Rozdział 9
— Nie wierzę, że do niego napisałaś bez mojej wiedzy! I to w moim imieniu! — Tymi słowami pretensji Nesrin przywitała zaspaną Tatianę w pracy.
— Daj mi spokój, dziecko mi się rozchorowało, całą noc nie spałam... — mruknęła zaspana kobieta, ziewając przeciągle.
— Może karma się nareszcie odezwała? Poważnie, Tatiano, to nie w porządku. I co ja mam teraz zrobić?
— Spotkać się z nim — odparła z zawadiackim uśmieszkiem.
Nesrin pokręciła głową, odwracając się. Nie miała już ochoty na prowadzenie tej rozmowy. Była naprawdę zła. Nienawidziła, jak ktoś wtrącał się do jej życia. Czy naprawdę ludzie nie mieli nic lepszego do roboty?
— Och, chciałam tylko pomóc — jęknęła Tatiana, biegnąc za szybko idącą Nesrin, której w głowie nie było choćby trochę zwolnić. — Tak się cieszyłaś, że naszła cię wena... Jesteś świetną malarką i naprawdę masz spory talent, ale to nie oznacza, że musisz być indywidualistką i wiecznie robić wszystko sama. Mała pomoc nie jest niczym złym...
— Ale ja jestem indywidualistką. — Nesrin spojrzała na przyjaciółkę ponurym spojrzeniem. — Wolę działać w pojedynkę. W końcu bym sobie z tym poradziła, nie musiałaś od razu podejmować za mnie decyzji.
Mina Tatiany zrzedła, zwolniła kroku. Nesrin westchnęła, nie zatrzymując się. Ruszyła do swojego gabinetu, aby oddać się pracy. Nie miała ochoty na dalsze tłumaczenie, dlaczego tak bardzo nie chciała spotkać się z Weasleyem.
Przez resztę dnia w pracy zastanawiała się, jak najlepiej byłoby wykręcić się z tego spotkania. Początkowo poszukiwała jakiejś bardziej wiarygodnej wymówki aniżeli to, że była chora, ale ostatecznie ze sfrustrowaniem wzruszyła ramionami. Nawet jeśli Charlie uzna to za niepewne, to co z tego? Nesrin nie zależało na tym, co sobie pomyśli.
Od razu po powrocie do domu zamierzała napisać list z objaśnieniem, że się rozchorowała. Miała tylko nadzieję, że Charlie nie zaproponuje sam innego, dogodniejszego terminu. Ale i w takim wypadku Nesrin miała już przygotowaną odpowiedź: rzekomo miała dać znać, kiedy złapie chwilę czasu, do czego, oczywiście, nigdy nie miało dojść.
Wszystkie plany legły w gruzach, kiedy wychodząc ze szpitala na swojej drodze zastała ewidentnie oczekującego na nią Charliego. Przeklęła w myślach.
— Cześć, co ty tutaj robisz? — zapytała, ze skrępowaniem poprawiając torebkę na ramieniu.
— Wiem, że miałaś dać mi znać, kiedy znajdziesz chwilę, ale byłem w okolicy i stwierdziłem, że podejdę się przywitać — powiedział tak szybko Charlie, że Nesrin ledwie co zdołała zrozumieć sens tych słów. Poprawił nerwowo swój sweter, a następnie wsadził dłonie do kieszeni spodni. — Jeśli nie masz dzisiaj czasu, to nie szkodzi.
Nesrin lekko się uśmiechnęła. Uznała w myślach, że Charlie był naprawdę miły, ale nie zmieniało to postaci rzeczy, że wciąż nie miała ochoty na żadne spotkania. Była typem samotniczki, która lubiła na tyle własne towarzystwo, że nie potrzebowała żadnego innego. Zwłaszcza po tym, jak utraciła najważniejszą osobę w swoim życiu — narzeczonego. Chciała się po prostu jeszcze wstrzymać.
— Przykro mi, dzisiaj nie mogę.
— Ach, w porządku... To może kiedy indziej...?
— Raczej nie w najbliższym czasie, głowa mi pęka od tej pogody...
Zawiedzenie w oczach Charliego nieco ubodło Nesrin.
— Jasne... — powiedział z udawaną beztroską. Odwrócił się i odszedł.
Nesrin zacisnęła usta w wąską linię i chwilę później się deportowała pod swoje mieszkanie. Uznała, że zrobiła dobrze. Najlepiej jak tylko mogła dla Charliego. Jeśli słowa Tatiany miały w sobie choć trochę racji i naprawdę wpadła mu w oko, to nie chciała dawać smokologowi fałszywej nadziei. Nie chciała wchodzić w żaden związek, jeszcze nie teraz. Nie była na to gotowa.
Popołudnie spędziła tak leniwie, jak tylko było to możliwe. Leżała na kanapie i surfowała po kanałach na swoim mugolskim telewizorze. Myślami jednak błądziła daleko i nie była w stanie skupić się na obrazie. Ostatecznie więc wyłączyła telewizor i położyła się na boku z zamiarem „nic nierobienia", ale wyszło na to, że zasnęła.
Obudziło ją dobijanie się do drzwi. Podnosząc się gwałtownie, przymknęła oczy, gdy zakręciło jej się w głowie, a mroczki utrudniły widok. Przyłożyła dłoń do skroni, zewlekając się z kanapy już wolniej i ostrożniej. Spojrzała przelotnie na zegar, aby zorientowała się, która była godzina i ile spała. Zasnęła na jakieś trzy godziny, gdyż dochodziła już dwudziesta. Złapała swoją różdżkę, zastanawiając się, kto, u licha, dobijał się o tej porze. Odpowiedź nie była zaskakująca.
— Na miłość boską... Luca... — mruknęła na widok chłopaka w białych, lśniących dzwonach, sweterku z kołnierzykiem, na którego narzucił kamizelkę rzucającą się w oczy. Na głowie miał jak zwykle swój typowe element — kolorowy kapelusz.
— Miłość boska, mhm... — mruknął Luca. — Takie przywitania to ja mogę mieć na co dzień, minunat. A teraz nie traćmy czasu, przebieraj się w jakąś kieckę i lecimy na miasto!
— Oszalałeś — stwierdziła, próbując zamknąć drzwi, ale Luca uniemożliwił to poprzez zatrzymanie ich butem na obcasie.
— Sora, my w Rumunii mamy takie powiedzenie. Arunci cu caciula in luna. Wiesz co to oznacza? Rzucaj czapką w księżyc. Nie marnuj więc czasu i nie każ się prosić!
— Nie, naprawdę, Luca. Dobrze wiesz, że nie lubię żadnego tłoku...
— Dokładnie to wiem, a ty wiesz, że ja wiem, więc dlaczego masz jeszcze wątpliwości? — zapytał z pretensją, uderzając Nesrin w ramię. — Nie idziemy na żadną imprezę, tylko do baru mojej psiapsi z lat młodości. Tam jest foarte spokojnie, zapewniam!
— Ale już późno...
Luca przewrócił oczami, chwytając Nesrin za rękę i wyciągając siłą z domu.
— Jednak się nie przebierasz, tylko od razu lecimy!
Więcej nie zaprotestowała, wierząc, że po godzinie będzie w stanie się wyrwać i powrócić do swojego tym razem ciepłego łóżka, a nie salonowej kanapy. Deportowali się wspólnie do pobliskiej wioski czarodziejów, która o tej porze późnego wieczoru pełna była przechadzających się czarodziejów. Najczęściej nieco podpitych, krzyczących w niebogłosy i świetnie bawiących się.
Nesrin dała się zaprowadzić pod drzwi baru, którego migający neonowo szyld głosił, że dzisiejszego wieczoru była zniżka na każdy wybrany trunek. W środku faktycznie nie było tłoczno. Ewidentnie większość bawiła się w innych barach czy też pubach. Z radia leciała niezbyt przyjemna dla ucha muzyczka. Nesrin rozpoznała głos znanej w Rumunii wokalistki-czarownicy, która, przynajmniej w jej mniemaniu, strasznie zrzędziła, zamiast śpiewać. Ale ona tam się na muzyce nie znała.
— Anaaa! — zawołał przeciągle Luca i pobiegł w podskokach do dziewczyny z burzą związanych w koka ciemnorudych włosów, która stała za barem.
— Luca! Bună seara! — zawołała głośno i z szerokim uśmiechem, wychodząc poza bar i ściskając mocno chłopaka. Wtedy jej wzrok stanął na Nesrin. — Cine este aceasta?
Luca wyprostował się i przyciągnął do siebie skrępowaną i przestraszoną nową osobą Nesrin.
— To jest Nesrin, pracuję z nią w szpitalu. Nie mówi po rumuńsku.
— Trochę mówię — mruknęła poruszona obrazą swoich umiejętności lingwistycznych Nesrin. — Salut, Ana.
— Salut, salut! — zawołała, energicznie potrząsając dłonią Nesrin. — Miło mi cię poznać, Nesrin. Wyglądasz świetnie! Skąd jesteś?
— Z Sudanu.
— Ooch. — Ana się zmieszała. Nesrin nie była zaskoczona tą reakcją. Była już do niej przyzwyczajona, tak jak do licznych słów wsparcia, których czasami miała już naprawdę dość. Nie potrzebowała słuchać o tragizmie sudańskiej wojny. — Mamy przeceny, czego się napijecie? — zapytała, powracając za bar i płynnym ruchem dłoni prezentując bogaty w trunki asortyment.
Nesrin już miała odpowiedzieć, że niczego, kiedy Luca ją uprzedził i zamówił im po silnym trunku.
— Jutro mamy pracę! — zauważyła.
— Oj tam, oj. Schmidt sam jest wiecznie skacowany. Poza tym nie wychodzi ze swojej nory, więc nie zauważy, że sobie zabalowaliśmy!
— Ale tu nie chodzi tylko o niego.
— Nie bądź taką świętoszką, zabaw się choć jeden raz, Nessie! — jęknął Luca, układając dłonie w modlitwie. — Jesteśmy młodzi, piękni, energiczni... Korzystajmy z tego, póki nie dopadnie nas reumatyzm czy inne świństwo!
Nie potrafiła powstrzymać śmiechu na dźwięk podekscytowanego głosu Luci, który już rwał się do tańca. Obserwowała jego szalone popisy na parkiecie, kiedy Ana zajmowała się przygotowaniem drinków. W ogóle nie przejmował się niczym, tylko wirował w rytm skowytu piosenkarki, machając szalenie rękami i nogami. Wkrótce porwał i Nesrin, która nie była w stanie się powstrzymywać. Akurat tańce z Lucą były czymś, czego nigdy by sobie nie odmówiła.
Kiedy już zmęczeni tańcem usiedli, napili się zimnych, czekających na nich drinków. Po dolewce, Luca podjął:
— Rozmawiałem z Tatianą...
— O nie... Nie wierzę. Jeszcze ty? — mruknęła ponuro Nesrin, wypijając palący gardło trunek.
— Wypraszam sobie. Nie „jeszcze", a AŻ ja, dobra? — Luca uderzył Nesrin łokciem w bok. — Chodzi mi tylko o to, że nie powinnaś się bać otwierać na nowe znajomości. Gdyby nie upór mój i Tatiany, sama dobrze o tym wiesz, z nikim byś nie rozmawiała w szpitalu. Rozumiem, że lubisz być samotnym wilkiem i to nie jest nic złego, naturalnie, ale ja cię znam, Nes. Wiem, że czujesz się samotna. Myślisz, że dlaczego od czasu do czasu siłą i z takim trudem wyciągam cię z domu?
Wcale nie, chciała burknąć Nesrin, ale powstrzymała się. Nie było co owijać w bawełnę. Czasami faktycznie czuła się bardzo samotna. W Sudanie miała kilku dobrych znajomych, którzy zawsze byli chętni gdzieś wyjść, kiedy introwertyczna dusza Nesrin raz w miesiącu tego cudem zachciała. A teraz? Teraz całe dnie spędzała samotnie. Tatiana była matką i nie miała czasu na żadne wyjścia, zaś Luca był typem imprezowicza, co niezbyt odpowiadało Nesrin, ponieważ chciał ją ciągnąć tylko na imprezy. Dodatkowo, miał masę innych znajomych i przyjaciół. Wszyscy lubili Lucę.
Uśmiechnęła się, popijając trunek. Więcej nie wrócili do tego tematu. Luca zbyt bardzo zajął się opowiadaniem Nesrin najnowszych i najgorętszych plotek z całej okolicy. Wieczór spędzili przyjemnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top