nie wytrzymała i spuściła głowę czując jak coś zaciska się jej na gardle.
- Laurence, możemy porozmawiać? Gdzieś na odosobnieniu.
- Jasne.
Kapitan rycerzy poprowadził ją w najdalszy kąt dziedzińca, gdzie nikogo nie było i wskazał dłonią, aby Will usiadła na kamiennej ławie. Popatrzył na nią z niepokojem i zdziwieniem na twarzy.
- Czy coś cię martwi? Źle się tu czujesz?
Will pokręciła głową, wciąż mając spuszczoną głowę i zacisnęła dłonie na kolanach.
- Wczoraj wieczorem próbowałam polatać na Arisie.
- To wspaniale! - Uradował się Laurence – I jak poszło? Czy Arisa odmówiła wejścia na swój grzbiet?
- Nie, nie. Wszystko było dobrze. Przynajmniej do tego momentu. Usiadłam w siodle i Arisa poderwała się z ziemi. I wtedy... - Nabrała powietrza – Nie wiem dlaczego, ale... okropnie się wystraszyłam. Nigdy w życiu tak się nie bałam jak wtedy. Mimo, że codziennie patrzę na smoki, dopiero wczoraj dotarło do mnie, jak bardzo potężnymi są stworzeniami. Trzymałam się kurczowo siodła i tylko ogarniał mnie paraliżujący strach, że spadnę i połamię sobie wszystkie kości.
Schowała twarz w dłoniach z rozpaczą, obawiając się spojrzeć na swojego mentora.
- Nie wiem, co się ze mną działo. Nigdy się tak nie czułam. Nie boję się walczyć. Nie czuję lęku przed przeciwnikiem ani żadną bronią. Ale gdy usiadłam na grzbiecie Arisy, dosłownie oblewał mnie czysty strach. Nie wiem co robić.
Laurence spoważniał i chwilę milczał przetrawiając słowa dziewczyny. Od razu wiedział, co to było. Trudno mu było nie przyznać, iż nie przypuszczał, że objawi się to u Will.
- Boisz się latać. Najwyraźniej masz lęk przed wysokością i upadkiem. To prawda, że smoki to w końcu co innego niż konie. Jednakże byłem pewien, że nie boisz się wsiąść na smoka. Jak byłaś mała, kilka razy latałaś ze mną i swoim ojcem, gdy jeszcze żył.
Will znów zacisnęła dłonie.
- Tak, ja sama nie wiem dlaczego nagle poczułam strach. Naprawdę nie wiem. Czekałam z niecierpliwością na ten dzień i dopiero gdy miałam naprawdę samodzielnie latać, poczułam, że się boję. Laurence, czy coś jest ze mną nie tak?
Mężczyzna uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Nie, Will. Wszystko z tobą w porządku. To dość częste zjawisko, gdy nagle przyszły jeździec odkrywa w sobie strach przed lataniem. Nie sposób tego przewidzieć. W końcu szkolenie najpierw zaczyna się od treningów walki, a dopiero potem ćwiczysz latanie. Nieraz rekruci byli zmuszeni zrezygnować z oddziału Smoczych Rycerzy ze względu na niespodziewany strach przed lataniem, więc wtedy przenoszą się do oddziału konnej kawalerii. A w gorszych przypadkach, no cóż, rezygnowali całkiem z zakonu rycerskiego. To już rzadsze sytuacje, ale to się zdarza.
Will popatrzyła na niego z rozpaczą.
- Nie chcę odchodzić z zakonu rycerskiego ani z oddziału Smoczych Rycerzy. Ja naprawdę chcę latać. Czy jest jakieś lekarstwo na ten lęk?
Laurence uśmiechnął się lekko.
- Obawiam się, że nie znam takiego. Moglibyśmy spróbować poradzić się w gildii magów w Stolicy, ale nie sądzę, aby nawet oni dysponowali takim zaklęciem. Może po jakimś czasie ten strach ci przejdzie. Spróbuj często ćwiczyć z Arisą. Skoro boisz się też samej wysokości, a smoki rzeczywiście są dość sporawe, w takim razie może najpierw spaceruj z nią w siodle, a potem stopniowo ćwiczcie wznoszenie się. To jedyne co mogę ci doradzić w takiej sytuacji.
Will skinęła ponuro głową.
- A co, jeśli to nie pomoże?
Laurence posmutniał jeszcze bardziej.
- Coś wymyślimy. Ale spokojnie. Na pewno nikt cię nie wyrzuci z naszego oddziału. Nie dopuszczę do tego. Jesteś bardzo utalentowana. Zawsze możesz zostać przy zwykłej walce. Lepsze to niż nic.
Will znów skinęła.
- Tylko nie mów tego innym, dobrze? Boję się, że będą się ze mnie śmiać.
- Nie będą się śmiać. A jeśli nawet spróbują, to szybko ostudzę ich dobry humor. Ale obawiam się, że i tak prędko sami się domyślą.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Laurence dotknął delikatnie jej ramię.
- Głowa do góry. Wierzę, że znajdziesz sposób. Jesteś silna. Pamiętaj o tym.
Will spojrzała na niego z wahaniem i zobaczyła uśmiech na jego twarzy.
Po chwili Laurence wstał z ławki i zostawił ją samą. A Will miała nad czym rozmyślać. Prawie całą noc zresztą nad tym myślała, dlatego w efekcie niewiele spała. Mimo wszystko rozpacz, że boi się latać, ściskała jej serce. Może gdy była dzieckiem, po prostu nie czuła przed niczym lęku. Mówi się, że małe dzieci niczego się nie boją. A w końcu miała ledwie pięć, sześć lat. Teraz miała siedemnaście. Może takiego rodzaju lęki objawiają się z czasem? Will wbiła ponure spojrzenie w trawę pod sobą. Była taka szczęśliwa, gdy otrzymała własnego smoka. Tak bardzo się cieszyła na myśli o lataniu z Arisą wśród chmur. A teraz być może nigdy nie przekona się jak to jest patrzeć na świat z grzbietu pięknej bestii. Cała wcześniejsza radość uleciała.
Otarła prędko oczy ręką i westchnęła do siebie. Mimo wszystko postanowiła próbować aż do skutku, a jak rzeczywiście nic to nie da, pomyśli co dalej. I z tą myślą dźwignęła się z ławki i skierowała się z powrotem do kwater rycerzy.
⚔️
Minęło kolejne kilka dni, a pomimo wysiłków Will, jej strach przed lataniem i wysokością nie zmniejszył się nawet odrobinę. Każdego wieczoru zakładała uprząż Arisie i za każdym razem nie była w stanie nawet usiąść w siodle. Trzymała się kurczowo za jej grzbiet i tylko czuła jak jej ręce trzęsą się jak galarety. Osunęła się na kolana zaciskając ze złością zęby i uderzyła pięściami w ziemię. Jednocześnie zaczęła głośno i siarczyście kląć na całą stajnię, aż połowa smoków spojrzała na nią zdegustowana. Arisa znów zbliżyła się i ze spokojem musnęła niebieskim pyskiem jej włosy. Will dotknęła ją dłonią nie podnosząc głowy i odetchnęła głęboko. Naprawdę nie wiedziała co robić. Nawet rady Laurence'a nic nie wskórały skoro nie jest w stanie już wsiąść na te cholerne siodło.
- Wybacz mi, Ariso. Trafiła ci się beznadziejna partnerka. Wstyd mi – Szepnęła cicho.
Smoczyca prychnęła lekko i potrząsnęła głową, jakby chciała zaprzeczyć jej słowom i położyła się przed nią mrugając oczami. Jej ogon, zakończony pędzelkiem z piór, zamiatał podłogę stajni i Arisa cicho zaryczała wesoło. Will spojrzała na nią i uśmiechnęła się rozumiejąc, że smoczyca zapewne chciała jej powiedzieć coś w stylu: „Nie martw się. Wierzę, że dasz sobie radę". Pogłaskała ją po pysku.
- Tak, wiem, że nie mogę się poddawać. To nie tylko moje marzenie. Ale też i twoje, abyśmy razem przemierzały niebo latając nad całą Celesią. Bardzo tego pragnę.
Posmutniała nieznacznie. Arisa mruknęła zza zamkniętego pyska i znów musnęła jej dłoń nosem. Will przytuliła się krótko do niej, po czym w końcu dźwignęła się z ziemi i zdjęła z powrotem ekwipunek ze smoczycy. Nieco później zamknęła boks i chwyciła wiadro, by przynieść smoczycy kolację.
Nazajutrz na cały oddział czekała niecodzienna niespodzianka i nawet Will musiała na chwilę odłożyć swoje troski związane z lataniem. Laurence wyruszył pilnie do stolicy z samego rana, a gdy wrócił, ku zdumieniu wszystkich nie leciał na swoim smoku, tylko jechał konno. I w dodatku nie był sam. Rycerze zgromadzili się na dziedzińcu i obserwowali jak kapitan zsiada z konia, a po chwil to samo zrobił i jego towarzysz. Stajenni prędko podbiegli do koni, by odprowadzić je do stajni. Will uniosła wysoko brwi przypatrując się nowemu przybyszowi. Laurence nic nie wspomniał o tym, aby do oddziału mieli dołączyć nowi rekruci. W sumie już od długiego czasu nie było żadnych nowicjuszy. Większości rycerzom to nie przeszkadzało, jako że nikt nie lubił niańczyć kolejnych żółtodziobów. Jednakże przybysz nie wyglądał na tak młodego. Był to wysoki młodzieniec o kasztanowych, lekko falowanych włosach, dość zresztą wypielęgnowanych. Strój, jaki miał na sobie, wyglądał na kosztowny. Materiał błyszczał się w słońcu i widoczne były srebrne guziki na bluzie. Nie mówiąc już o tym, że na ustach chłopaka cały czas widniał nieco pogardliwy uśmiech. Will zaczęła podejrzewać, iż był to jakiś szlachcic. Ale po co ktoś taki miałby przyjeżdżać do oddziału Smoczych Rycerzy? Wszyscy przypatrywali się mu z równie wielką ciekawością i Laurence uśmiechnął się ze spokojem.
- Panowie, panie, jak zauważyliście mamy tym razem dość szczególnego gościa. Zostałem dziś wezwany do Stolicy właśnie w celu przyprowadzenia do nas tego młodzieńca. A jest nim sam syn króla Friderica, książę Alexin. Proszę, przywitajcie go serdecznie.
Rycerze zesztywniali zaskoczeni i po chwili wszyscy jednocześnie głęboko ukłonili się księciu. Will na chwilę się zawahała, ale w końcu również wykonała ukłon, ale nieco mniejszy niż pozostali. Alexin uśmiechnął się szerzej i tylko ledwo zauważalnie skinął głową w odpowiedzi.
Randall odchrząknął taktownie i podjął:
- Proszę wybaczyć, ale w jakim celu zawitał tutaj sam syn króla? Czy ma on skontrolować stan naszego oddziału? Mogę osobiście posłać stosowny raport do Jego Wysokości ze wszystkimi szczegółami...
Laurence uniósł dłoń przerywając pierwszemu oficerowi.
- Nie chodzi o kontrolę. Widzicie, Jego Wysokość posłał rok temu swojego syna do zakonu rycerskiego, aby chłopiec został rycerzem. Ale nastały pewne... okoliczności, które zmusiły króla do przeniesienia syna do innego oddziału. Innymi słowy, Jego Wysokość pragnie, aby Alexin został Smoczym Rycerzem. Sądzi, że dzięki temu chłopiec zyska o wiele większe i ciekawsze doświadczenie niż w oddziale zwykłej kawalerii.
Rycerze popatrzyli po sobie jeszcze bardziej zdziwieni. Dla Will tym bardziej było to niezwykłe ze strony króla. Wprawdzie nie zbyt się znała na polityce i tych wszystkich królewskich zwyczajach, ale bycie Smoczym Rycerzem było o wiele bardziej niebezpiecznym i ryzykownym zajęciem niż kawaleria. Aby być takowym żołnierzem należało spełnić cały szereg surowych warunków, w tym rzecz jasna, odpowiednie podejście do samych smoków. Czy król nie powinien raczej dbać o bezpieczeństwo i wygodę swojego syna, który był następcą tronu? To wszystko wydawało jej się aż nazbyt dziwne.
- A dlaczego właśnie nasz oddział? - Zapytała, nie przejmując się śmiałością owego pytania – Przecież w zakonie aktualnie jest jakieś siedem oddziałów Smoczych Rycerzy. Co sprawiło, że król wybrał właśnie nasz, a nie inny?
Pozostali rycerze popatrzyli krótko na dziewczynę, po czym przenieśli wzrok na swojego kapitana, również oczekując odpowiedzi. Laurence zakłopotał się nieco i już miał odpowiedzieć, gdy uprzedził go Alexin.
- A czemu nie? Może ojciec uznał, że wasz oddział najbardziej będzie do mnie pasował. Czyż nie jest to dla was zaszczyt, iż będziecie gościć samego księcia? Może słyszał wiele dobrego o tutejszych rycerzach. No chyba, że jednak jestem tu nie mile widziany.
Wyszczerzył się szeroko ukazując olśniewająco białe zęby. Rycerze zakłopotali się wyraźnie i nieco zarumienili na policzkach. Jedynie Will prychnęła cicho.
- Przecież tego nie powiedzieliśmy. Za kogo nas masz? Po prostu dziwi mnie, że król wybrał właśnie Oddział Piąty, który jest najbardziej oddalony od stolicy. No i nie wyglądasz mi na rycerza.
Dodała krzyżując ręce na piersi i uważnie badając wzrokiem księcia. Paru mężczyzn parsknęło ukradkiem ze śmiechu, a Laurence popatrzył na dziewczynę surowo.
- Dość, Will. Uważaj do kogo mówisz. To prawda, że nie znamy dokładnych pobudek Jego Wysokości, ale to nie zmienia faktu, iż jego życzeniem jest, abyśmy wyszkolili jego syna na pełnoprawnego Smoczego Rycerza. Czy ktoś ma co do tego jakieś obiekcje?
Powiódł bardzo poważnym wzrokiem po rycerzach, na co ci natychmiast wyprostowali się i pokręcili głową przecząco.
- Doskonale. A teraz pragnę przedstawić księciu naszych najlepszych rycerzy. Za pozwoleniem?
Zwrócił się do młodzieńca, który cały czas stał obok, nie przestając się szczerzyć szeroko.
- Bardzo chętnie poznam pańskich ludzi – Popatrzył po zgromadzonych żołnierzach i dodał: – Jak wspomniał was szanowny kapitan, na imię mi Alexin. Ale możecie do mnie mówić Alex. Jestem pewien, że będziemy się wyśmienicie razem bawić.
Will uniosła jedną brew do góry. „Bawić??".
Laurence podszedł najpierw do Randalla.
- Książę, to jest Randall. Mój najlepszy rycerz i jednocześnie pierwszy oficer. Dysponuje wybitnymi umiejętnościami i nie ma sobie równych w jeździectwie. Wraz ze mną będzie pilnował całego planu szkolenia Waszej Wysokości. To najbardziej godny zaufania człowiek.
Randall wypiął się cały z dumą i skłonił nisko głowę, na co Alex obdarzył go łaskawym uśmiechem.
- A to Eric, drugi oficer – Wskazał dłonią na kolejnego rycerza.
Kapitan przedstawił wszystkich ludzi, którzy mieli obecnie rangę Starszych Rycerzy, po czym podszedł do Will. Ta spięła się lekko i starała się przybrać poważną pozę bez cienia kpiny, ale ciężko jej to szło. Już, gdy tylko zobaczyła owego księcia, od razu wiedziała, że ma przed sobą zwykłego, rozpieszczonego paniczyka, który zapewne nie odróżnia klingi od rękojeści.
- Na koniec chciałbym przedstawić naszą najmłodszą adeptkę, która właśnie również jest w trakcie szkolenia na Smoczego Rycerza. Proszę nie przejmować się jej nieco... hm, bezpośredniością – Rzucił, patrząc znów lekko surowo na Will, na co ta westchnęła w duchu i odwróciła spojrzenie niecierpliwie – Książę, to jest Willhelmina.
Dziewczyna zesztywniała. Od dawna nikt nie wymawiał jej pełnego imienia. Tak bardzo się przyzwyczaiła do zdrobnienia, że poczuła się dziwnie słysząc teraz prawdziwą wersję.
Natomiast Alex uważnie otaksował ją spojrzeniem. Teraz gdy się przyjrzał, rzeczywiście była to młoda dziewczyna, możliwe, że w jego wieku. W dodatku bardzo atrakcyjna. Choć była raczej drobnej budowy, jej szczupłe, w doskonałej kondycji ciało, okrywały jedynie krótkie skórzane spodenki sięgające kolan oraz bezrękawnik podkreślający zgrabne kształty. Natomiast na nogach nosiła typowo wojskowe buty. Urody zaś dodawały jej długie blond włosy i błękitne oczy. Alex kolejny raz wyszczerzył się do niej i postanowił uruchomić cały swój zestaw królewskiego uroku, aby nieco zmiękczyć tę poważną dziewczynę.
- Willhelmina. Cóż za piękne imię. Nigdy nie widziałem dziewczyny o takim imieniu. Nie rozumiem, dlaczego kapitan zwrócił się do ciebie w zdrobnieniu. Taka piękna młoda kobieta w takim oddziale? Jestem pod wrażeniem.
Will zmrużyła oczy i zupełnie jego kwieciste frazesy nie zrobiły na niej wrażenia. Przeciwnie. Aż poczuła jak przewraca jej się w żołądku i ledwo zdołała się powstrzymać, by się nie skrzywić z niesmakiem. Tymczasem Alexin wyciągnął do niej dłoń.
- Miło mi ciebie poznać, Willhelmino. Liczę na owocną współpracę.
Ta znów wzdrygnęła się ukradkiem na to imię i pomału uniosła swoją dłoń. I ledwo ich palce się zetknęły, dziewczyna ścisnęła jego rękę tak mocno, że aż chłopak zawołał zaskoczony:
- Auu! Auu! Co jest...
Will puściła jego dłoń i Alex potrząsnął nią krzywiąc się z bólu.
- Will! - Zawołał od razu karcąco Laurence, ale książę uśmiechnął się znowu, łapiąc się za obolałą rękę.
- Nic się nie stało. Jestem pewien, że to było niechcący. Nie wiedziałem, że kobiety mają taką siłę - Zaśmiał się lekko.
Will skrzyżowała tylko ręce na piersi nic nie mówiąc i wciąż patrzyła na niego z gromami w oczach. Obok rozległy się znowu ukradkowe śmiechy pozostałych rycerzy, a co niektórzy skrycie gratulowali dziewczynie tego „gorącego" powitania. Alex odsunął od niej na bezpieczną odległość, a tymczasem Laurence westchnął do siebie i podjął jeszcze:
- Skoro mamy już za sobą formalności, proponuję, aby teraz książę zapoznał się z naszą bazą, a później zjemy obiad. Po południu objaśnię szczegóły dotyczące szkolenia. Czy zgadzasz się, Wasza Wysokość?
- Jak najbardziej. I proszę mi mówić Alex. W końcu od teraz będę takim samym żołnierzem, jak tu wszyscy – Wyszczerzył się szeroko.
Will znów przewróciła ukradkiem oczy. „Taa, jasne. A tak naprawdę chcesz, byśmy nadal traktowali cię po królewsku". Od razu obiecała sobie, że bez względu na to kim jest, nie ma najmniejszego zamiaru kłaniać mu się i pieścić jego wypieszczone już ego.
Laurence skinął głową.
- Dobrze. Will na pewno z chęcią oprowadzi cię po oddziale.
Dziewczyna wyprostowała się gwałtownie.
- Dlaczego ja??
- Bo tak mówię. I żadnych więcej dyskusji – Odparł stanowczo.
Will zazgrzytała cicho zębami z gniewem. Odeszła na parę kroków, po czym stanęła czekając na księcia. Ten niespiesznie zbliżył się do niej, a z jego twarzy nawet na sekundę nie zszedł olśniewający uśmiech. „Uważaj, bo jeszcze szczęka ci się wykrzywi i zostanie ci tak na stałe...", pomyślała sobie Will, ale zmusiła się ze wszystkich sił do zachowania spokoju. Zrobiła kilka kroków i wskazała beznamiętnie dłonią:
- No więc ten największy budynek to nasze kwatery mieszkalne. Obecnie mamy w oddziale piętnastu rycerzy, w tym dwie kobiety, nie licząc mnie. Większość rycerzy dzieli wspólnie kwaterę we dwójkach lub trójkach, ale kobiety oczywiście mają swoje własne, oddzielne pokoje. No i również kapitan oraz pierwszy oficer.
Przerwała i krótko obejrzała się na Alexa. Ten tylko skinął głową i pomału szedł za nią z rękami założonymi za plecy, ale raczej niezbyt był zaciekawiony budynkami. Kawałek dalej Will znów wskazała dłonią.
- A to są kwatery służby oraz stajennych. Jak widzisz, to o wiele mniejszy budynek. Mamy w sumie tylko dwóch służących, którzy pilnują jako tako porządku w bazie, a stajenni, wiadomo, zajmują się smokami i końmi.
Alex znów tylko skinął głową i nawet nie spojrzał na budynek służby. Kątem oka Will dostrzegła, że chłopak ukradkiem spogląda na nią, ale gdy tylko obracała na niego głowę, ten szybko odwracał wzrok. Will zacisnęła usta, znów skrycie próbując nad sobą zapanować i podążyła dalej przez dziedziniec.
- A tu jest stajnia dla smoków. Budynek wciąż był powiększany ze względu na duże rozmiary zwierząt i tak dalej, więc obecnie jest znacznie większy niż przeciętna stajnia dla koni. Mamy ponad tuzin smoków, a każdy rycerz ma własnego...
Znów się szybko obejrzała i zdążyła dostrzec jak Alex wyprostował się i z udawanym zainteresowaniem patrzył na smoczą stajnię. Wciąż nie powiedział nawet jednego słowa i Will podejrzewała, że w rzeczywistości chłopak miał głęboko gdzieś to, co ona pokazywała. Zacisnęła pięści.
- Natomiast tam dalej jest kwatera opiekunów smoków. Czyli to taki jakby żłobek dla małych smoków, gdzie specjalni opiekunowie zajmują się nimi od jajka, aż do osiągnięcia przez zwierzęta odpowiedniego wieku, by przekazać je dalej pod opiekę rycerza... Jeszcze raz spojrzysz na mój tyłek, a zgniotę ci coś więcej niż tylko rękę.
Syknęła ostrzegawczo, na co Alex drgnął gwałtownie i odskoczył od niej unosząc ręce w geście poddania się z walki. Zaskoczyło go, że Will zauważyła jak wpatrywał się ukradkiem w jej kształty i musiał przyznać, że rzeczywiście dziewczyna miała charakterek. Lubił takie kobiety.
Uśmiechnął się szeroko.
- Nic nie zrobiłem. To bardzo ciekawe. A więc dużo tu macie smoków?
Zmienił prędko temat, ale Will i tak posłała do niego mordercze spojrzenie.
- Jak mówiłam, mamy ponad tuzin. Przeważnie każdy smok ma swojego partnera od samego początku, ale w rzadszych przypadkach dostaje on nowego jeźdźca jeśli poprzedni zginął w walce. Choć nim smok go zaakceptuje, musi minąć sporo czasu.
- Rozumiem. A ja też dostanę swojego smoka?
Will wzdrygnęła ramionami.
- Pewnie tak. Ale nie mamy żadnych wolnych zwierząt, więc pewnie Laurence skołuje ci jakiegoś gotowego do jazdy smoka z innego oddziału.
Chłopak skinął tylko głową. Will popatrzyła na niego i westchnęła ciężko.
- Chcesz obejrzeć stajnie od środka?
- Jasne, że tak. Prowadź zatem.
Will niespiesznie skierowała się do smoczej stajni i mimochodem pomyślała sobie, iż nie miałaby nic przeciwko, gdyby któryś ze smoków trochę przypalił ten wypieszczony tyłek księcia. Zastanawiała się, gdzie się mieści te jego wydumane ego. Niecierpliwiła się by tylko wrócić do swojego pokoju i zamknąć się w nim.
Oboje weszli do stajni i tym razem Alex już bardziej zaciekawił się nowym pomieszczeniem. Nigdy nie widział smoków z bliska, więc poczuł lekką ekscytację na widok potężnych bestii, które natychmiast odwróciły łby w stronę dwójki młodych ludzi. Will szła pewnie do przodu nawet się nie oglądając, a Alex został z tyłu podziwiając mijane smoki. Zauważył, że praktycznie każdy był innej rasy. Każdy smok miał łuski w innym kolorze; jedne miały rogi na głowie, a inne najeżone były kolcami po cały grzbiet. Niektóre bestie wyglądały naprawdę groźnie i łypały smoczymi oczami na nowego przybysza z wyraźną dozą nieufności. Książę patrzył na nie zafascynowany, aż Will zawołała do niego.
- Idziesz czy nie?
Alex uśmiechnął się do niej.
- Tak, tak. Wybacz. Pierwszy raz widzę z tak bliska smoki.
- Poważnie? No to masz na co popatrzeć.
Książę uśmiechnął się szerzej.
- Bez wątpienia mam – Odparł ciszej i prędko podbiegł do dziewczyny.
Will zatrzymała się na końcu korytarza i wskazała głową ostatni boks.
- A to mój osobisty smok. Właściwie smoczyca. Dostałam ją kilka miesięcy temu.
Arisa dźwignęła się na nogi zaciekawiona i popatrzyła uważnie na młodzieńca. Alex rozwarł nieco oczy.
- Och, piękny smok. Pasuje do takiej pięknej damy jak ty.
Wyszczerzył się do niej. Will przewróciła oczami zdegustowana i otworzyła boks. Sama była ciekawa jak Arisa zareaguje na księcia. I ledwo ten postawił stopę na ściółce, natychmiast smoczyca zbliżyła się do niego i zaczęła gorliwie go obwąchiwać. Tarmosiła łuskowatym nosem jego włosy oraz trąciła pyskiem ubranie.
- Co ona robi?? - Zdziwił się Alex odsuwając się z niepokojem od Arisy.
Will uśmiechnęła się łobuzersko.
- Spokojnie, jest bardzo ciekawska. Uwielbia wszystko obwąchiwać. W ten sposób poznaje nowe rzeczy. I nowe osoby. Tak sądzę.
- Nie ugryzie mnie, prawda?
Dopytywał chłopak patrząc z lękiem na smoczycę, która wciąż węszyła zaciekawiona. Ale po chwili odsunęła się i krótko prychnęła jakby z pogardą. Cofnęła się i stanęła obok Will.
- Czy ona właśnie na mnie fuknęła? - Zdziwił się Alex.
Will zaśmiała się i pogłaskała smoczycę po szyi.
- Może jest nieufna. Nie wiem. Pewnie musi cię bliżej poznać.
Ale patrzyła z satysfakcją na Alexa, który stracił zainteresowanie smoczycą i wycofał się prędko z boksu.
- Dziwny ten smok. Ciekawe jaki będzie mój.
- Nie mam pojęcia. Musisz zapytać Laurence'a.
Gdy zamknęła dokładnie drzwiczki od boksu, oboje skierowali się z powrotem ku wyjściu ze stajni.
- I regularnie na nich latacie, tak? Zazdroszczę. Pewnie to niesamowite uczucie widzieć maleńki świat pod sobą.
Will zacisnęła lekko usta.
- Tak, to wyjątkowe.
Wyszli ze stajni i Alex zagadał jeszcze swoją nową towarzyszkę.
- Powiedz mi, Willhelmino, długo jesteś w tym oddziale?
Dziewczyna spojrzała na niego poirytowana.
- Nie mów tak do mnie. Jestem Will. I tak, jestem tu właściwie od zawsze. Mój ojciec przyprowadzał mnie do zakonu jak byłam małym dzieckiem, a potem tu zamieszkałam.
- Kapitan Laurence to twój ojciec, tak?
- Nie. To mój opiekun. To on nauczył mnie wszystkiego. Całego życia jako Smoczy Rycerz.
Alex uniósł wysoko brwi zdziwiony.
- Chyba nie rozumiem. To w takim razie, gdzie jest twoja rodzina? Dlaczego małe dziecko zamieszkało w bazie wojskowej?
Will znów zacisnęła usta i odparła chłodno:
- Nie twoja sprawa. Po prostu tak jest i tyle.
Książę w końcu popatrzył na nią z nieco urażoną miną.
- Co ty taka niemiła jesteś? Pytałem tylko z ciekawości. Aż tak mnie nie cierpisz?
- Nie. Ja tylko po prostu cię nie lubię.
Odparła zdawkowo i podążyła zamaszyście do przodu. Alex wciąż jeszcze patrzył za nią i westchnął do siebie rozumiejąc, iż niełatwo będzie mu zdobyć jej zaufanie. Coraz bardziej ta dziewczyna go ciekawiła, ale jednocześnie zachowywała się bardzo dziwnie. Ech, kobiety...
I po chwili pospieszył za nią.
Po posiłku zgodnie z obietnicą Laurence oraz Randall objaśnili wszystko związane z pracą jako Smoczy Rycerz. Will przysłuchiwała się temu nic nie mówiąc, ale widziała, że Alex był nawet zaciekawiony tym, co mówili jej przełożeni. Choć przede wszystkim niecierpliwił się, by polatać na smoku.
- Z tego co mówił twój ojciec, odbyłeś już jakieś podstawowe szkolenie w oddziale kawalerii, czy tak? - Zapytał Laurence.
- Tak jest. Znam podstawy walki mieczem – Uśmiechnął się z dumą Alex.
Will prychnęła cicho do siebie. Wielki powód do dumy...
- Hm, niewiele, ale zawsze coś. Normalnie pierwsza część szkolenia trwa trzy lata, a zaczyna się w wieku już piętnastu lat. Ty jesteś nieco starszy, więc powinieneś mieć za sobą pierwszy etap. Będziemy musieli opracować jakiś przyspieszony trening – Zaczął zastanawiać się Laurence.
- Moglibyśmy go na szybko przećwiczyć z najlepszymi rycerzami i możemy się skupić tylko na mieczu – Zaproponował Randall – Opanowanie reszty broni zajmie więcej wysiłku, a król życzył sobie, aby wyszkolić księcia w jak najkrótszym czasie.
- Istotnie. Wobec tego odbędziesz szybki trening walki mieczem, abyś chociaż umiał walczyć na średniozaawansowanym poziomie. Znasz też jakieś podstawy walki wręcz?
Alex znów się wyprostował dumnie.
- Nie, ale potrafię dość mocno przyłożyć pięścią.
Will parsknęła cicho ze śmiechu. Z kolei Laurence westchnął lekko.
- No dobrze. Tu też szybko cię przeszkolimy. Potem dostaniesz własnego smoka i będziesz trenował latanie.
- Tak jest! - Zawołał z entuzjazmem Alex.
Nieco później chłopak skierował się do kwater rycerzy, aby odświeżyć się po podróży w swoim osobistym pokoju (największy i najbardziej wygodny, jaki mieli na stanie ze względu na jego status), a Laurence zwrócił się jeszcze do Will:
- Wiem, że ci się nie podoba obecność tego chłopaka, ale proszę cię, abyś była nieco bardziej taktowna wobec niego, dobrze?
Dziewczyna westchnęła lekko.
- Postaram się. Ale nie mam zamiaru płaszczyć się przed nim. Tego nigdy nie zrobię.
- I nie oczekuję tego od ciebie. Chciałbym tylko byś pokazała mu jak tu się żyje i opowiedziała, na przykład, coś o smokach. Po prostu pomogła mu trochę się tu wdrążyć. Jesteście w tym samym wieku, jak mniemam. Przyda ci się towarzystwo jakiegoś w końcu rówieśnika. Od dawna nie miałaś styczności z osobami w swoim wieku.
- Ale mi nawet na tym nie zależy. Przyzwyczaiłam się już do was. Jesteście moją rodziną. Jedyną jaką mam.
Laurence uśmiechnął się łagodnie.
- Cieszą mnie te słowa. Pamiętaj, że i ty jesteś dla nas bardzo ważna. Dlatego ufam ci, że zajmiesz się księciem. Nie jest taki zły, jak się wydaje.
Will znów westchnęła.
- Skoro tak twierdzisz. Zrobię co się da.
Laurence położył dłoń na jej ramieniu i w końcu sam oddalił się do kwater. Natomiast Will nagle poczuła przemożoną ochotę potrenowania ze sztyletami i skierowała się do stoiska z bronią treningową.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top