Rozdział 16
Pov: Czkawka
Wspominałem już, jak bardzo denerwujące potrafi być posiadanie smoczego przyjaciela? Nie? To już o tym wiecie. Najgorszy jest fakt, że ten przyjaciel posiada broń, przeciwko której twoja skromna osoba jest całkowicie bezbronna. A mianowicie...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
(budowanie napięcia)
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Ślinę. Tak, taką niby niegroźną lepką ciecz. No właśnie, lepką. A jakby sobie nie tłumaczyć, to co lepkie jest zarazem klejące. A przedmioty klejące są trudno zmywalne. I dokładnie tak jest i tym razem. Aktualnie siedzę fochnięty pod drzewem starając się nie spoglądać na robiącego słodkie oczka smoka. Mimochodem nachodzi mnie myśl, czy przypadkiem nie przykleję się teraz plecami do kory. W końcu nie wiadomo, jakie jeszcze możliwości ma ślina Szczerba. Odganiam jedna szybko tę myśl zerkając szybko na słońce. A właściwie na ostatni strzępek ognistej kuli znikający za horyzontem. Oznaka, że czas się zbierać. Na szczęście lekko zaschnięta ciecz nie okazała się być przeszkodą nie do pokonania i już po chwili znajdowałem się na grzbiecie mojego smoczego wierzchowca. Szczerbo odbił się od ziemi i wyprostował skrzydła, aby po chwili zacząć nimi skoordynowanie, acz intensywnie machać. Lataliśmy w przestworzach wykonując dzikie i niebezpieczne akrobacje. Oczywiście wszystkie naszego autorstwa. No, prawie wszystkie. Gdy już się wyszaleliśmy zerknąłem na horyzont. Nad wyspą zaczęły gromadzić się ciemne, burzowe chmury. Skierowałem Mordkę w stronę portu jednocześnie starając się pilnować ułożenia skrzydeł i lotek, aby nie wydawały charakterystycznego dźwięku. Kilka minut później wylądowaliśmy na statku Kupczego. Dobrze się złożyło gdyż Johann właśnie czyścił i reperował produkty, aby były gotowe na jutro do sprzedarzy. Podszedłem do niego i położyłem mu rękę na ramieniu.
- Ponownie się spotykamy, Kupczy - stwierdziłem lodowatym głosem. Pod ręką poczułem jak mięśnie kupca spinają się. Zabrałem rękę i zrobiłem krok w tył. Johann odwrócił się. W jego oczach widać było strach i niepewność.
- O-oh! Smo-oczy Jeździec..! - odezwał się w końcu głosem zdławionym przez gulę w gardle - W czy-ym mo-ogę Panu pom-móc?
Nie zwracając więcej niż potrzeba uwagi na trzęsącego się niczym osika Kupczego przystąpiłem do standardowego przeglądu znajdujących się na łajbie rzeczy. W jednej ze skrzyń znalazłem materiały potrzebne do uszycia ubrań. W kolejnej różnego rodzaju żelastwo przetopione tak, aby zajmowało jak najmniej miejsca. W pewnym momencie dostrzegłem czarną niczym onyks skórę zwierza. Ruszyłem w tamtym kierunku. Gdy byłem już od niej na wysiągnięcie ręki, nagle przede mną zmaterializował się ignorowany wcześniej przeze mnie kupiec. Wyciągnął swoje ręce na boki, jakby chciał za wszelką cenę bronić danego towaru. Zresztą co do tej obrony miałem, jak zwykle zresztą, rację. (Oj, Czkawkuś... Ty narcyzie! ~ Ava)
- Tego brać Smoczy Mistrz nie może! - zanegował mój wybór.
- Nie mogę? - udałem zdziwienie - A dlaczegóż to? Przecież z tego co widzę przedmiot, który jako jeden z niewielu zdobył moje uznanie jest wystawiony na sprzedaż. Czy się mylę?
- No... J-ja ten... Tak! To znaczy nie, albo... - nie mógł się wysłowić biedaczek.
- Prosta odpowiedź na jeszcze prostsze pytanie.. Tak, czy nie? - ponowiłem zapytanie.
- Em... No, ale... Bo... - jąkał się Johann.
- Oh, biedny, wysłowić się nie możesz? - w moim głosie słychać było wyraźną ironię - To może Ci pomogę, co ty na to? - kupiec zaczął energicznie machać głową na boki - No to mów wreszcie coś chciał powiedzieć! - zirytowałem się.
- S-stoick, o-on... - machnąłem zachęcająco, ale zarazem popędzająco nadgarstkiem - On sobie ją zamówił na jutro rano i powiedział, że jeśli nie dostanie tej skóry na czas, to odbierze mi prawo przybijania do jego portu. - wydusił na jednym oddechu.
- Ah... Stoick to tutejszy wódz? - w odpowiedzi otrzymałem skinienie głową - W takim razie przekarzesz mu pewną informację i moje pozdrowienia.
- A co ze skórą? - zapytał niepewnie Kupczy, gdy przeszłem do innej części statku.
- Skórą? - wyciągnięty ze swoich rozmyślań na początku nie załapałem o co chodzi. Potem mnie oświeciło - Ah! Chodzi o to czarne futro zdarte zapewne z niedźwiedzia lub innego dzikiego zwierza tych gabarytów? Zapakuj mi je - uniosłem rękę widząc, że chce mi przerwać - Zapakuj je, a Stoickiem się nie przejmuj. Mimo gróźb jeśli chodzi o dobrej jakości produkty jest potulny niczym baranek. Przez jakiś czas, ale zawsze coś.
Wybrane rzeczy zapakowałem do nowo zakupionego plecaka oraz wiszących przy siodle toreb. Gdy już wzniosłem się w powietrze z kieszeni wyjąłem woreczek z monetami. Wziąłem garść i sypnąłem nimi prosto na pokład. Nie przejmowałem się tym, czy zbierze wszystkie pieniądze, czy może jednak kilka z nich powpada w liczne dziury w drewnianym pokładzie łodzi. Odleciałem w kierunku wioski.
-- Ava --
Za moją dłuższą nieobecność obwiniam nauczycieli, sprawdziany, kartkówki, czyli ogólnie rzecz biorąc:
SZKOŁĘ
Ale poza tym starałam się również napisać jakiś dłuższy rozdział. No i co? Udało mi się!
*chwila na aplauz*
W tym rozdziale było ponad 700 słów!
A co do następnego... To daty jego publikacji nie będę jeszcze podawała, ponieważ muszę jeszcze dopisać kilkaset słów i popoprawiać to, co już w nim zamieściłam.
Bayo! 😊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top