Rozdział 15
Pov: Czkawka
Gdy przebudziłem się po raz kolejny był już zmierzch, a Szczerbatek zapewne poleciał wgłąb wyspy wraz z innymi smokami. Wstałem powoli, gdyż nigdzie mi się nie spieszyło i zacząłem ogarniać swój wygląd. W pewnym momencie niemal przywaliłem sobie prosto w czoło. Zapomniałem! Przecież dziś do portu przybił Kupczy. Muszę natychmiast znaleźć Mordkę i tam polecieć póki jeszcze jest w czym wybierać. W końcu jeśli mam się stąd wyrwać, to muszę być zaopatrzony zarówno w świeże jedzenie jak i nowe, porządne ubrania lub chociaż materiały na nie. Mruknąłem cicho pod nosem i po chwili przede mną zatrzymał się zdyszany Straszliwiec. Widząc kto go wzywał natychmiast się wyprostował i przyjął postawę, którą swobodnie można by nazwać staniem na baczność przy składaniu meldunku swojemu przełożonemu. W tym przypadku mi.
~ Witaj, mam do ciebie prośbę ~ zacząłem konwersację ~ Czy mógłbyś przekazać Num'owi, że będę na niego czekał na Kruczym Urwisku? To bardzo pilne ~ zastrzegłem ~ Możesz również dodać, aby przyleciał tam jak najszybciej, ponieważ jest to sprawa niecierpiąca zwłoki.
~ Oczywiście Książę, nie zawiodę cię ~ i już go nie było. Nigdy nie sądziłem, że te małe smoki mogą mieć takie przyśpieszenie.
Nie ociągając się dłużej wziąłem swoją maskę i dałem nura w zarośla. Podczas drogi nuciłem sobie nie przejmując się możliwym niebezpieczeństwem ze strony wikingów z wioski, gdyż większość z nich cały dzień spędziła dzisiaj targując się z przybyłym kupcem i wykłucając się o obniżenie ceny przez co teraz, delikatnie mówiąc, padają na ryje. Gdy spokojnym, jak na mnie, krokiem dotarłem na urwisko Szczerba jeszcze nie było. Zachowując wrodzony stoicyzm zacząłem chodzić w kółko, a kiedy od tej czynności zaczęło mi się kręcić w głowie postanowiłem usiąść i nie czekając dłużej wykonałem potrzebę narzuconą odgórnie przez mózg. Ale jak wiadomo ja nigdy nie jestem spokojny, wiec niczym normalny, cywilizowany człowiek zebrałem garść kamyków i zrobiłem sobie z nich pociski, którymi rzucałem w skały.
~ Wyjątkowo nie spudłowałeś ~ rozległ się znajomy głos.
~ A ty wyjątkowo przyleciałeś tego dnia, w którym cię o to prosiłem ~ odgryzłem mu się.
~ Oż ty! ~ mój przyjaciel zamachnął się łapą chcąc mnie za karę pacnąć, jednak nie trafił, gdyż dzięki wyćwiczonemu refleksowi o wiele łatwiej jest mi uniknąć ciosów. Ciężka praca się na coś zdaje.
*360*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top