Rozdział 6

- Lepiej się czujesz - pyta z troską, widząc, jak Hallson otwiera oczy.

- Długo spałam?

- Jakąś godzinę, może dwie. Dasz radę iść dalej, może powinniśmy...

- Nie - mówi i wstaje, chociaż doskwiera jej pulsujący ból głowy. - Musimy iść dalej. Myślę, że to już niedaleko.

Michael jeszcze raz przygląda się dziewczynie, szukając jakiejś oznaki słabości, jednak ona potrafi ją perfekcyjnie ukryć. Chwyta dziewczynę dwoma rękami za podbródek i podnosi do góry, aby ich spojrzenia się spotkały.

- W porządku, ale jakby coś się działo to masz mi od razu mówić. Jesteśmy tu dla Astriela, ale chorzy ani tym bardziej martwi mu nie pomożemy.

- Rozumiem, ale naprawdę nie przejmuj się - oznajmia, całuję go w policzek i wymija, idąc dalej.

Uparta, jak zawsze

- W każdym razie, szpon mocno cię zadrapał, możliwe, że uszkodził mięśnie, ale opatrzyłem to, jak najlepiej umiałem.

Dopiero teraz Ruby przypomina sobie o ramieniu. Zerka na opatrunek, który jest mocno przesiąknięty krwią.

- Dziękuję. Świetna robota.

- Wiadomo - mówi, nie ukrywając dumy.

Po kilku godzinach para robi sobie przerwę. Kiedy Michael poszedł załatwić potrzebę, dziewczyna odwiązała opatrunek chcąc zobaczyć, jak bardzo jest źle.

Ale zaraz tu nic nie ma. - pomyślała, kiedy po raz kolejny próbowała się doszukać chociaż najmniejszej ryski. Jedyną oznaką rany, była stara i zaschnięta krew.

- Możemy iść - głos chłopaka wyrywa ją z zamyślenia.

Zawiązuje na powrót bandaż i idzie w dalszą drogę. Jej głową jest pełna myśli. Co się stało? Jak to możliwe, że tak szybko się zagoiło?

Cały czas się zastanawiając, mija kolejne zarośla i kamienie. Las robi się co raz dzikszy, a jedynym wyjściem jest ścinanie roślin, zagradzających przejście.

Nagle Ruby zostaje pociągnięta za rękę do tyłu. Siła grawitacji sprawia, że Michael przewraca się razem z dziewczyną. Rudowłosa leży plecami do jego klatki piersiowej, która powoli podnosi się i opada. To bardzo uspokajające.

- Co jest? - pyta z lekką pretensją.

- Jeszcze jeden krok i byłabyś mokrą plamą.

Odsłania krzak. Metr od nich jest klif, a z niego rozciąga się piękny widok. Wapienne, prawie białe skały otaczają do okoła, znajdującą się na dole polane. Widać też kilka pojedynczych drzew i więcej skał. Jedynym przejściem z polany jest morze, do którego prowadzi kamienista plaża. Woda jest tak lazurowa, jak jeszcze nigdy nie widzieli.

- Chyba po raz kolejny ratujesz mi życie - przyznaje dziewczyna.

- ''Chyba''?

- Oh no dobra, gdyby nie ty, już dawno leżałabym dwa metry pod ziemią - odpowiedziała i z wdzięcznością go pocałowała.

Chce się odsunąć, ale mężczyzna pogłębia pocałunek. Jednak szybko się odsuwa, przypominając sobie o bracie.

- Spójrz! - krzyczy dziewczyna i pokazuje palcem odległy punkt.

- Co tam jest? Nic nie widzę.

- Jak to nie widzisz?

- Przecież z tej odległości nikt by nic nie zobaczył. Pamiętaj kto z nas był lepszy w obserwacji.

- To jedyne w czym byłeś lepszy - oznajmia sucho. Nienawidzi przegrywać.

Ale dlaczego? Dlaczego ona widzi idealnie każdy włos, poszarpane ubranie, pory skóry i kropelki potu, osoby oddalonej prawdopodobnie o kila kilometrów

Jak on może tego nie widzieć, a ja tak?! Przecież tam leży jego rodzony brat...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top