#35
Przeczytajcie notkę pod rozdziałem :)
--------------------------------------------------------------------------------------------
Pędziłam ile sił, by zdążyć na czas. Stukot kopyt dodawał mi determinacji. Nie byłam do końca pewna czy zrobiłam dobrze, czy wręcz przeciwnie. Zostawiłam ich tam samych, nie powinnam tego robić, ale przecież to wszystko dla wyższego dobra.
Teraz liczy się to, że wracam, pędzę ile sił. Dam radę, wygramy to z pomącą, czy bez niej. Wiatr targał mi włosy, których nie chciało mi się spinać. Titus galopował już bardzo długo i zaczynał się męczyć. Zaczynałam widzieć już rozmazany obraz walczących ze sobą armii. Szara plama wyróżniała się na tle wysuszonej trawy i zielonych iglastych drzew. Poczułam, jak koń zwalnia jeszcze bardziej. Spojrzałam na niego i zdałam sobie sprawę, że jest wycieńczony. Z pyska jak wodospad lała się piana, a w chrapach pojawiły się pierwsze krople krwi.
- jeszcze trochę Titus, dasz radę... Proszę - wysapałam do ogiera. Jednak ten nie mógł pomóc mi już bardziej.
Rozejrzałam się szybko i do głowy przyszła mi myśl. Devon. Skontaktowałam się z chłopakiem telepatycznie i już po chwili miałam odpowiedź. Zwolniłam trochę tępa, za co Titus na pewno dziękował Bogom. Dopiero teraz uderzyła we mnie niepewność. Czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy nie pomyliłam się, odczytując pisma? Nigdy tego nie robiłam, przydałaby mi się pomóc Reena. Byłabym pewniejsza. Nigdy nie rzucałam zaklęć sama. Zawsze była przy mnie Atra, która pilnie obserwowała moje starania, mówiła, co robię dobrze, a co nie. A teraz, teraz nie jestem do końca przekonana czy zrobiłam wszystko dobrze. Czy sztylet miał zrobić się krystaliczny... Czy to wszystko wypali? Jeśli popełniłam błąd, zaprzepaściłam szansę na plan „B".
Smuga czerwonego światła przywróciła mnie do rzeczywistości. Moim oczom ukazał się czarny smok unoszący się nad armią. Chwilę później szybował w moją stronę. Nie minęła minuta, a ja zagarnęłam sztylet i wskoczyłam na grzbiet bestii. Devon wystrzelił w powietrze, a chłodny wiatr uderzył, rozwiewając i bardziej kudłacąc czarne włosy. W tej chwili żałowałam dwa razy bardziej, że nie związałam ich w coś wygodnego.
Z bliska sprawa nie wyglądała dobrze, gołym okiem było widać, kto wygrywa. Nawet siły ojca Sonii nie były w stanie powstrzymać tak wielkiego potopu. Demony trudno jest zabić, jednak wokół mnie leżało obrzydliwie dużo demonicznych trucheł. Powykręcane kończyny, rozerwane czaszki, wnętrzności wypływające z ciał. Do takiego czegoś zdolne są istoty, by walczyć o władzę.
Cięcie, unik, cios. Słowa powtarzane jak mantra, która wpaja się w człowieka podczas treningu. W rzeczywistości nie jest za bardzo pomocna. Tutaj nie ma miejsca na pomyłkę. Jeśli za późno się odsuniesz, stracisz głowę, dosłownie. Ja prawie bym ją straciła. W ostatnim momencie padłam na ziemię, uderzając w nią pięścią. Ta pod wpływem mojego dotyku lekko osunęła się, tworząc pęknięcie, do którego wpadło kilka kreatur. Ogień. Muszę wyzwolić ogień. Podniosłam się do pozycji stojącej, ku mojemu zdziwieniu dzisiaj nie miałam większych problemów z panowaniem nad żywiołem. Na zawołanie ogień porósł miecz, który trzymałam. Zakręciłam nim koło w powietrzu, tworząc czerwony wzór. Wbiłam go w pierś najbliższego ze stworów. Ten sposób jest szybszy, to aż głupie, że nie wpadłam na to szybciej. Paliłam jednego stwora po drugim. Niedaleko mnie wojował Devon, który dopiero co powrócił do człowieczej formy. Gdy tylko zmieniał się w smoka, w jego stronę leciał deszcz krwistych strzał. Kilka przebiło pancerz i doskonale wiedziałam kogo to sprawka.
Potężny mężczyzna o szerokich barach i lodowatym uśmiechu - Argog. Tak go sobie wyobrażałam. Człowiek, który samą postawą odstraszał, człowiek, który ma tylko jeden cel - siać zniszczenie i strach.
Pot spływał mi po twarzy, byłam zmęczona. Już od kilkunastu minut szukałam wzrokiem mojego celu. Chciałam to wszystko zakończyć. Już dość ludzi przelało swojej krwi. Rozpaczliwie błądziłam wzrokiem po twarzach, ale nie widziałam tej, której szukałam. Zauważyłam Sonie, zupełnie o niej zapomniałam. Walczyła przeciw trzem przeciwnikom. Jednemu właśnie odcięła głowę, ale drugi powalił ją na ziemię, a trzeci wbił ostrze w nogę. Dziewczyna zawyła z bólu, kiedy przeciwnik przesunął mieczem w bok, odcinając ją trochę poniżej lewego kolana. Ruszyłam biegiem ku niej, lecz Sonia w jednej sekundzie przemieniła się w demoniczną wersję siebie. Po chwili nie było śladów po stworach, a moja przyjaciółka z powrotem stała się sobą. Niestety jej noga była w dwóch kawałkach. Podbiegłam do niej, a zaraz za mną pojawił się Rayan. Sonia klęła pod nosem, z nogi, a raczej kikuta ciekła krew. Rayan był spanikowany, zaczął użalać się i również wypowiadał nieprzyjemne słowa. W takim stanie Sonia długo nie pożyje i wykrwawi się za kilka minut. Trzeba było działać szybko. Przywołałam ogień, który pojawił się w mojej ręce i przełożyłam do kikuta. Dziewczyna wykrzywiła się w bólu, przy tym krzycząc.
- zwariowałaś?! Ją to boli! - ryknął wściekły Rayan.
- Jeśli tego nie zrobię, to się wykrwawi - starałam się być spokojna.
- ona...
- Ena ma rację - wysapała Sonia. Rayan spojrzał na nią z troską i bólem wyrytym na twarzy.
- Rób co musisz - powiedział i ścisnął ją za rękę. Ponownie zaczęłam robić to, co do mnie należy. Rayan zacisnął usta w cienką kreskę, z twarzy kapały mu łzy zmieszane z potem. Męczyło go patrzenie na cierpienie tej jednej osoby. Kochał ją, nie tylko jako przyjaciółkę, to była prawdziwa miłość godna zapamiętania. Wiedziałam to już dawno temu. Powiedział mi to już dawno... Przyszedł kiedyś do mojego pokoju, nie mógł spać, rozmyślał, powiedział mi o swoich uczuciach. Nie wiedział co robić, był taki zagubiony... Jak dziecko, które nieumyślnie weszło do labiryntu i nie umiało z niego wyjść, a rozwiązanie miało przed sobą. Wtedy wydało mi się to nieco śmieszne, wystarczyło tylko iść z nią porozmawiać. Tak mu powiedziałam, ale nic nie jest proste. Teraz wiem to lepiej.
- Rayan osłaniaj mnie - powiedziałam do przyjaciela, gdy zorientowałam się, że krzyki Sonii przykuwają niezłą uwagę. Chłopak zrobił, co kazałam, ale nie dawał sobie rady. Miałam wołać Devona, lecz ojciec Sonii uprzedził mnie i już ciął ciała wrogów, którzy chcieli zrobić krzywdę jego córce. Po chwili z nogi nie ciekła już krew, a swąd spalonego mięsa drażnił mnie w nozdrza. Sonia zemdlała z wycieńczenia, ja też byłam już zmęczona. Wstałam i oceniłam sytuację, odnalazłam wzrokiem króla demonów. Podeszłam do niego, zabijał wielkiego gnolla.
- Zabierz ją stąd! - próbowałam przekrzyczeć hałas. Mężczyzna wyszarpnął ostrze z piersi napastnika i odwrócił się w moją stronę. Spojrzał na mnie i przytaknął zgodnie. Wyminął mnie i ruszył w stronę córki.
- Chłopcze, oddaj mi ją - powiedział do Rayana, który trzymał Sonię na rękach. Nawet nie wiedziałam, kiedy ją wziął.
- Nie - pokręcił głową - Nie zostawię jej, nie w takim stanie - z oczu kapały mu łzy. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i lekko skłonił.
- Powodzenia, Pani - powiedział i wyprostował się.
- Obiecaj, że się nimi zajmiesz - położyłam mu rękę na ramieniu.
- Oczywiście - odparł i rozpłynął się w powietrzu razem z dwójką zakochanych, a mnie ulżyło. Miałam pewność, że dwójka moich przyjaciół jest w dobrych rękach.
Czas to zakończyć.
Devon był teraz pod postacią smoka. Niszczył ostatnią z katapult i ciskał ognistymi kulami. Niebo przybrało ciemne kolory, na których tańczyła czerwień ognia. Raz po raz słychać było grzmoty. Wiatr wiał coraz mocniej, a z dala błyskawice przeszywały nieboskłon. Rana na przedramieniu, którą zadał mi jeden z przeciwników, zaczynała mi doskwierać. Coraz to więcej tropów leżało po naszej stronie. Przyznam, że nieco zbagatelizowałam sytuację. Powinnam od razu stanąć twarzą w twarz z wrogiem, który chciał mojej krwi. Mój wzrok ponownie zaczął szukać Argoga i w końcu go wypatrzył. Stał na kamiennym wzniesieniu, nad kilkunastu metrowym klifem. Obserwował walkę z uśmiechem na twarzy i tryumfalnym spojrzeniem. Podpierał się o miecz wbity w suchą ziemię. Za nim rozgrywała się walka, jednak nie robił sobie z tego nic. Jakby miał pewność, że jest w stu procentach bezpieczny.
Ruszyłam mu niemu. Po drodze musiałam pokonać jeszcze kilku jego podwładnych, którzy nie chcieli dopuścić mnie do swojego Pana. Tchórz, ukrywa się za chordą poddanych... Czy może jednak geniusz? Wykonają za niego brudną robotę, a ten zabierze "wisienkę".
Prychnęłam cicho pod nosem. Miałam nadzieję skończyć to tu i teraz jednak ktoś zatorował mi drogę. Kobieta ubrana na czarno, w odpiętym płaszczu do kolan. Zza pleców wyłoniła się para czarnych skrzydeł. Atra. Obok niej stał mężczyzna, który był do niej bardzo podobny. Zapewne jej brat. Kiedyś o nim wspominała. Był wyższy od niej o jakieś dziesięć centymetrów, a szrama przecinała szyję i kawałek żuchwy. Cofnęłam się o kilka kroków i zamrugałam. Miałam nadzieje, że to tylko zwidy. Jednak postaci dalej tam stały i obserwowały moje poczynania.
- Zdradziłaś mojego ojca tylko dla pary skrzydeł - wycedziłam w końcu - On ci ufał!
- Czy wiesz, jak to jest być wygnańcem? Być chodzącym upokorzeniem? Dla Aniołów skrzydła są jak osobowość dla człowieka. Bez nich jesteśmy niczym! - krzyknęła - Czy wiesz, jak to jest błądzić i pokutować na marne? A tu... Dostałam, to na czym mi zależało. Odzyskałam skrzydła i jestem blisko brata... - głos jej drżał.
- I zostałaś upadła, sama zesłałaś swoją duszę na potępienie - odparłam chrypkim głosem. Złość we mnie buzowała, to ona jest winna śmierci mojego ojca, to ona go otruła.
- To było warte ceny, jaką przyszło mi zapłacić - powiedziała obojętnym tonem.
- Próbowałaś zabić także Devona, prawda? - spytałam. Teraz wszystko zaczynało się łączyć.
- Owszem, prawie mi się udało. Nie wiem, dlaczego jeszcze żyje, ale to teraz nieważne. Moim zadaniem było osłabić wasze morale i chyba mi się udało. Oczywiście śmierć tego młodzieńca byłaby bardziej efektowna, ale gdybym spróbowała otruć go drugi raz, wszystko mogło się wydać. - odparła bez krzty współczucia czy wyrzutów sumienia. Miała kamienną twarz... Jak posąg, po prostu stała i mówiła jakby to, co zrobiła, było tylko niewinną zabawą.
- Jak śmiesz tak mówić... Jesteś bezczelna - syknęłam w jej stronę. Ręce zacisnęłam w pięści.
- Dobra... Koniec tego dobrego - w końcu odezwał się młody mężczyzna, który opierając się o wielki głaz, jednocześnie obracał w dłoni czarny sztylet.
- Zapłacisz za to! - warknęłam do kobiety zupełnie, zlewając chłopaka. Rzuciłam się na nią z kulą ognia w ręku. W momencie, gdy ogień powinien dotknąć jej parszywej, zdradzieckiej twarzy mój atak został zablokowany. Między mną a morderczynią mojego ojca stał jej brat z rozpostartymi czarnymi skrzydłami. Gdzieniegdzie dostrzec można było poświaty zieleni i błękitu. Miał ostre rysy twarzy i niemalże czarne oczy. Kwadratowa szczęka, kształtny lekko zadarty nos. Zaskoczona spojrzałam na mężczyznę, a ten uderzeniem powalił mnie na ziemię. Oniemiała chwyciłam za obolałe miejsce i zauważyłam, że z wargi cieknie mi stróżka szkarłatnej cieczy. Wyplułam nadmiar krwi na glebę i odwracając się, dostałam drugi raz. Znów upadłam tym razem do pozycji leżącej. Po raz kolejny usiłowałam podnieść się na nogi, lecz kopniak w podbrzusze sprawnie mi to uniemożliwił. Wyplułam jeszcze więcej krwi. W ustach miałam okropny metaliczny posmak, a warga pulsowała i opuchła. Siedziałam na klęczkach, trzymając się za brzuch i cicho pojękując. Ze złością uniosłam wzrok na mojego oprawce, który szykował się do kolejnego ciosu.
- Starczy. - Atra położyła rękę na jego ramieniu. Spojrzał na nią karcącym wzrokiem - Ajsutrze starczy. On chce mieć ją żywą. - Nalegała.
Chłopak mruknął niezadowolony i chwycił mnie za materiał przy szyi, przybliżając maksymalnie nasze twarze.
- Będziesz żałować, że teraz z Tobą nie skończyłem - uśmiechnął się cynicznie, a następnie odwrócił mnie plecami do siebie. Wyminął Atre i zaczął kierować się ze mną na górę wzniesienia. Z każdą sekundą moją niepewność rosła. Byłam zła na siebie, że jeden osobnik tak mnie rozbroił. Wiedziałam, że prowadzi mnie do Argoga i to, co mówił, jest prawdą. Będę żałować, że mnie nie zabił. Spięłam się jeszcze bardziej i czułam każdy mięsień, jaki się rusza. Palce mojego oprawcy mocniej chwyciły zbroję, a sam Ajsutr pchnął mnie do przodu, sygnalizując, że mam przyspieszyć. Nie zostało mi nic jak go posłuchać. Kątem oka zerknęłam na Atre, która szła po mojej prawej. Była zamyślona, patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem.
Dopiero teraz zauważyłam, że nie ma tu nikogo prócz nas. Szliśmy w ciszy, z dołu dobiegał zgiełk bitwy. Jednak tu nie było śladu po rzezi. Ani jednej żywej, tylko martwe truchła. Z dołu górka nie wyglądała na dużą, jednak pozory mylą. Z góry wszystko wyglądało inaczej. Poczułam mocne szarpnięcie, a zaraz potem znalazłam się za ziemi. Ajsutr powalił mnie na kolana i chwycił za włosy, tak by moja głowa mogła obserwować człowieka, który stał przy brzegu klifu tyłem do nas.
- Masz swoją ofiarę - rzucił oschle z chrypą w głosie. Zacisnęłam zęby, gdy mężczyzna zaczął odwracać się w naszą stronę. W kącikach oczu pojawiły się łzy spowodowane ciągnięciem za włosy. Próbowałam się wyrwać, co bardziej pogorszyło sprawę. Miotałam się i przeklinałam w duchu. Potężny mężczyzna spojrzał na mnie łaknącym wzrokiem, usta wykrzywił w psychopatycznym uśmiechu, odsłaniając szereg nieco żółtych zębów.
- Zdejmij z niej to żelastwo - rozkazał i skinął głową do dziewczyny, a ta zaczęła wykonywać polecenie. W końcu kobieta pozbyła się pancerza i skinęła głową do mężczyzny. Ten ruchem ręki oznajmił, że mają podejść ze mną bliżej. Chłopak znów szepnął mnie do przodu i z zaciętą miną szedł przed siebie. Nie podobało mu się, że ktoś wydaje mu rozkazy.
- Będziesz dawał tak sobą pomiatać? Masz w sobie krew aniołów, to on powinien padać przed Tobą na kolana - Próbowałam wywołać na niego jakiś wpływ, ale nic to nie dawało. Dalej brnęłam w swoją wypowiedź.
- Zamknij się - warknął podirytowany, gdy staliśmy blisko mojego wroga. Teraz mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Miał szare oczy i grube brwi. Wielki zaokrąglony nos oraz zmarszczki na całej twarzy. Usta wykrzywione w tryumfalnym uśmiechu dodawały mu mrocznego akcentu. Na barczystych ramionach oplecione miał grube ciężkie futro, które mieszało się z czarnymi włosami.
- Zobacz, co udało Ci się stworzyć - wskazał na równinę, gdzie toczyła się bitwa. Z jego ust wydobył się krótki śmiech. Przeniósł wzrok z równiny na mnie - Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. Zebrać taką armię w tak krótkim czasie. Teraz wszyscy zginą, przez ciebie - zatrzymał się i spojrzał na mnie. Przełknęłam gule, która pojawiła się w gardle - niemniej jednak możesz ich jeszcze uratować. Wystarczy, że przyłączysz się do mnie po dobroci... Inaczej będę musiał Cię zabić, a przydasz mi się bardziej żywa. Co ty na to?
- Dlaczego to robisz? - zbyłam go pytaniem.
- Jak to dlaczego? - zaśmiał się głośno - Dla zemsty i władzy. Kiedyś to my byliśmy tutaj panami. To nasza prawowita ziemia! A potem zjawił się przedstawiciel Twojego gatunku - spojrzał na mnie z odrazą - Zabrał nam nasze ziemie i wygnał w ciemne zakątki świata. Ja chcę tylko pomścić przodków i odzyskać to, co nasze.
- Chcesz mordować - wycedziłam.
- Ależ skąd! Chcę pozbyć się tylko rośliny, jaką zasiał twój przodek - stwierdził.
- Po moim trupie! - warknęłam i wyrwałam się z rąk Ajsutra. Przyszpiliłam jego nogi skalnymi blokami i rzuciłam kulą ognia w Argoga, lecz Atra zablokowała mój atak. Próbowałam z nią walczyć, ale ona znała moje ruchy i sprawnie blokowała wszystkie ataki kierowane w nią lub Argoga. Nie chciałam jej zabijać, ,chciałam, by zapłaciła za nieszczęście, które na nas spadło. W końcu stanęłam nad brzegiem klifu. Atra szybkim krokiem zbliżała się ku mnie, a za nią podążał Argog. Wiedziałam, że zamierzał mnie zabić. Wolał mnie żywą, ale nie odpuści mi ataku na siebie. Spojrzałam za siebie i spostrzegłam Devona, który z odrętwieniem patrzy w moją stronę. Chciał się zmienić, czułam to. Wtedy poczułam jeszcze ogromny ból przeszywający moje podbrzusze. Spojrzałam w dół i zobaczyłam wystającą rękojeść srebrnego sztyletu, z którego spływa czarna maź. Trucizna. To już koniec. Spojrzałam na moich oprawców, którzy stali niecałe dwa metry ode mnie. Argog trzymał w ręku jeszcze kilka sztyletów i ze zwycięskim wyrazem twarzy pogardliwie patrzył mi w oczy.
- Jesteś zwykłym tchórzem - zaśmiałam się oschle - chowasz się za plecami swoich ludzi - stwierdziłam i runęłam w dół. Ostatkami sił wzmogłam wiatr wokół siebie i delikatnie wylądowałam na ziemi. Devon już biegł w moją stronę tak jak Argog. Teraz nie mam wyjścia, nie ma odwrotu. Muszę zrobić to, co do mnie należy. Muszę uratować ich wszystkich, uratować jego. Zrobiłam kilka kroków w przód i znalazłam się w objęciach Devona.
- obiecaj, że się nimi zajmiesz. Mamą i Neveną. Obiecaj mi.
- Ena co ty mówisz... Sama się nimi zajmiesz - błądził oczami po mojej twarzy. Ledwo trzymałam się na nogach - wyjdziesz z tego.
- proszę obiecaj - nalegałam.
- Obiecuję - powiedział w końcu.
- Dziekuje - szepnęłam. Chłopak spojrzał się do tyłu i zamarł. Zauważył go, idzie tu.
- Ena... Musimy już... - zamknęłam mu usta pocałunkiem, którego pragnęłam od dawna. Wiedziałam, że to nie fair w stosunku do niego, ale teraz nie liczyło się nic innego. Odwzajemnił mój pocałunek, był delikatny, chociaż wiedziałam, że się powstrzymuje. Było w nim wszystko: miłość, strach, złość, uwielbienie...
Wcisnęłam mu do ręki pognieciony świstek papieru i odsunęłam się od niego.
- Przepraszam Cię - wygięłam usta w pół uśmiechu i odeszłam w tył, zostawiając go w osłupieniu. Prosto w ręce Argoga. Szybkim ruchem wyjęłam schowany krystaliczny sztylet zza pasa i uniosłam ku górze.
- Mortelum meuerti - powiedziałam, a ostrze zabłysło szafranowym światłem, by zatopić się w naszych ciałach. Wbiłam sztylet w swoją pierś, ostrze przebiło się na drugą stronę i ugodziło w serce także Argoga.
Śmierć będzie moim orężem.
Argog osunął się do tyłu i upadł, a ja z szafranowym ostrzem w piersi powoli upadałam na kolana.
Nic się nie stało... Zawiodłam.
Nagle świat jakby zwolnił, zdołałam zobaczyć Devona biegnącego z wyciągniętą ku mnie ręką. Krzyczał, z oczu leciały mu łzy. Światło zaczynało się nasilać, a potem eksplodowało na boki. Siła odrzuciła chłopaka i kilkanaście innych osób, a naszych wrogów wypalała od środka.
Czyli jednak się udało. Uratowałam ich. Teraz wszystko będzie dobrze. Mogę spokojnie odejść.
Nieznana mi siła zaczęła unosić mnie ku niebu. Czarne chmury zgromadziły się nad moją głową, ból wydobywający się z mojej piersi był koszmarny. Chciałam już odejść. Szafranowe światło falami opadało na ziemię i paliło tych, których moje serce uznało za winnych. Pioruny trafiały we mnie raz za razem. Nie wiem, ile to trwało, kilka sekund, minut, godzin... Nie chciałam widzieć. Pragnęłam, tylko by to wszystko się już skończyło. Narastająca fala energii buzowała we mnie i nagle potężny impuls przemknął przez moje ciało. Zobaczyłam blask, a potem tylko ciemność.
*~*
Szafranowa smuga rozpostarła się nad krainą, sprowadzając na ziemię fale niebiańskiego blasku palącego złe serca. Krzyki agoni rozchodziły się po zboczach gór, zwiastując dobrą nowinę. Pioruny bijące w źródło energii jeszcze bardziej oświetlały nieboskłon.
Ostatnia, najpotężniejsza z fal przegnała z nieba słońce i chmury, a przywołała gwiazdy, odsłaniając teraz dwa księżyce.
Boska energia nie pozostawiła nic po sobie, jak tylko drugi księżyc, który miał przypominać o bohaterskim czynie człowieka, który uważał srebrną kulę za najlepszego przyjaciela.
Ludzie z bólem spoglądali w niebo, odtwarzając w myślach te kruchą istotę, która oddała za nich życie. Która zapisała się na zawsze w kartach historii. Była młoda, mogła przeżyć wiele, ale postanowiła uratować ich wszystkich.
Powrócili do domu w ciszy, oddając w ten sposób hołd poległym w tej bitwie. Wrócili do domów, do rodzin.
A ona obserwowała to wszystko z góry z lekkim uśmiechem, który znikł z jej twarzy, gdy ujrzała swoich bliskich pogrążonych w smutku.
- Jak mam im pomóc? - spytała chłopca o białych, lokowanych włosach i błękitnych oczach pogrążonych w wiecznym blasku gwiazd. Byli tu sami.
- Zrobiłaś już wszystko, co mogłaś. Nie pomożesz in bardziej - odparł, podchodząc do niej z taką lekkością, jakby unosił się w powietrzu i spojrzał w dół - Będą żyć w smutku, ponieważ stracili wspaniałą osobę - położył jej rękę na ramieniu. Wykrzywił usta w lekkim uśmiechu, odsłaniając szereg perłowych zębów.
- Ty mi pomogłeś...
- Oni sami muszą do tego dojść. Zrobiłaś już dużo - odparł i odszedł, zostawiając ją samą.
Dziewczyna wiedziała, że nie może zostawić ich bez niczego po sobie. Wiedziała, że musi dać im znak, iż umarła, ale nadal żyje. Wzięła do ręki sztylet, którym zadała sobie ranę i upuściła nieopodal grupki pogrążonych w ciszy ludzi. Ostrze wbiło się w glebę. Jedynie chłopak podszedł do przedmiotu i podniósł go, po czym dokładnie obejrzał. Gdy zorientował się, co to jest, spojrzał w niebo z nadzieją w oczach. Dziewczyna uśmiechała się z góry i choć wiedziała, że on jej nie widzi, była zadowolona. Przeczesała swoje włosy srebrne niczym księżyc, którym się stała i przeszyła wzrokiem metalicznych tęczówek.
Dała mu zadanie do wykonania. Zadanie, które tylko on mógł wykonać.
Odszukaj resztę swoich braci, sztylet wskaże ci drogę. - szepnęła cicho, gdy ten spojrzał na jedną ze srebrnych kul i zamilkła na zawsze.
------------
Więc kochani... To już koniec.
Został tylko krótki epilog.
Mam nadzieję, że bez większych przeszkód przebrnęliście przez tę opowieść.
Szczerze powiem, że strasznie trudno było mi pisać te ostatnie rozdziały. Z jednej strony chciałam już to skończyć, a z drugiej nie chciałam.
Jest to moja pierwsza i mam nadzieję nie ostatnia opowieść.
Może powiecie mi jak wam się podobała?
Ale teraz koniec o mnie.
Chciałabym wam bardzo mocno podziękować za to, że tutaj jesteście.
Tym którzy wytrwali od początku (jest ktoś taki tutaj? Śmiało pisać!) i tym którzy stopniowo dołączyli. Chcę wam podziękować za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki, komentarze.
Za to, że sprawiliście, iż moje wypociny były przez długi czas na podium. Dziękuję wam bardzo za to, że jesteście.
Chcę także podziękować moim przyjaciołom, którzy wspierali mnie podczas pisania i nie pozwalali usunąć publikacji.
Nie wiem, czy podoba wam się taki koniec, ale nie jestem fanką do końca dobrych zakończeń. Przecież w życiu nie zawsze wszystko zawsze kończy się dobrze.
Jeszcze raz dziękuję wam, że jesteście.
Jeżeli macie jakieś pytanie, to śmiało możecie pisać :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top