Rozdział 4
Przerażona dziewczyna zamarła. W swoim sektorze była szkolona na perfekcyjnego łowce. Umie posługiwać się większością broni białej oraz walczyć w ręcz. Jednak kiedy przyszedł moment, w którym po raz pierwszy musi stanąć do niekontrolowanej walki ze smokiem, przechodzi ją zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. W ósmym sektorze znajduje się jedna z większych aren, ogrodzona metalowymi kratami i łańcuchami. Odbywały się tam treningi przeciwko prawdziwym smokom, mające na celu przygotowanie do ognistej wyprawy. Gady są skuwane ciężkimi łańcuchami, bądź w pogotowiu zawsze stoi doświadczony łowca, pod którego pieczą nie zginie ani jeden ćwiczący. Żaden smok nie wydostał się z areny. Chyba, że martwy.
Spocone i zimne dłonie od stresu dosięgają do dwóch mieczy bo bokach, na udach. Ruby chwyta pewnie za rękojeście i przygotowuje się na nieuniknione. Co raz bardziej słychać szelest liści i trawy. W pewnej chwili z krzaków coś wyskakuje. Już ma przeciąć zwierzę na pół, jednak strzała chłopaka jest szybsza i ofiara zostaje przybita do pobliskiego drzewa.
- To... zając - stwierdza poirytowana tym, że ten mały diabełek prawie doprowadził ją do grobu przez zawał serca.
Młody Kenvetch patrzy na całą scenę przez chwilę, analizując co się właśnie stało. Wzdycha.
- Nie wierzę - mówi sfrustrowany na co otrzymuje pytające spojrzenie łowczyni. - Zmarnowałem strzałę na przerośniętego królika.
Dziewczyna tylko mruczy pod nosem coś w stylu takie życie, przez co kąciki ust jej chłopaka podnoszą się do góry na kilka sekund. Michael mimo iż nie okazuje tego aż tak bardzo to kocha Ruby i jej pokręcony charakter.
Zielonooka nie zauważa jego chwilowego uśmiechu, lecz sama myśli, jakim cudem ma przy sobie taki skarb jakim on jest. Nie oszukujmy się, ale w miarę dobrze gotujący chłopak, a przynajmniej taki nie spalający jajecznicy i do tego wysportowany, przystojny i nie głupi to rzadkie połączenie w jej otoczeniu. W dodatku jest z nią już od dłuższego czasu, ale nie odtrącił jej. Darzy go dużym uczuciem, które jest całkowicie odwzajemniane.
Po zrobieniu sobie krótkiej przerwy na napicie się wody i zjedzeniu pieczonego na prowizorycznym ognisku zająca ruszają dalej, cały czas wypatrując możliwych śladów zostawionych przez Astriela. Dokładnie sprawdzając każdą złamaną gałąź i szukając odcisków butów na ziemi, idą przed siebie. Nie odzywają się, żeby nie oderwać skupienie od tego co jest teraz ważne. Później będzie czas na rozmowy teraz najważniejsze są dla nich poszukiwania.
Nie mają zegarka, jednak wydaje się jakby szli już dobre parę godzin, ponieważ słońce powoli podnosi się nad horyzont. Nie spotkali jeszcze żadnego zagrożenia, po za pamiętnym zającem i gałęziami, drapiącymi ich po twarzach. Mimo wszystko nie żałują, że los nie postawił im na swojej drodze smoka. Oboje nawet nie do końca świadomie mają nadzieję, jak najdalej odwlec ten moment.
Nagle rudowłosa czuje duże dłonie na ciele. Jedna zatyka jej usta przed piskiem zaskoczenia, a druga chwyta w talii i przyciąga do siebie. Dziewczyna nie zdąży nic zrobić i uderza plecami w coś twardego. Nie zastanawia się i kopie we wszystkie strony.
- Cholera. - głos dochodzi do niej, jak przez mgłę. Adrenalina w jej żyłach, przysłania umysł i karze uciekać.
Wbrew jej oczekiwaniom uścisk nawet nie zelżał kiedy jej kopniak ponownie go dosięgnął, więc zaczęła jeszcze bardziej się szamotać.
- Ruby! - krzyczy szeptem Michael, ale bezskutecznie. - Zginiemy, jeśli nie przestaniesz do cholery! - wydarł się głośniej.
Ruby ocknęła się, rozpoznając głos. Podnosi rękę, żeby zabrać dłoń chłopaka ze swoich ust, ale ten szybko przyciska ją jeszcze mocniej do siebie, a sam przyczepia się do drzewa jakby bez niego nie był w stanie oddychać. Teraz dziewczyna cieszy się, jak nigdy, że kazała Michaelowi wziąć plecak zamiast torby, ponieważ gdyby nie on, to pod takim naciskiem na pewno miałby głęboko poranione plecy szorstką korą.
Łowca nie puszcza ręki z twarzy Ruby. Z jego skroni spływają kropelki potu, a twarz wyraźnie zbladła. Serce mu stanęło, żeby po chwili wyrwać się i bić w szaleńczym rytmie.
Ruby zaniepokojona. Nie. Przerażona takim stanem chłopaka chce coś powiedzieć, ale nie może. Jednak nie musi dużo czekać na wyjaśnienie się sytuacji, ponieważ słyszy rozchodzące się po lesie ryki i stukot pazurów o większe kamienie.
- Smoki - mówi cicho, prawie niesłyszalnie łowca.
Smoki? Zaraz to ile ich tam jest skoro się chowamy?! - myśli teraz biała, jak kartka papieru, Ruby.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top