Rozdział 9
Pod bramą przywitali nas przyjaciele uradowani naszym powrotem. Zauważyli, że nie udało nam się sprowadzić Astriela. Ich współczujący wzrok był nie do zniesienia.
- Przepraszam, ale musimy chwilę pobyć sami - powiedziała szmaragdowooka i odciągnęła przybitego Michaela od tłumu.
- Dlaczego nie pozwoliłaś mi do niego iść? Ja dałbym radę go uratować, nawet za cenę swojego życia.
Jego zrozpaczony głos łamał Ruby serce. Mimo to wiedziała, że podjęła słuszną decyzję. Niestety nadal bolało kiedy ją oskarżał.
- Ja..
- Wybacz Ruby, ale potrzebuje chwilę pobyć sam. Nie chcę powiedzieć ci czegoś, czego będę żałował - odpowiedział i odszedł nawet na nią nie patrząc.
*Następnego dnia*
Ruby cały ranek robiła przeróżne pyszności od ciast po ulubione mięsne potrawy jej chłopaka. Chciała go przeprosić i miała nadzieję, że będzie między nimi jak dawniej.
Spakowała wszystko do sporej, skórzanej torby i cała w skowronkach kierowała się w stronę domu Michaela.
- Witaj, mogę wejść - spytała dziewczyna, stojąc u progu. - Mam jedzenie.
Na ostatnie dwa słowo Michael błyskawicznie przesunął się w drzwiach. Dziewczyna zaśmiała się w duchu.
- Cześć, siadaj.
Po miło spędzonej godzinie i spałaszowaniu pysznych przekąsek, para sobie nawzajem wybaczyła. On zrozumiał, że umarłby razem z bratem gdyby nie Ruby.
Puk puk
- Otworzę - powiedział ciągle uśmiechnięty chłopak. Znowu się do siebie zbliżyli.
Od teraz powinno być już dobrze - pomyślał szczęśliwy.
Podszedł do drzwi, a pukanie nasiliło się.
- Już otwieram - krzyknął zirytowany, że ktoś przerywa mu w takim cudownym momencie.
W drzwiach stała drobna brunetka o przenikliwym błękitnym spojrzeniu. W porównaniu do Ruby była dużo niższa, a jej twarz szczuplejsza. Za to na policzkach, jak i ustach było widać nienaturalny bordowy róż. Zapewne pozyskany z buraków. Co raz częściej staje się modne wśród kobiet tak zwane malowanie się.
- Czego chcesz? - spytał mężczyzna ni to zły ni to przerażony.
- Jak to czego, musisz wziąć odpowiedzialność za to co zrobiłeś - powiedziała z uwodzicielskim uśmiechem i pogłaskała się delikatnie po widocznie uwypuklonym brzuchu.
- Skarbie, kto przyszedł?! - krzyknęła Ruby. Nie była z natury zbyt cierpliwa. Wstała od stołu i poszła do niego.
Przy drzwiach zastała bladego, jak kartka papieru Michaela.
- Jesteś chory? - spytała się go czule i dotknęła jego czoła.
- Chory nie jest, ale ojcem już tak - powiedziała zgryźliwie brunetka, nie ciesząc się z widoku nowoprzybyłej. - Zakładam, że zostawisz mojego przyszłego męża i wyjdziesz z NASZEGO domu.
Przez dobrą minutę rudowłosa przetwarzała w głowie co powiedziała ciężarna kobieta.
To jego dziecko
- Oczywiście - powiedziała i wyszła z domu, odstępując jej miejsce. - Bierz go jest twój. Jeśli lubisz zdradzieckich łajdaków i obrzydliwe świnie!
Krzyknęła i pobiegła przed siebie. Łzy cisnęły się na zewnątrz, ale nie pozwalała im wypłynąć. Jednak nie zdążyła dobiec za daleko, gdyż poczuła uścisk na nadgarstku.
- To było tylko jeden raz. Ona nic dla mnie nie znaczy. Pokłóciliśmy się, a ja się upiłem i, i jakoś tak wyszło. Ja naprawdę nie tego nie chciałem! To ona mnie zaciągnęła do łóżka.
Jego tłumaczenia wywołały u Hallson tylko kolejną fale gniewu i rozpaczy.
Nagle dało się wyczuć swąd spalenizny. Czuła, jak piecze ją ciało. Zrobiło jej się niemiłosiernie gorąco, czuła jakby miała zaraz wybuchnąć.
--------------
Mam totalny brak weny już od kilku rozdziałów. Jednak nie chce zostawić tego opowiadania niedokończonego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top