#22

Podniosłam miecz z ziemi i wyjęłam sztylet z głowy stwora. Wytarłam go o rękaw i schowałam.

Usłyszałam cichy okrzyk, odwróciłam się i zobaczyłam Devona leżącego na ziemi. Dopiero teraz zauważyłam, jaki jest blady. Szybkim krokiem podeszłam do niego i uklękłam.
- Devon! Obudź się! - próbowałam ocucić chłopaka, na marne.

- Stracił dużo krwi - stwierdziłam - co się tam stało? - Skierowałam te słowa do mojego przyjaciela.

- Przyszedł po nas, w budynku było dużo strażników. Próbowaliśmy mu pomóc, ale ich było za dużo, jakimś cudem tutaj dotarliśmy, ale on trochę ucierpiał na zdrowiu - skrócił Rayan.

- Dobra - Przetarłam rękami twarz - trzeba mu pomóc, muszę jak najszybciej zawieść go do miasta. Pomóżcie mi go podnieść - Chłopacy zrobili, co kazałam. Camilla też chciała pomóc, chwyciła konia za wodze, ale ten tylko mi pozwala się dotykać, więc stanął dęba i prawie przewrócił biedną dziewczynę.

- Stój! Sama się tym zajmę - powiedziałam i podeszłam do konia. - On słucha się tylko mnie.

Podeszłam do Devona, ale gdy Rayan i Wilson próbowali wsadzić nieprzytomnego na wierzchowca, ten zaczął wierzgać.

- Titus proszę, pozwól. - Spojrzałam w czarne oczy konia- Proszę, muszę go uratować - wyszeptałam.

Koń uspokoił się, skinęłam chłopakom na znak, że mogą go wsadzać w siodło. Wilson trzymał Devona, by nie spadł z siodła. Podałam Rayanowi miecz i sztylet.
- Dasz radę? - spytałam.

- Dam - odparł stanowczo - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję - szepnęłam. Chłopak chwycił mnie za ramię.

- Wszystko będzie dobrze - powtórzył, na co potaknęłam.

Jednym zwinnym ruchem wskoczyłam w siodło. Koń niespokojnie tuptał, chwyciłam Devona tak, by nie spadł, dla pewności przywiązałam go do siebie linką, która była ukryta w małej kieszonce obok siodła. Chwyciłam wodze.

- Wyślę po was kogoś - krzyknęłam na odchodne.

Mam nadzieję, że dadzą radę.

Liczy się czas.

Jest go coraz mniej.

Devon z każdą minutą robi się bardziej blady.

Gnałam galopem przez równinę, słyszałam oddech konia i krew buzującą w moich żyłach. Zauważyłam, że ktoś zbliża się do nas. Jak okazało się byli to Nick i Mattew. Stanęłam, jak oni. Rudowłosy posłał mi wrogie spojrzenie, chętnie bym je odwzajemniła, ale nie czas teraz na takie wygłupy.

- Około sześciu kilometrów stąd jest grupa ludzi, jedźcie ich eskortować - odparłam poważnie.

- Niby czemu mielibyśmy to robić?

- Jeśli już macie mnie śledzić, to przydajcie się do czegoś - warknęłam - To rozkaz - Powiedziałam stanowczo.

Dodałam łydki i po chwili znów galopowałam w kierunku domu.

Stanęłam przy drzwiach, tak by łatwiej można było wnieść poszkodowanego. Odwiązałam linke i zeskoczyłam z konia.

- Medyka szybko! - krzyknęłam. Jeden ze strażników znikł za drzwiami domu. - Pomóżcie mi go wnieść - powiedziałam do pozostałych dwóch.
Oddech Devona był słaby, za każdym razem towarzyszył mu świst. Strasznie się bałam, musiałam mu pomóc.

Ułożyliśmy go na jego łóżku, chwilę potem przybył medyk. Wyprosił wszystkich z pokoju, w tym czasie poszłam rozsiodłać Titusa.

- Dobrze się spisałeś, dziękuje. Należy ci się odpoczynek - powiedziałam na odchodne.

Z powrotem weszłam do domu, zaczepiłam jednego ze strażników.

- Osiodłaj mi jakiegoś konia - powiedziałam i udałam się pod pokój przyjaciela. Czekałam chwilkę, z pokoju wyszedł lekarz.

- Co z nim? - zapytałam.

- Już jest lepiej. Żyje, ale jest słaby. Jego ciało szybko się regeneruje, ale obrażenia, jakie odniósł są duże, więc teraz musi wypoczywać.

- Dziękuję panu - powiedziałam.

- Żyje dzięki tobie, jeszcze chwila zwłoki, a prawdopodobnie by tego nie przeżył.
Odetchnęłam lekko, w tym momencie przyszedł strażnik z wieścią, że koń już czeka. Podziękowałam i zaczęłam iść w kierunku wyjścia.

- Nigdzie nie wyjdziesz - powiedział mój ojciec. - Sprzeciwiłaś się mojemu rozkazowi.

- Gdyby nie ja Devon już by nie żył!

- Nie obchodzi mnie to. Nie wyjdziesz.

- Przestań traktować mnie jak małą dziewczynkę! Już nią nie jestem! Sama podejmuje decyzję - wrzasnęłam. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę wielkich drzwi.

Wsiadłam na kasztanowatego wałacha i pogalopowałam w stronę grupy. Po mniej więcej trzydziestu minutach jazdy byłam niedaleko nich. Podjechałam do chłopaków na koniach.

- Dziękuję -powiedziałam z wdzięcznością.

- A jednak potrafisz być miła -Odparł niebieskooki.

- Jak widać, potrafię, ale nie przyzwyczajaj się. - rzekłam.

Zeszłam z konia i zrównałam się z dwoma chłopakami idącymi na czele grupy. Jednego z nich lubiłam, a drugiego wręcz przeciwnie. Zauważyłam, że Wilson jest jako jedyny z personelu.

- Gdzie doktor Whitnam? - spytałam niepewnie.

- Zapewne w ośrodku - odparł Rayan - Jest z personelu, nie mogliśmy zabrać go ze sobą.

- Więc co on tutaj robi -skinęłam na chłopaka, który szedł obok Rayana.

- On jest bratem Devona - powiedział, a mnie zamurowało.

- Will - wypaliłam nagle - To o tobie mówił na spotkaniu. To dlatego mu tak zależało! To ty byłeś tą wtyką, Cannaharze, jaka ja byłam głupia!

- Miło mi to słyszeć - odparł Will - Mam nadzieje, że nasze relacje się poprawią.

- Śnisz, cały czas cię nie lubię - powiedziałam.

- Oj no przestań! Jesteś zła o tamten dzień? - spytał, na co posłałam mu groźne spojrzenie- Przecież każdy ma prawo mieć słaby moment, co nie?

- Tsaaa

- Nie wierzę, że ty nigdy takiego nie miałaś!

Nie odpowiedziałam, spojrzałam się tylko stronę chłopaka.

- Wiesz jedno mnie trapi - powiedział do mnie Rayan.

- Hmm?

- Jak to możliwe, że niczego nie pamiętam, a jednak ten świat jest mi znajomy?

- Rozmawiałam o tym z ojcem. Gdy w ośrodku dostawaliśmy te cotygodniowe zastrzyki, tak naprawdę były to jakieś substancje, które powodowały ten zanik pamięci. Gdy przestaniesz je brać po jakimś czasie wspomnienia powrócą - wytłumaczyłam - Ze mną było trochę inaczej -szepnęłam.

Powiedziałam jeszcze o stanie zdrowia Devona, bo widziałam troskę i zdenerwowanie na twarzy Willa.

- Dziękuję -powiedział po dłuższej ciszy. - Gdyby nie ty, Devona już by nie było.

- Po mój przyjaciel, nie wybaczyłabym sobie gdyby coś mu się stało - Odpowiedziałam i posłałam uśmiech pełen otuchy w stronę chłopaka.

Doszliśmy do posiadłości, dobrze, że była duża. Z trudem, ale pomieściliśmy wszystkich przybyłych. Przenocujemy ich, dopóty nie zjawią się ich rodziny. Willa zaprowadziłam do pokoju Devona. Zostawiłam braci samych, a sama poszłam się przebrać w coś bardziej wygodnego.

~*~

- ... Wiec tak to mniej więcej wyglądało - skróciłam Rayanowi mój pobyt tutaj.
- Ja chyba nie muszę ci skracać, jak było u nas -odparł na co się zaśmiałam - Wiele się zmieniło - odparł po chwili. Spojrzałam się na niego pytająco - Sama wesz, to wszystko. Twoja przemiana, te całe odbicie. Nic już nie będzie takie samo.

- Masz rację, ale zmiany nieraz wychodzą na lepsze... Spójrz na mnie - zaśmialiśmy się razem.

- Chyba masz rację. - powiedział. - Ile może potrwać to odzyskiwanie wspomnień?

- Kilka dni, nie więcej.

- A z tobą jak było? Gdy szliśmy, powiedziałaś, że z tobą było inaczej.

- Wiesz ja... Jak to wytłumaczyć... Na mnie był rzucony czar. Wykorzystując swoją pozycję zmusiłam Devona, by zabrał mnie do Reeda, a ten dość bolesnym sposobem go zdjął.

- Pozycję? - wykrztusił ze śmiechem.

- No wiesz córka władcy, jeden z mitycznych wojowników w jednym - Rayan spoważniał. - Bez spiny - szturchnęłam go w bok.

Do pokoju weszło moja siostra.

- En... Pobawimy się lalkami? - spytała niepewnie, widząc mojego towarzysza.

- A to kto? - spytała z uśmiechem.

- Moja siostra, ma na imię Nevena - odparłam. Chłopak zrobił wielkie oczy.

- To ty masz siostrę? - udało mu się wykrztusić.

- Tak. - powiedziałam - Nev pobawię się z tobą potem, teraz rozmawiam.

Dziewczynka potaknęła i grzecznie wyszła z pomieszczenia.

- Okey, masz jeszcze coś do powiedzenia? Coś, o czym powinienem wiedzieć?

- Cóż... Szykujemy się do wojny, władam żywiołami, potrafię przenosić przedmioty, uczę się też uzdrawiać, mam z ojcem na pieńku - zaczęłam wyliczać. - O dzisiaj na przykład, gdy zakazał straży mnie wypuszczać, bo wiedział co zrobię, zanim ja się dowiedziałam. Wyskoczyłam przez okno i zwiałam wam na pomoc. - powiedziałam ze śmiechem.
Po długich tłumaczeniach odprowadziłam kolegę do jego pokoju, a sama poszłam sprawdzić co u Dona.

_--------------------------------

Jak bardzo mnie nienawidzicie? XD

Trutututu taki malutki zwrot akcji, ale spokojne w dalszych rozdziałach uświadomicie sobie, że mój umysł nie działa poprawnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top